Moje życzenia Noworoczne 2022
W ramach prezentów noworocznych
Bez choćby cienia złych zamiarów
Wszystkim osobom krótkowzrocznym
Różowych życzę okularów.
W dobie powszechnej przeciętności
Nie da się żyć bez różowego.
Gdy myśli wgryzą się w szarości
Nowy... nie ześle nic nowego.
Noooo, może kasom się poprawi.
Inflacją suto dokarmiane
Przytyją i nie cud to sprawi -
Ład dobrej się objawi zmiany.
Byle nam zdrowie dopisało...
- O sen spokojny jakby trudniej -
I czas, bo jakoś wiecznie mało...
Aaaa! I nadzieja - z tych mniej złudnych...
Spragnionych - miłość niech przytuli,
Z nią wszystko niemal przetrwać można,
A „pszczółkom” pełnych miodu uli;
Niech dużo pracy ma położna...
Jaka różnica?
Bo czy to jakaś jest różnica?
Dwudziesty pierwszy, czy dwudziesty drugi
Ta sama aura i te same długi,
Ta sama szara okolica.
Gdy się coś zmienia, to strach mówić,
Zima się - jakby - nawet nie wybiera...
Jak ta, co gdzieś tam się wciąż poniewiera
Wszelkie nadzieje trzeba studzić.
Dopiero wiosna dogodzi szalonym,
Gdy tylko pierwsze zakwitną krokusy?
Dziś nam odganiać przychodzi pokusy,
Jak wszystkim hiacyntów stęsknionym.
Na basen!
...Chociaż dogadzam mu wiernie,
Apetyt mi jakby źle służy,
Brzuch rośnie niemiłosiernie...
Nic to dobrego nie wróży.
Muszę się wziąć za siebie.
Znajomy mi mówił słusznie:
W basenie myśli o chlebie
Mokną zupełnie bezdusznie.
Pojadę zatem na basen
Bo się w fotelu starzeję,
Zdarzało już mi się czasem,
Że stawy - O rany! - sztywnieją.
Pamiętam - płynąc w basenie
Nawet tak nieco z ostrożna,
Skoro bywało się leniem,
Spocić się w wodzie też można.
Zimno, lecz coraz goręcej...
Woda się leje do uszu...
Spoconych, jak ja jest więcej,
Filtry wysilać się muszą.
Pływając między linami
Rozmyślam nad formy brakiem.
Warto się zmęczyć czasami
Nim Cypr... Nim plaża Larnaki...
O wszystkim
Spytał jeden poeta drugiego:
Czy Ci nigdy nie brakło tematu?
Tak. Zdarzyło się razu pewnego,
Większy kłopot to braki warsztatu.
Bo wiersz można napisać o wszystkim:
O miłości, o wokół przyrodzie...
O czymś ładnym, to znowu o brzydkim,
Nie ma, o czym? O zmarszczkach na wodzie...
Niezawodne są ludzkie słabości,
O nich można napisać poemat,
Choć to rodzi czasami przykrości
Bo nie wszystkim pasuje ten temat.
A najlepiej o biodrach Maryny.
Nie wiem, czemu tak ludzi ciekawi.
Może tylko niektóre dziewczyny
W podły nastrój niekiedy to wprawi.
Bo mężczyźni są prostszej konstrukcji,
Im kobiece krągłości nie wadzą
Doładują baterie indukcją...
Zawsze myślą, że sobie poradzą.
Dość masz czasu, to przyjrzyj się kotu
Zwłaszcza, kiedy na myszy poluje...
Nie wiem, czemu masz tyle kłopotu,
Że pomysłów na wiersz Ci brakuje.
Niech się stanie!
W środę byłem na basenie.
Woda - kryształ... Zero tłoku...
Ucieszyłem się szalenie,
Bo się spodziewałem szoku...
Coś mi szepcze - Nie najgorzej,
Nawet lepiej z każdą chwilą.
Stary, ale jeszcze może...
Choć piłuje tępą piłą.
Obiecuję... Za dni siedem,
Czyli tydzień - by rzec krócej -
Choć, o której jeszcze nie wiem,
Na Pływalnię w Mońkach wrócę.
Mam nadzieję, że tam spotkam
Wszystkie najpiękniejsze panie
Co nagrodą będzie słodką...
Za kondycji wzrost staranie.
Któż by w wodzie igr nie cenił?
A, że są w dodatku tanie...
Przecież się nie będę lenił,
Już dziś wołam - Niech się stanie!
Zima
Po dniach ponurą zlepionych szarugą
Słoneczne blaski miłe wszystkim oczom...
Ucieszyłbym się, ale niby, po co
Skoro mi zima ofiarą zbyt długą...
Choć wiem, że tego wymaga przyroda
- Wszystko mieć musi chwile odpoczynku -
Zima przed lutym zawoła: Chodź synku.
Korzystaj. Przecież każdego dnia szkoda.
Mróz okolicę strwoży po horyzont,
Zmarznięte wróble skryją się w zaciszu,
Komin się dymem, jak nigdy zadyszy...
Żadnym stworzeniom nie zabraknie zgryzot.
I chociaż każda na zimę gotowa,
Uszata sowa i zając, i sarna
Szansa na trwanie bez cierpienia marna,
Kuropatw - może - przeżyje połowa.
Och! Ta zima...
I znów zima, jak nie zima...
Taka mało kolektywna.
W niepewności styczeń trzyma.
Tak już będzie? Myśl naiwna...
Zgrzewkę piwa stawiam przeciw...
Albo „Primitivo” flaszkę
Jeszcze chwila i nadleci
W nowych, białych fatałaszkach.
Widok byłby to przedziwny -
Jesień w samym środku zimy,
Spacer i ogródek piwny...?
Śniegu sobie zażyczymy.
Skoro dzieci mają ferie
W domu niech nie przesiadują,
Niech on znosi ich brewerie,
Niech się w zimie zakochują.
Łatwiej będzie im w przyszłości,
Kiedy posztywnieją stawy,
Powspominać bez przykrości
Wszystkie wokół zimy wrzawy.
Zapanowała głucha...
Nie lubię ciszy. Nie chcę...
I tak jej nie posłucham,
Nie będę ciszy piewcą.
Hałasu też nie znoszę,
W hałasie nic nie słyszę,
Bywa, że nawet proszę
O odrobinę ciszy.
Wiszę między światami
Ciszy albo hałasu...
Mógłbym się godzinami
Kąpać w poszumie lasu,
Kojących uszy falach
Z brzegiem się zmagających,
Horyzontu pożarach
Zachodzącego słońca...
Wsłuchać się byłbym gotów
Nim hałas... zanim cisza...
W błogą mantrę potoku.
Sens może bym usłyszał...
Skoro hałas mi szkodzi,
Ciszy tony nie służą,
Wśród całej słów powodzi
Coś słodzi mir podróży.
I chociaż dzień mój pląsem
Wirującego derwisza,
Trafi się słodki kąsek
Bez hałasu i ciszy.
O inflacji
W piątek słów kilka o inflacji,
Tej rewelacji dumnej nacji...
Mało, kto chciałby się nią szczycić,
Na „dobra zmianę” można liczyć.
Kraj mało, który by podołał...
Choć ja bym raczej sprawność wolał
Wymagającą cnót etycznych,
A nie talentów retorycznych,
Bo ja w niej widzę grzech kradzieży
I grzechu miarą bym ją mierzył.
Co za różnica jak okrada?
Złodziej to grzesznik... w dyby gada...
Gdybym ja coś odebrał tobie,
Pretensję miałbyś nawet w grobie
Bo zarobiłeś dla rodziny,
Nie dla mej dumnej z siebie miny.
Gdy dziesięciny już spłaciłem,
Na starość nieco odłożyłem,
Chociaż łagodny, jak pomada...
Pie...ę rząd, który mnie okrada.
Gdy się spotkały...
Gdy się spotkały panie dwie
Czas jakby w miejscu stanął,
Jakby się pogrążyły w śnie
I już w nim pozostaną.
Tyle tematów wartych słów
Tysiąca, albo więcej,
Ulg żadnych, ani świętych krów,
Nie mówiąc o rozterce...
Bo przecież każda pewnie zna
Z pikanteriami półkę,
Jeżeli nie zna to choć ma
Z problemem przyjaciółkę.
Gorzka niepewność obu pań -
Czy jeszcze się spotkają?
Sprawia, że obiad z pięciu dań
Przezornie zamawiają.
Chociaż im obcy dobry smak
i tak się delektują,
nie wiedząc co, to czasu brak
dalej swe wątki snują.
Czas, jak to czas... nie umie stać,
Do tyłu ani kroku...
Nawet, gdy zaklnie - „Taka mać!”
Nie traci na uroku.
I nie spostrzegły panie, że
O nich też plotkowały
Inne dwie panie - Och! Jak wrze -
Pretensję wielką miały.
Zabaglione
Wszystkim znany ów jegomość.
Połknie każdą nieruchomość.
Niech mu tylko wpadnie w ręce
Taki typ troskliwy wielce.
A, że zakochany z żonie
- Żadnych (w kwestii...) zaległości -
Wszystko w jej przekaże dłonie.
Urodzony dla miłości.
Czego nie tknie... same plusy.
Nic dla siebie... Niemal święty.
Za nic groźne ma wirusy...
Zabaglione z nutą mięty.
Nie do wiary
Już nie siądziemy na swej ławce,
Już w oczy sobie nie spojrzymy,
Serca zawisną na agrafce,
Nikt nas nie spyta nawet czy my...?
Usiądzie na niej inna para
Siebie spragniona bardziej od nas.
Każdy nasz wieczór będzie szary,
Odtąd noc każda będzie chłodna.
Będziemy tonąc w gwarze smutku
Słuchać o szczęściu tamtej pary
I się zamykać pomalutku
We własnych muszlach. Nie do wiary...
Tylko, kto pamięć udobrucha,
Na zawsze zamknie jej archiwa,
W nadzieje próśb, gdy się nie wsłucha?
Tak rzadko bywa spolegliwa...
Pożegnanie
On na peany nie zasłużył,
Ani by cierpieć pod pręgierzem.
I choć nie jeden spokój zburzył,
Na wybaczenie...? Zawsze! Wierzę.
Za każdy błąd kawałek życia
Przyszło mu oddać ot, tak sobie.
A tyle dróg miał do przebycia...
A wystarczyło... Co ja robię?
A wystarczyło, choć przez chwilę
Dostrzec przyjaciół zatroskanie.
...Że nad tym jednym się pochylę -
Dlaczego wybrał pożegnanie?
Na tyle pytań nie odpowie,
Ostatnią właśnie stracił szansę.
Nie mieści się to w mojej głowie,
Tak oceniając rzecz z dystansem.
O miłości (2)
Nie wiem, co o tym myśleć można
Kiedy myśl każda się wydaje
Nazbyt odważna, nieostrożna
Racjom rozsądku się poddaje.
Ten zakochania z głosem grabarz
Wybiera zawsze byt bezpieczny
Miłość do pudła „Kiedyś...?” wkłada,
Lub „Owszem, ale nie koniecznie”.
Tak, jakby można bez miłości
Otworzyć do Edenu bramę
I wszystkie życia zawiłości
Oznaczyć „Bez nich da się...” mianem.
Gdy burza pragnień sen odbiera,
Gdy tydzień jawi się wiecznością,
Niepewność sercem poniewiera,
Rozstania straszy możliwością.
Tak łatwo wtedy o zwątpienie.
Trudno nadziei oddać władzę.
Gest najdrobniejszy ma znaczenie.
Jedna obawa... Czy poradzę?
Prawdziwa miłość się z brawurą
Ślepą na przeciwności zmaga,
A pośród głośnych: Vivat! Hura!
Niech błądzi pośród mgieł rozwaga.
Z miłością raczej się brawura
Zmuszana bywa co dzień zmagać.
Usłyszy miłość! Vivat! Hura!
Niech śpi, niech w...i się rozwaga!
Tygodnie pędzą jak godziny
Przed wykonaniem kary śmierci,
Myślom mieszają się przyczyny
A jedna dziurę w brzuchu wierci.
Co będzie? Z czym się przyjdzie mierzyć?
Minione nigdy już nie wróci?
Czy nic już od nas nie zależy?
Już nawet smutek się zasmucił...
Na horyzoncie wiosna, maki
A w planach lata nas nie będzie?
Będziemy jak dwa wolne braki
Miejsce w ostatnim grzejąc rzędzie?
Powodów do radości braknie?
Gdzieś nam się chęci zapodziały...?
Powróżę: Tak, nie. Tak, nie. Tak, nie...
A tu już nowy poniedziałek.
O Panamie
Chętnie poleciałbym daleko,
Gdyby nie cena... na Hawaje.
Uchylę tajemnicy wieko -
Panama jest niezwykłym krajem.
Dwa bym odwiedził oceany
Za jednym - jak to zwą - zamachem
Szkoda, że byłbym wciąż zaspany,
Nie tak jak tu, pod własnym dachem.
Bo tam jest północ, gdy południe
Słońce ogłasza na Podlasiu,
Za to upalnie nawet w grudniu,
Kolibry podpatrywać da się.
O wschodzie można w Atlantyku
Zamoczyć obolałe nogi
By o zachodzie Pacyfiku
Pienistość fali poznać błogą.
I spokój... Twoja cała plaża,
Idziesz a woda wciąż do pasa...
Ocean wcale nie przeraża,
Panamy mi się marzy krasa.
Dojrzałe mango z marakują,
Zerwane - jakże - prosto z drzewa
Już bardziej nigdzie nie smakują
Ta wizja zmysły me rozgrzewa.
I tylko, że daleko... szkoda.
Pół doby w ciasnym samolocie.
Ale to słońce, ta pogoda...
Jak szafir oprawiony w złocie.
I znowu...
Polska choruje. I to ciężko.
Z sepsą się właśnie zmaga groźną.
Nadzieja szepcze - Nie śmiertelną...
Też musi dzisiaj być ostrożna.
Ale przepełnia serca lękiem.
Wszystkiemu nie poradzi sama
Trzeba by ulżyć jej w udręce
A tu... lekarstwa ani grama.
Jeszcze doktora swego czeka,
Pomocy coraz głośniej woła.
Tutaj potrzeba nadczłowieka.
Zwykły - sił nie ma, nie podoła.
Nikt nie potrafi nas wyręczyć,
Za gardło złapać i zadusić
Potwora, który Polskę dręczy.
Sam to uczynić naród musi.
Sam go sprowadził, sam wykarmił
A ten „Krzyżakiem” się okazał
I przy pomocy „knechtów armii”
Paskudnie barwy nam pomazał.
I znowu „Polak mądr po szkodzie”,
I znowu kwietnik zaorany,
I znowu przyszło żyć w niezgodzie,
I wylizywać przyszło rany...
Pomału...
Pomału już wybaczam wrześniowi zdradę lata
Choć luty - jak to luty - wiosną się nie przejmuje,
Choć jeszcze wiatr zimowy pierzynę z pól wymiata.
Marzec już - jak to marzec - że czas się budzić czuje.
W szept wiosny delikatny wsłuchują się pragnienia,
Zmęczenie długą zimą rozgrzesza niecierpliwość,
Oko pragnie zieleni, wyjść czas najwyższy z cienia...
Już taką mam naturę na urok wiosny chciwą.
Bo coraz szybciej bije serce zmęczone zimą
Stęsknione, jak co roku w lutym za konwaliami.
Wytrzymać coraz trudniej za skąpych dni przyczyną,
Goryczy niepewności tego, co będzie z nami.
Co roku ciekaw jestem, jak wiosna się szykuje,
Mnie nie wystarcza obraz zamknięty w fotografii.
Nie spełnią oczekiwań blaski, których nie czuję;
Nie dosyć wyobraźni... Nie każdy śnić potrafi...
Chimera
Ja miałem szczęście lekarzem być w czasach,
Gdy słowo lekarz coś znaczyło jeszcze,
Pacjent nie myślał iść z wiedzą w zapasy...
To, co się dzieje zimne rodzi dreszcze.
Nie ma potrzeby studiować tematu,
Wiedzę pochłaniać z wypasionych tomów,
Wystarczy wi-fi z garścią aksjomatów...
Internet wciska kit do wszystkich domów.
Kto by chciał słuchać zdania profesora,
Takich doradców śle się do kaduka...
Nikt dziś nie nosi nawet parasola...
Mierzyć się z głupcem... to współczesna sztuka.
Z pandemią walczy prezes z perukarzem
Z opinii głąbów „bezcenną” pomocą,
Niezapomnianych dostarczając wrażeń...
Grabarze zmarłych chować będą nocą
Bo dnie za krótkie - czemu winna zima -
Po Wielkanocy może się coś zmieni.
Póki, co... można się ze złości zżymać
Bo w cenie dzisiaj ślepi są i niemi.
Trudno się godzić z dziwną dla mnie formą
Inteligencji czasów nowożytnych,
Z alternatywną rzec by można normą...
Groźną chimerą tępych i ambitnych.
O czym...
O czym to ja jeszcze wiersza nie pisałem?
Prześladuje już od rana mnie pytanie.
Na uwadze kobiet wdzięki nie raz miałem
Moje oczy się uwzięły jakby na nie.
Na swój sonet zasłużyły wszystkie kwiaty,
W kobiet roli upiększeniu świata służą,
Każde bez nich pół godziny - czasu strata...
Utraciłem go niestety już zbyt dużo.
Wciąż potencjał wielki drzemie w porach roku,
Jak płeć piękna się zmieniają nieustannie,
Żaden malarz nie uczyni bez nich kroku.
Może, kiedy obietnicę złoży pannie...
Miłościami nakarmione gną się półki.
Wiosna, kwiaty i kobiety, zatem miłość...
Od Milejczyc, przez Grajewo do Sokółki
Od stuleci ludzi dręczy jej zawiłość.
Pod Szczecinem myślę, a i pod Warszawą,
I zapewne w każdym innym polskim mieście
Miłość zawsze najpiękniejszą będzie sprawą,
Niech poeci się rozpiszą o niej wreszcie.
Zwłaszcza, że za oknem zima... żadnych kwiatów...
Nawet sroki się wśród jodeł pochowały,
Rzeczywistość nie dostarcza dość tematów
W których by się piękne strofy kochać chciały.
A tymczasem Ania Mietka pokochała,
Choć od dawna spotykała się z Mariuszem,
Gdy Andrzeja wciąż na oku jeszcze miała...
Zakochiwać się umiała jednym duszkiem.
Czy to nie jest dostatecznie ważny powód
Żeby rymy się przez dzień, choć wysiliły,
Do wieczora przedstawiły jakiś dowód,
Że im żaden fakt miłości nie zawiły.
Nie chcę zapewnień, że NA ZAWSZE...
NA ZAWSZE dla mnie nie istnieje.
Na jutro się bez słowa zgodzę,
Dzień po dniu... Też się zestarzeję.
Koniec jedyną mi pewnością.
Brać będę, co mi życie daje,
Nawet jeżeli szansę tylko...
Bo przyszłość dziwne ma zwyczaje.
Mości, gdy zechce... Chce - odbiera...
Nie potrzebuje naszej zgody,
Rozsadek z trudem się z tym zmaga.
Stary to wie już. Nie wie młody...
Jak kiedyś dzielna ‘Santa Maria’
Też płyń nie myśląc, czy się uda...
Bo życie długą jest sztafetą
Zajętą przebieraniem w trudach
I póki żyjesz zapamiętaj,
Że nic NA ZAWSZE nie istnieje.
Istnieje za to słowo KONIEC;
Nie każdy rano się zaśmieje.
I znów żurawie nie chcą wierzyć,
Że zima wrócić może jeszcze.
Mróz - ptaków zdaniem - siły mierzy,
Miast śnieżyć, zimnym płacze deszczem.
Mimo, że luty jeszcze młody
Nad Biebrzą słychać pierwsze gwary.
Odważne czynią już podchody
Siódmym się zmysłem chwaląc? Czary...?
Są chyba Biebrzy najwierniejsze,
I choć ni jeden nie zaśpiewa,
Ja im bym przyznał miejsce pierwsze...
Łoś niech się na mnie nie pogniewa.
Wybaczam im przydługie wczasy,
- Ciepłe SPA gdzieś na skraj południa -
Sam bym w słoneczne ruszył trasy
Bym uciec mógł depresji grudnia.
Choć z grzechów się nie spowiadają
A każdy miałby pewnie, z czego...
Tym większa radość, że wracają,
Oczekujemy ich - dlatego.
Bo czym jest Biebrza bez żurawi?
Skoro się cisza wciska w uszy,
Gość się czasami zastanawia,
Czy aby żyje coś w tej głuszy?
Jeszcze nieliczne to hałasy
Jeszcze nie widać w trzcinach ruchu...
Lecz słychać już, że idą czasy
Gdy sprawdzą ludzki narząd słuchu.
Sam na siebie
Sam się na siebie gniewam,
Sam służę reprymendą.
Czego ja się spodziewam?
Szwendam się, śpię, znów szwendam.
Ktoś nie chce dźwignąć wieka...?
Ten kufer nie dla niego...?
Pomiędzy... płynie rzeka...?
Klucza brak właściwego?
Ten sam ambaras wiecznie...
Dwa serca jednym rytmem
Nie zawsze biją grzecznie.
Los - kpiąc - im numer wytnie.
Nie zmuszę samotności
Do zmiany towarzystwa.
Samotność fotel mości
Samotnie oczywiście.
Toaleta
Zaczynał dzień od toalety
By sprawy dzienne czyste były
By poukrywać mógł sekrety -
Co by te słowa nie znaczyły.
Żeby codzienne zmyć zmartwienia
W wannie zanurzał się wieczorem
Lub prysznic brał - to bez znaczenia -
Różnice jawią są pozorem.
Jakby nie wiedział, że są grzechy
Których się nie da oddać wodzie.
W ablucji szukał tej pociechy,
Której nie każdy grzesznik godzien.
Pod kranem da się spłukać ręce
Z brudnymi trudniej jest myślami...
Bo one bardziej brudzą serce
A ludzi bardziej nic nie plami.
Wojna płci
W nierównej wojnie bój płcie toczą,
W niej każda straci to, co ma.
Bez sensu się na siebie boczą
Bo przecież to jedynie gra.
Nie lepiej siebie czerpać duszkiem
Niż szukać szczęścia bóg wie gdzie?
Pretensji miejsce... pod poduszką.
Po latach to już każdy wie.
Po co ta wojna? O co chodzi?
Miłość to miłość. Seks to seks.
A kiedy dziecko planom szkodzi
Nie minie chwila... Będziesz ex.
Wrze pod skorupą. Świat się wali.
Błądzą już nawet przewodnicy.
Chochołom zęby wyrastają,
Całą chcą władać okolicą.
Do gardeł rzuca się miernota,
Chwast sieje ziarna między beton,
Gdzieniegdzie jeszcze jakaś cnota
Śle podpowiedzi, że to nie to...
Kiedy donikąd wiedzie droga,
Stare rdzewieją drogowskazy,
Nowego trzeba szukać boga
Lecz gdzie odnaleźć myśl bez skazy?
Trudno być dzisiaj optymistą.
Co nam następny dzień przyniesie?
W lesie ukoję myśl nieczystą,
Sosen zapytam, jak im w lesie?
Ktoś ty?
Przysiadł z nadzieją, że spotka człowieka...
I czeka, czeka... Tylko czas jak rzeka…
Jakby w naprawę - przez chwilę - nie wierzył.
Wie lepiej, przecież tylu ludzi przeżył.
Spotkać człowieka pośród ludzi mrowia
W pełnej pozoru erze pustosłowia
Nie proste wcale... Jednakże możliwe
Póki się rodzą anioły życzliwe.
Więc tli się wiara, że się świat pozbiera,
Że przed nim jeszcze ludzkości kariera.
Czas wystrojony w błękit ziemskiej kadzi
Błąka się pośród człekokształtnej mazi.
Czy to czekanie usprawiedliwione?
To rozglądanie w każdą kraju stronę
Z naiwną wiarą w spotkanie z człowiekiem?
Na progu siedzi, czeka wciąż i czeka...
Ktoś ty? - zapytać jeszcze się odważy,
Chociaż odpowiedź widnieje na twarzy;
...Te sztywne karki od nadmiaru władzy,
Bez przywłaszczonych rekwizytów - nadzy,
Języki szorstkie z poczucia wyższości
I świadomości pełnej bezkarności,
Pogarda wobec wszystkich oponentów,
Z całą plejadą możliwych wykrętów,
Bez propagandy wytrzymują ledwie
Wstrętami racząc z okazją i bez niej,
I błotem chlapiąc na prawo i lewo;
Ja wolę jedno zasadzone drzewo.
Uśmiech w podzięce
Zdarzało mi się uśmiechem
Płacić za piękny uśmiech,
Byłoby przecież grzechem
Za tyle nie śmiać się uciech.
Podróż za dwa uśmiechy
Od tej za jeden ciekawsza.
A ile z tego uciechy...
A jak niezwykle poznawcza.
Zawsze, gdy w oko mi wpadnie
Coś więcej niż obraz dojrzę,
Lecz tylko śmiejąc się ładnie
Z podziękowaniem zdążę.
Będę się zatem uśmiechał
Całą mą starą paszczą
Bo kto przed flaszką ucieka...?
Tak wypieszczoną zwłaszcza.
P.S.
A swoją droga ciekawe
Co flaszka pod korkiem mieści?
Lecz zamiast kawy na ławę...
Wyczuwam cnoty niewieście.
Gdy setki mil od kraju,
Gdzieś Polską zaszeleści...
Język ma to w zwyczaju
Przyciągać ciekawych wieści,
Bo wszystkie rodzimej mowy
Niespodziewane dźwięki
Zmienią w dżem truskawkowy
Dawne i świeże udręki...
Nawet od kraju daleko
Znajome słów szemranie
Tęsknot uchyla wieko,
Łzy błysną na powitanie.
Jakby do domu powrócił -
Zajrzał choćby na chwilę...
Kto by się z sercem kłócił?
Kto by się poczuł na sile...?
Po polsku
Wciąż szeleszcząc, brzęcząc, trzeszcząc,
W głębi mroku rozkwit wieszcząc
Niby z troską, bez wysiłku,
Zawsze z lękiem, zawsze chyłkiem
I bez przemęczania dłoni
- Wstrzemięźliwość niech się goni -
Wypełzają płazy z chaszczy
Z rządzą, żeby się uwłaszczyć.
Płaszcząc w piątek się i w świątek
Zamiast kluski lać na wrzątek
Bicze kręcą z piasku blasku,
Iskry krzeszą, za „co łaska”.
Ogon odwracając kotom
Nogi podstawiają cnotom,
Z miną cierpiętników zrzędzą
Kryjąc własnych myśli nędzę.
Z przekonaniem, wręcz pewnością,
Że im to nie stanie kością.
Rzesze nieprzebrane klaszczą,
Kłapią wciąż rozwartą paszczą:
Czy się stoi, czy się leży
Wszystko wszystkim się należy...
Zawsze licząc, że się uda...
Z bezgraniczną wiarą w cuda.
Pociemniało
Tak pociemniało... Wiatr gnie gałęzie...
Gdy nagle prądu brak codziennego
Myśli czernieją - Co teraz będzie?
Słychać przekleństwa - K....a! Dlaczego?!
Nie takich przeżyć byliśmy świadkiem...
Nikt z nas nie pękał z byle powodu,
Nikt z nas zwycięzcą nie był przypadkiem,
O szczęście łatwiej zadbać za młodu.
Nie było ropy, nie było gazu,
Półprzewodniki nam się nie śniły...
Wymieraliśmy, lecz nie od razu
Skomplikowanie drogi się wiły...
Różne Kasandry kresy wróżyły
Strzelały w niebo środki wyrazu
I tylko lęki żyją, jak żyły;
Jednego różne barwy obrazu...
Do tego zimno, do tego huczy,
Do tego wojna na Ukrainie
A z drugiej strony życie wciąż uczy,
Że wszystko karmi jakąś przyczynę.
Nie trzeba wiele... Woda, kęs chleba,
Kilka zapałek, świeca i komin,
Więcej spokoju, życzliwość nieba...
Że ostatecznie ktoś łżę uroni.
Wojna
A wydawałoby się, jak to...?
Wojna w Europie? Bój z sąsiadem?
Kto by pomyślał, że tak łatwo
Napaść, zarzucić zbrojnym gradem...
Co się Rosjanie z wami stało?
Jeszcze niedawno niemal bracia...
Miejsca na Ziemi wam za mało?
Łupami chcecie się bogacić?
Jak nikt przez wojnę doświadczeni
Będziecie świata policmajstrem?
Zachłanną hydrą w ruskim ciele...?
Z tych najczarniejszych - czarną kartą...?
Będzie bard pieśń o waszej winie
Śpiewał, a ona w niebo wzleci,
O tym, że jakiś Ukrainiec
Spluwał na widok waszych dzieci.
Tak postrzegani być pragniecie?
Czuć się będziecie z tym po ludzku?
Prędzej, czy później polegniecie
Gdzieś pod Charkowem, czy pod Łuckiem.
Bo kto w wolności się zakochał,
Ukraińskiego się nauczył,
Na stepie jakiś czas poszlocha,
Odsapnie i po swoje wróci.
Walcz Ukraino!
Walcz Ukraino dla swych dzieci!
Bo czyż nie po to jesteś matką,
Bo zawsze trzeba walczyć przeciw
Burzącym przyszłość twej gromadki.
To one będą dbać o ciebie,
Pracować będą na twój spokój
I kiedy znajdziesz się w potrzebie
Pomogą ci dotrzymać kroku.
A w walce bądź watahą dzików
Bądź rozwścieczoną, młodą lwicą,
Kąsaj niedźwiedzia mimo ryków
Trwożących całą okolicę.
Niech się najeźdźca zastanawia
Czy dalszy krok, to krok ostatni?
Niech strach kolczasty zasiek stawia,
Niech się poczuje lisem w matni.
Dziewczynko...
A ja Ci życzę dziewczynko
Żebyś spełniała marzenia,
Byś mogła uroczą minką
Obudzić tych bez sumienia...
Byś ze swym tatą wraz mogła
Żyć w ciepłym, spokojnym domu,
Żeby sąsiada pięść podła
Już nie szkodziła nikomu.
Pomógłbym, gdybym miał siłę,
Nie brakłoby mi ochoty
Bo pod złym butem już żyłem.
Nie płacz dziewczynko. Co Ty...?
Wiersz o niczym
Czy lubicie wiersze o niczym?
Ja owszem, lecz nie byle jakie.
W poezji forma się od zawsze liczy,
„Nic” - nie jest wierszy zasadniczym brakiem.
Żeby odróżnić się od prozy
Jedną z klasycznych dróg wybiera
I kiedy zdoła się wyróżnić pozą,
Zdobywa miano chwili aranżera.
Bo wiersz naprawdę jest piosenką
A ona musi mieć melodię,
Bez niej dla uszu zda się być udręką,
Zachwyca płynąc, choć to dziś niemodne.
A „nic” też może być ciekawe.
Ot, choćby taka bomba z piany...
Mydło z powietrzem, lecz patrząc łaskawie
Forma nazwana groźnym nieco mianem,
A cisza w lesie nad jeziorem?
A szara myszka drżąca w stresie?
A czas, co czekać nie chce na swą porę?
A wiatr, co liście w niewiadome niesie...?
Tutaj marzec
Tutaj marzec a tam wojna...
Wiosna zaprawiona lękiem.
Twarz nadziei niespokojna,
Jak się jej zachwycać wdziękiem?
Tam spokojni giną ludzie,
Kiedy w schronach się nie skryli.
Słychać ciche: Що це буде?
Боже! Дай нам краплю віри.
A nad Biebrzą, choć spokojnie,
Trudno cieszyć się pogodą.
Myśli owładnięte wojną...
Serca biją w takt niezgody,
Lecz i pytań - jak dopomóc
Wystraszonym o los matkom?
Czy do głowy przyszło komu,
Że tu nieba pod dostatkiem?
A Wenus...
...A Wenus błyszczy nad bocianim gniazdem
Ot tak, jak gdyby nic się nie zdarzyło.
Ona nie musi przysiąść przed wyjazdem...
To nic nowego, tak już nie raz było.
Patrząc z wysoka wszystko już widziała,
Miliony nieszczęść ciągle tkwi w pamięci...
Koronnym świadkiem wbrew woli została.
W dole nie tylko anioły i święci...
Lecz nie strząsajmy pyłu z kart historii,
Czas zapłakanej pomóc Ukrainie,
Nam również sprzyjać będzie jej victoria,
Wszak mądrość z zacnej przezorności słynie.
Nic tak nie łączy jak szturm ramię w ramię...
Bój przeciw sobie najboleśniej dzieli...
To zawsze jakieś pozostawia znamię.
Wyśpi się każdy, jak sobie pościeli...
Przed wściekłą bestią uciekają młodzi.
Wenus nad Dnieprem zadumana dzisiaj:
Może się z tego nawet miłość zrodzi
Jakiejś Polinki do jakiegoś Krzysia?
O wojnie
Nie chcę pisać o wojnie.
W wojnie poezji nie ma.
Ludzie chcą żyć spokojnie...
Wojna karmi Golema.
Wiersze wojenne płaczą.
Gdy milczą, liżą rany.
Cisza nabiera znaczeń,
Rym gorzką łzą skąpany.
Piotr, Rosjanin z Charkowa
Przeklina opętańca:
A niech cię diabli Wowa!
Szatan wysłał posłańca.
Z Kijowa Ukrainiec
Chcąc bronić swej stolicy
Pożegnał już rodzinę,
Nie dał jej spać w piwnicy.
Gotowy odtąd będzie
Pogonić precz „nahuja”,
Jak to się dzieje wszędzie
Gdzie wolność kradnie szuja.
Przywita los z przytupem,
To przecież Ukrainie...
I tylko serce strute:
Trudno... To kiedyś minie.
O Polsce...
O Polsce ważnych wersów kilka...
Bo odkąd Rosja zęby szczerzy
Na patriotyzm przyszła chwilka,
Nie można w NATO ślepo wierzyć.
Nareszcie będę patriotą.
Ważna ustawa mi nakaże.
Jak ja przeżyłem bez tej cnoty?
Kraj narażałem na kły wraże.
Kim ja - cholera - byłem dotąd?
...Być bez ustawy? Miałka sprawa.
Aż żal... Dwa razy mrzeć z ochotą
Mógłbym słuchając Jarosława.
Co to miłość
Powiem, bo wiem, co to miłość.
Miłość to taka zawiłość
Duszy, gdy wpadnie po uszy...
I nic już takiej nie skruszy.
Połowa
To zwykle nie miewa znaczenia,
Wiec pewnie dziś też mieć nie będzie.
Nie wspomnisz tamtego imienia,
Choć miało być - zawsze i wszędzie...
Te chwile w objęciach spędzone
Niełatwo wygonić z pamięci.
Niełatwo. Niełatwo, bo one
Zmieniają o szczęściu pojęcie.
Gdy związek się staje kontraktem,
Gdy cierpień przepełnia się miarka,
Zostaje pogodzić się z faktem
Że była to tylko przymiarka.
Zapomnieć zostaje, wybaczyć,
Odsapnąć i ruszyć po nowe
I co by nie miało to znaczyć
Twój zapał to tylko połowa...
A jutro...
A jutro znowu poniedziałek,
Czy może środa, czwartek, piątek...
A on nie młodszy, już nie śmiałek;
Wlecze się, wlecze ten sam wątek.
Godzina goni za godziną,
Jakbyś je dawno już rozliczył
Za wątlejących sił przyczyną,
Choć je latami przecież ćwiczył.
I tak kolejny mija tydzień,
Kolejnej wiośnie przyjść już chce się,
Wstyd już zapomnieć chce o wstydzie,
Termometr też po kreskach pnie się...
Zimę noc jeszcze przypomina
Oczom stęsknionym za zielenią.
A tu naprawdę - Nie! Nie kpina -
Już pierwsze kwiaty się nie lenią.
Jakby się bały, że nie zdążą,
Jakby im marca się zachciało
A myśli wśród podejrzeń krążą -
Czyżby im bardziej zależało?
Podwórkowe gwiazdki
Mieszkała Jola pod dwunastym.
Nie! co ja mówię? Pod trzynastym.
Oj. Znów mi zaszumiało w głowie...
Dwunasty w klatce był środkowej.
W Joli się kochał Staś spod piątki
A także Tomek spod czternastki...
Jola się czasem uśmiechała
Mówiła - cześć, gdy humor miała.
Obaj nadzieję mieli jeszcze...
Wywoływała w obu dreszcze.
Ona ich omijała częściej.
Ot, takie zezowate szczęście.
Spod szóstki zakręcona Basia
Zerkała na sąsiada, Stasia.
Jola i Basia - koleżanki
Lubiły spędzać czas u Hanki.
Joli chłopakiem został Gienek
Bo bloków wokół było wiele.
Znaczenia to nie miało... Przecież
Wkrótce rozwiało ich po świecie.
Lata minęły bezpowrotnie.
Wspominać lubią wielokrotnie
Zalotną Jolę spod trzynastki,
I inne podwórkowe gwiazdki.
Dzień kobiet, dziecka, dzień teściowej...
Trudno by zliczyć... Temat rzeka...
Każdy z nich róży wart pąsowej
A mnie brakuje dnia człowieka.
Lecz jak stosowną wybrać datę?
Sprawa nie prosta też, dlatego,
Że piątek bywa czarnym kotem,
Zatem pomińmy trzynastego.
Jesień mi jakoś nie pasuje
Zima też. Zimą zwykle ślisko.
Więc wiosna...? Lato...? Tak! To czuję.
Do września by mi było blisko.
Gdyby dzień jakiś mógł być ramą...
Nie dzielił miejsca z żadnym drzewem,
Prostatą, głuchym, ustną jamą,
Przez faunę też nie pałał gniewem...
Dwudziesty września piąć już chce się
Rad z człowieczeństwem się kojarzyć.
„Jeden dzień?! Mało! - głos, gdzieś w lesie - Człowiekiem zawsze! Jak już marzyć...”
Wiosna to też stan umysłu,
Ze snu obudzona nadzieja.
Oby jak bańka nie prysła,
Szła wiernie, bez ale, tam gdzie ja.
Depresję żegnać zimową
Już pora najwyższa, bo przecież
Czas zacząć poważną rozmowę
O słońcu, o drodze, o świecie.
Rozmyślać, razem i znowu,
O znów panoszącym się życiu,
Upajać się hitem marcowym -
Jak pięknie wychodzi z ukrycia.
Jak zawsze zmęczony zimą
Już pędzę w skowronkach cały,
Z należną bóstwom estymą.
Świat przecież jest doskonały.
Nie będę
Nie będę wiatrem wiejącym bez celu
Ani piorunem co na oślep bije,
Nie skończę tak, jak kończy wielu,
Póki sił starczy i dopóki żyję.
Nie chcę gorzkiego wegetacji smaku
Skoro, że żyję nawet nie poczuję.
Usłyszeć nie chcę: Och ty nieboraku...
Z uporem trwanie bez sensu... Dziękuję.
Życie smakuje, gdy przyprawą, chęci...
Bez nich się słodką nie nacieszysz chwilą.
Naprawdę żyją ludzie uśmiechnięci
A każde życie jest „zieloną milą”.
Młodym posłużyć mogłaby za przykład,
Że jest odważna, odporna na gromy,
Że nawet ona może być niezwykła -
Starość - gdy wzlecieć zechce nad poziomy.
Nie pukaj
Nie pukaj. Drzwi otwarte.
Nie proś. To ja poproszę.
Na jedną stawiam kartę,
Reszta, to tylko grosze.
Nie jestem przezroczysty...
Nic nie mam do ukrycia...
Ot. Takie ćwierć artysty.
Jakieś okruchy życia.
Kto by mnie z resztą pytał,
Czy jeszcze mam pragnienia.
Nikt nawet nie przeczyta.
Dyrdymał bez znaczenia.
Pukać nie musisz nawet,
Przecież na ciebie czekam.
Nie powiem, że mam wprawę...
Reszta to temat rzeka.
Taki sen
Przyśniło mi się to, czy nie przyśniło...
Trudno powiedzieć. Z tym, to rożnie bywa.
Czasem niewinnych kilka słów, że miło...
A czasem woda zimna... Coś w niej pływa.
Życie. Daj spokój. Przecież jestem nagi.
Przez ciebie cały na wskroś prześwietlony:
Powagi zero, jeszcze mniej rozwagi
Odkąd poezji sługa uniżony...
Sam sobie dziwię się, dlaczego jeszcze
Nie wyczerpałem sił wszystkich zapasów.
Nad głową chmury kłębią się złowieszcze...
Nadzieją żyję, lepszych dożyć czasów.
Już pora przerwać smutku błędne koło.
Smutek zbyt smutny... W takim wytrwać trudno.
A może by tak - goło i wesoło,
Gdzie dwoje gołych... nie może być nudno.
Kochać, to znaczy oddać za nią życie
Bo wolność warta największych poświęceń,
Bo dzieci moich kocham serca bicie
I, że zwyciężę dla nich wierzę święcie.
Jedynie taka miłość życia warta.
Rodzonej matki dziecina nie zdradzi.
Choć nie raz dusza zawyje rozdarta,
Z „bratnią pomocą” też sobie poradzi.
To już nie chmury gdzieś w oddali,
To coś zbudziło przerażenie
Bo niebo się nad Dnieprem wali,
Sąsiedztwo nowym brzmi znaczeniem.
Tym bardziej, gdy agresor włada,
Co mu nie broni czynić świństwa,
Językiem, którym odpowiada
Babcia swym wnuczkom od dzieciństwa.
Co zapamięta świat po latach,
Gdy się dopełni sprawiedliwość:
Obu narodów gorzką stratę?
Że nie popłaca zbytnia chciwość?
Smak hańby w miejsce wielkiej chluby,
Czy motywacji moc nierówną?
Wypełzającą z fałszu tuby
Coś udająca kupę g...a?
Czy, że historia nie ma końca
I nic nie przetrwa po wsze czasy?
Że zbrodnia wciąż wysyła gońca?
Że nie na darmo płoną lasy?
Że się doczeka każda nacja
Sławy należnie zasłużonej?
Że w wiersz ubierze ją narracja?
Że albo przetrwa, albo skona.
Noc z Maszą
Już Petersburga nie odwiedzę raczej
Nad Newą nocy nie zobaczę białych,
O Moskwie słowa nie powiem inaczej,
Jak, że się we krwi upaprała cała.
Dopóki rządzą na Kremlu zbrodniarze
Usunę Rosję z grona mych znajomych,
Póki ich własny naród nie ukarze
Rzucał w nich będę me prywatne gromy.
Dobrego słowa Rosja nie usłyszy,
Ziemia jej dawne zapomni cierpienia,
Póki nad Dnieprem „ruski sołdat” dyszy
Rozkazom wierny, ale bez sumienia.
Rosjanin odtąd kojarzył się będzie
Ze złem skalanym najsmutniejszą wojną,
Spluną na jego widok bracia wszędzie,
Chociaż przeżyli z Maszą noc upojną.
Najmocniej cierpi Rosjanka z Charkowa,
Mąż Ukrainiec i ich trójka dzieci.
Trudna surżykiem pośród łez rozmowa...
Czy jeszcze kiedyś słońce im zaświeci?
Bez Poezji...
Bez poezji żyć da się.
I tak nie ma kalorii,
Ni promila promili.
Na coś mogłaby zdać się?
Taki grzebień uczesze...
Taka łyżka nakarmi...
Z nią nawet nie pogrzeszę.
Ktoś poprosił - Wiersz daj mi.
Energia potencjalna
Może się w strofach zmieści,
Lecz prawda jest brutalna...
Wojną dziś płaczą treści.
A świat...
A świat już z wojną się oswoił,
Dolar na swoją półkę wraca,
Czy Ukrainie żyć pozwoli?
Czy „setka” udobrucha kaca?
Już wiele razy dowiódł tego,
Że się współczuciem szybko sycił.
Wkrótce zapyta się: „Dlaczego
Na siebie bardziej żeś nie liczył?
Nie można tak krzyżować planów.
Do trosk o siebie wiosna skłania
Szczęśliwe panie, z forsą panów.
Z trudem już znoszą sierot łkania.
Bo świat do śmierci jakby przywykł,
Zbyt dużo jej ostatnio wokół...
Jak bez powietrza śnięte ryby
Umieraliśmy rok po roku.
Nie można z boku stać bezradnie
Niech Dmytro rąbie „Hydrze” głowy,
Dopiero, gdy ostatnia spadnie
Czas przyjdzie toczyć z nią rozmowy.
...Człowiek na człowieka
Czekał wciąż, ale już nie czeka...
Trudno na jednym żyć oddechu.
Wciąż zwlekał, ale już nie zwleka...
Tonącym wcale nie do śmiechu.
Wierzył wciąż, ale już nie wierzy...
Wiara być winna nagrodzona.
Nie kłamał, zawsze mówił szczerze
A szczerość bywa gorzko słona.
Ale naiwność nie trwa wiecznie,
Przychodzi chwila otrzeźwienia
Bo otrzeźwienie jest konieczne,
Bo otrzeźwienie wszystko zmienia.
I znów kolejna porcja bólu...
Samotność poniewiera duszą
Nie da się kochać myśli chóru,
Trudno je przegnać. Nic nie muszą.
A dzień wypada jakoś przeżyć,
Noc prześnić, rankiem na coś czekać.
Nadzieja każe znów uwierzyć,
Więc czeka człowiek na człowieka.
W pierwszym rzędzie
Gdy głodny ktoś uznania,
- Sławę wróżyła niania -
Jeśli nie złotych blaski
To może choć oklaski...
Bywa miarą sukces
Choćby zmiana adresu...
Nie mów mu o pokorze.
Na polu, czy na dworze,
Mały, średni, czy duży
Nawet, gdy nie zasłużył,
Pełen wiary chcieć będzie
Miejsce w pierwszym grzać rzędzie.
A ono dla wybranych,
Wybitnych, już uznanych,
I tych, co się czasami
Tylnymi wcisną drzwiami.
Jak ogród
Zapłacze ktoś po prapradziadkach?
Po ich rodzicach ktoś zapłacze?
Nie odziedziczysz morza w spadku
W którym by mokło się inaczej.
Trudno się godzić z wyrokami,
Ich nieuchronność pojąć trudno,
Brutalnej prawdy nie okłamie
Nadzieja z twarzy pięknem złudnym.
Zasnąć nie daje niepojęta,
Ciekawość, co za horyzontem...
Czy droga prosta, czy dal kręta...
Z długim, czy z krótkim bomba lontem.
Z genami niedoskonałości
Jak ogród zarażony chwastem,
W objęciach smutku, nie bez złości,
Nie zakończymy dnia toastem.
Gdybym mógł przetrwać w porcji krzemu,
Jako skrzyp choćby, korzeń chrzanu...
Ktoś krzyknie - Nie!... A niby, czemu?
Będę się trzymał tego planu.
Nad Dnieprem
To już nie chmury gdzieś w oddali,
To coś zbudziło przerażenie
Bo niebo się nad Dnieprem wali,
Sąsiedztwo nowym brzmi znaczeniem.
Tym bardziej, gdy agresor włada,
Co mu nie broni czynić świństwa,
Językiem, którym odpowiada
Babcia swym wnuczkom od dzieciństwa.
Co zapamięta świat po latach,
Gdy się dopełni sprawiedliwość:
Obu narodów gorzką stratę?
Że nie popłaca zbytnia chciwość?
Smak hańby w miejsce wielkiej chluby,
Czy motywacji moc nierówną?
Wypełzającą z fałszu tuby
Coś udająca kupę g...a?
Czy, że historia nie ma końca
I nic nie przetrwa po wsze czasy?
Że zbrodnia wciąż wysyła gońca?
Że nie na darmo płoną lasy?
Że się doczeka każda nacja
Sławy należnie zasłużonej?
Że w wiersz ubierze ją narracja?
Że albo przetrwa, albo skona.
Och! Ta mowa...
Och! Ta mowa ciała...
Gdyby wybór miała...
Mówi więcej ciało
Niżby mówić chciało.
Opowiada więcej,
Wierniej i goręcej
Niżby słowa chciały
Niżby rozumiały.
Bo gdy słowa kłamią,
Nawet gdy nie ranią,
Ciało prawdę powie,
Ciału fałsz nie w głowie.
Taka spółka
Łatwo podziw mój budzą
Obywatele świata,
Nigdy mi się nie nudzą.
Tyle jest piękna w ptakach.
Podziw budzą najszczerszy
Dziobate w piórkach ciałka.
Własnego warte wiersza
Cuda z żółtka i z białka.
Gdy na bociana czekam,
- Tu przecież jego gniazdo -
Wiem, że i dnia nie zwleka,
Leci, choć nie „okazją”.
On mierzy się z wiatrami,
Ja stary wzrok wytężam.
Pakt taki między nami...
Ja tu... a on zwycięża.
Bez cienia wątpliwości
Bocian, to przykład tylko,
Wszystkich skrzydlatych gości
Cieszył się będę chwilką.
Jak się budzić bez dudka?
Dziwny świt bez kukułki.
Lubię ptasią pobudkę,
Przecież mam z nimi spółkę.
Bez tego gwaru smutno,
Bo jakże bez sierpówki?
Byłaby wręcz okrutna
Noc bez rozmówki z sówką.
Wiosna! Hura!
Wiosna, chociaż mrozy nocą
- jak to w marcu - się ochocą,
Wątle jeszcze przecież siły
Na bój z szarym tłem rzuciła.
Jako pierwsze w śniegu ponów
Z zimy się wyrywać szponów
Będą wrzośce, już gotowe
Z wiosną wdawać się w rozmowę.
W słońcem marca dzień rozgrzany
Pobudziły się szafrany,
Wszystkim trudno w to uwierzyć,
Każde oko ku nim bieży.
Na ten sygnał, jak na rozkaz
Drobny narcyz pragnąc sprostać,
Do puszkinii i pierwiosnków:
„Wychylajcie śmielej noski!”
Jeszcze tydzień, jeszcze chwilka
A forsycji kwiatków kilka
Hasło - licząc na odzewy -
Śle i pyta: „Gdzie wy!? Gdzie wy!?”
Już magnolie, jak co roku
Kąpać będą dnie w uroku,
Co koronom się cesarskim
Mienić będzie blaskiem rajskim.
Tulipany ledwie sączą
Z wiosny dzbana, lecz dołączą,
No, bo jak bez tulipana
Dzień kwietniowy witać z rana?
Wszędzie słychać: Wiosna! Hura!
Rododendron się purpurą,
Tysiącami wersji różu
Chwalił będzie; To mi służy!
Błagam by ogrodu piędzie
Rozwiośniły się już wszędzie,
By konwalią zapachniało,
W sercu żeby znów zadrgało.
Iga Świątek!
Iga Świątek! Iga Świątek!...
Ciągnąłbym ten piękny wątek,
Ale skromność prawdzie szkodzi,
Myśl się stosowniejsza rodzi:
Gdybym czapkę miał z orzełkiem
Salutowałbym Jej z wdziękiem,
Podpowiadał wszystkim wokół:
Patrzcie! Nad Nią krąży sokół.
Niech się dowie, że my za Nią...
Że dusz naszych odtąd Panią.
Niech Polaków czuje dumę
I wstyd, że tak nikt nie umie.
Gdy gra serca mocniej biją,
Cała Polska Igą żyje...
Zawołajmy: Niech zwycięża
Rakietowym swym orężem!
Niech woleje... Niech forhendy...
Dropszot, smecze i bekhendy...
Niech Jej asy jak z rękawa...
Niech Jej sława! Sława! Sława!...
Jak dawniej...
I mija rok kolejny,
Przybywa siwych włosów...
Już nie ma dawnej werwy,
Już coraz mniej patosu.
Dobrze, że chociaż wiosna,
Jak zawsze doskonale,
Doktora roli sprosta,
Choć się nie śpieszy wcale.
Co by się jej nie stało,
Jakby nie marzła nocą,
W maju już całkiem śmiało
Znów zechce przyjść z pomocą.
I nawet stare serce
Bzów się racząc widokiem
Wdzięczne jej będzie wielce,
Jak dawniej, jak przed rokiem.
Nie mówcie...
Nie mówcie o sprawiedliwości,
O prawie też nie mówcie nic.
Łatwiej wam będzie o podłości,
Czym jest złodziejstwo, co to pic...
Lepiej sprawdzacie się w cynizmie,
W etyce najwyraźniej nie.
Kto się wzorować chce na Dyzmie
Prawdę traktował będzie źle.
Najlepiej, gdyby was nie było...
O ile milszy byłby świat.
Ludziom przyjemniej by się żyło.
Kraj nasz męczycie tyle lat.
I gdyby naród was pogonił,
A złodziej oddał to, co skradł,
Nie wiem, kto łezkę by uronił...
Pora by włos wam z głowy spadł.
Smutna wiosna
Ot. Niby wiosna a tak smutno...
Niepewność. Wojna u sąsiadów...
Strach myśleć, co przyniesie jutro.
Dziś, dużo złych zostawia śladów.
Paradoksalnie, dóbr przybywa
Ale o radość jakby trudniej.
Pamięć odległych łez ożywa,
Te wszystkie „ wrześnie, sierpnie, grudnie”.
Ludzie, to dziwne są istoty
Nie cieszą się tym, co już mają,
Stawiają niepotrzebne płoty,
Tłumaczą, chociaż się nie znają...
Nauka? Eeee tam... Niby po co.
Gdyby bez trudu tak... Pokusa...
Tylko naiwni wciąż się pocą,
Wystarczy dodać plus do plusa.
Wybory pewnie już niedługo.
Plusów przybędzie. Cóż inflacja...
Pan wynagrodzi wierność sługom.
A może przesiadkowa stacja...?
Taka zagadka
Umysłowy kaleka...
Z pozoru nie najgorzej...
Inna wersja człowieka,
Póki ust nie otworzy.
I choć w rządzie ministrem
- Cóż za koszmarne czasy -
Długo jeszcze z tornistrem
Mógłby stawać w zapasy.
Nie pytajcie mnie - kto to,
Przecież prosta zagadka...
Lecz podpowiem z ochotą:
Nie brałbym go na świadka.
By nie chodzić po sądach,
- Dość i tak mają pracy -
Wspomnę coś o poglądach...
Innych, choć to rodacy.
Byle do wiosny
Byle do wiosny... Coś mi podpowiada.
Na powiew ciepła czekam niecierpliwie.
Nastrój bojowy, choć to nie wypada...
Aż sam się własnej waleczności dziwię.
Bo przecież lata... Kroku nie przyśpieszę...
Smutne wyroki dawno już zapadły...
A ja się z wiosny, jak z prezentu cieszę,
Przecież nadziei sroki mi nie skradły.
Nawet rozsądek, stróż mój osobisty,
Pełen niezgody gotowy do skoku,
Choć już w kolejce stał do okulisty
Nie mogąc dostrzec dla siebie widoków.
Życia odwagi zabraknąć nie może.
Bo czy wypada czekać na jałmużnę?
Wiosną zapomnieć lepiej o pokorze,
Nie czas rwać włosy... A i żale próżne...
Nikogo takie gesty nie poruszą.
W długiej i krętej drodze do sukcesu
Może, gdy dobrą się okażesz duszą,
Zwyciężysz zanim ciemność dojrzysz kresu.
Zakochanemu...
Najłatwiej zwieść zakochanego.
Taki, jak dziecko w lunaparku...
Zanim odkryje sens wszystkiego
Z losu się ciesz, jak z podarku.
W objęciach uczuć szklanej wieży,
Możliwe, nawet niemożliwe...
W co zechce wierzyć, wierzy szczerze,
Uśmiechy wokół śle życzliwe.
Zakochanemu nieprzytomnie
Cios zadać łatwiej nieodparty,
Bo kiedy woła: Do mnie! Do mnie!
Czy chce, czy nie... Odkrywa karty.
Lecz się zdarzają blotki skromne
Bijące walor w grze w bez atu,
I zwyciężają, są ogromne,
Na miłość przepis dając światu.
Polityka
Pecha miałem być przypadkiem
Polityki PiS-u świadkiem.
I to było żenujące,
Bardziej niż kwas solny żrące.
Wszystkie Panie z tortów słynne
Senat rychło zwiedzić winne
Bo tam Pęk w takt dobrej zmiany
Się wykazał - w biciu piany.
Za to w kremie - rany boskie -
Wprost cudowny był Kwiatkowski.
Jedną serią z automatu
Podsumował clou tematu,
Jak to premier z ministrami
Krew oddając grzmią sankcjami
Tak, by Ruskim spraw nie zmącić,
Unię ostro szablą trącić.
Zaś Karczewski zmienia zdanie
O nadzwyczaj ciepłej łani...
Łukaszenka ostygł znacznie.
To roszada wręcz pokraczna.
Była miłość.
O dwóch smugach na niebie
W smutnej drodze od siebie,
Czyli po zakochaniu...
Jak po próbnym rozdaniu...
Bo kiedy miłość mija
To obojętne czyja
I komu będzie lepiej -
Ślepemu, czy też ślepej?
Ja tego wiedzieć nie chcę,
To zawsze trudna lekcja.
Nie wyciśniesz jak pryszcza...
COŚ zamienia się w zgliszcza.
Tu prysznic, to za mało
Bo przecież coś zagrało...
Bo miłość, to nie kurz...
Było, minęło i już...
Wietrzyć pokój i spokój...?
Czy bardziej paproch w oku...?
Wiosenny spacer
Już za chwilę pójdziemy na spacer,
Taki długi, po parku obrzeża,
Bzy nas znowu uwiodą zapachem,
To się nam już od dawna należy.
Pod tym samym siądziemy kasztanem
Na tej samej, zielonej ławeczce,
Znów odgarnę ci włosy rozwiane,
Niech ich podmuch nie waży zbyt lekce.
Odgrzejemy stygnące wspomnienia,
- Cóż zostało nam jeszcze innego? -
Już odległe nie dla nas marzenia,
Już nie pora szukania winnego.
Rozkwieconą się cieszmy magnolią,
Każda radość na starość jest cenna,
Ty ubierzesz się nieco frywolnie...
Tulipanem ci będę wiosennym.
Za picem pic...
Czy można w żywe oczy łgać?
Czy jakieś są łgarstw granice?
Jak długo można w kłamstwie trwać?
Długo, choć pic zawsze picem...
Gdy nie kosztuje łgarza nic
A nawet się mu opłaca...
Już tylko pic, za picem pic...
W nich kłamca się zatraca.
To nawet nie jest szczęścia łut,
Rutyna to, chleb powszedni...
Przez kłamstwa wyśpiewane z nut
Naiwni biednieją biedni.
Niech nikt nie wmówi tobie, że
Kłamstwami się najeść można
Gdy bez skrupułów ktoś wciąż łże,
Doń zawsze podchodź z ostrożna.
Do re mi dla Ziemi
Sol si, fa sol, do re mi,
Bym śpiewał całej Ziemi
Nie tylko dzisiaj - stale
I bez żadnego ale
Wciąż pytał się - jak „sie ma”
Bo drugiej takiej nie ma,
Bo tu i teraz tylko...
Oddychać mogę chwilkę...
I kochać całe życie,
I kąpać się w zachwycie.
Bo tylko tu być mogę,
Bo tylko tu znam drogę.
Ogród
Ogród wymaga pielęgnacji.
Nie dla szczęśliwych to zadanie.
Bo oni - wcale nie bez racji -
Szczęście by jedli na śniadanie,
Na obiad, no i na kolację
By, kiedy tylko rano wstaną
Ze swego szczęścia zdać relację.
Brak szczęścia byłby dla nich raną.
Nie w głowie im pielenie grządek
Z grabiami tan, koszenie trawy...
Tak nakazuje im rozsadek,
W szczęściu chcą nabrać większej wprawy.
Ogród, to jakby coś na potem
Teraz nie mają dosyć czasu.
Kiedyś dopadnie ich ochota
A dzisiaj, wolą pójść do lasu.
I tak niedobrze, i tak źle
A serce skołatane...
W tym samym zaplątani śnie.
Och! Wybrać się w nieznane...
Długą rozmowę, już bez słów,
Stęsknieni siebie wiodą.
Który to już księżyca nów
Ze zgodą na brak zgody?
O jutro się rozpycha lęk,
Obydwie dusze płaczą,
Już nawet szczęście traci wdzięk
W oczach szczęść podglądaczy,
Bo nie są wcale pewni, czy
Coś się w ich życiu zmieni
I, czy gotowi są do gry
Z najlepszym zakończeniem.
Błagają jeszcze - Chociaż znak...!
Bez skrzydeł nie poleci,
Ani, gdy tlenu w płucach brak.
Gdy gwiazda im nie świeci.
Choć jedno do drugiego lgnie
Samotność im sądzona,
Cierpią osobno jak dwa pnie,
On tu a gdzieś tam ona.
Język polski
Uwielbiam język polski
Z szelestem liści, przed dżdżem,
Jak biuścik i podwiązki...
Tak mało wciąż o nich wiem.
Ale się uczę stale,
Na sukces mam nadzieję,
Tremy nie czuję wcale
Pod nosem się zaśmieję.
Zwykła ciekawość świata,
Sam się jej często dziwię,
Ze słów się obraz splata,
I śledzę go wnikliwie.
Patrzę jak wij się wije...
Szuka jeż chrząszcza zucha...
Żuraw wyciąga szyję,
Żalów pokląskwy słucha...
W tych bliskich sercu dźwiękach
Obcy język plączących
Świata całego wdzięki
Wąska bym słomką sączył.
I poszedłbym, gdzie ruczaj
Koi pragnienie lasu,
Gdzie puchacz się rozhuczał...
Gdybym dosyć miał czasu.
A może wsparty ciszą,
Kochanym, polskim słowem
Kolejny wiersz napiszę,
Jak nie, to choć połowę.
O tym, że jarzębina
Właśnie przeciera oczy,
Że jej to również „wina”,
Że świat jest tak uroczy.
Choć nie wiem, czy sił starczy
By się pokłonić światu
Fakt, że mnie tym obarcza
Własnego wart tematu.
Ziemniaczek w mundurku
Wnuczka ziemniaczka obdziera ze skórki
Całkiem na żywca, tak bez znieczulenia.
Czy z tą pieszczotą ktoś by pragnął spółki?
Nie wierzę! Przecież trzeba mieć sumienie.
Bo czy nie można go upiec w mundurku?
Choć jeść obierki... Czy to nie pokraczne?
Ponoć najzdrowsze w nim to, co pod skórką.
Może spróbuję, może będzie smaczny?
Nie! Żywcem nie chcę obierać ziemniaków.
Niech się do końca w garniturku bawią
Może, gdy zmiękną już nie będzie draki
Bo okrucieństwa normalnie nie trawię.
Zrozumieć kobietę...
Z tym zrozumieniem... To prawda najszczersza.
Słyszałem od wielu już osób...
Że karkołomne? O to, to już mniejsza...
Zrozumieć kobietę...? Nie sposób.
Nie! - Mówi, nawet kiedy bardzo pragnie
I płakać potrafi ze szczęścia,
Przebój nucąc fałszujesz, powie - Ładnie...
Lecz tylko do czasu zamęścia.
Zmiana sceny - totalna - w drugim akcie...:
Nie dzisiaj... Pęka mi dziś głowa,
Telewizor, „Ptasie mleczko” i kapcie...
O ciepłe coraz trudniej słowa.
Z tym zrozumieniem, to prawda bezsprzeczna
Powtórzę to mimo tortury.
I choć to wiedza do życia konieczna
Uwierzyć chce w nią mało który...
Wolność jest piękna
Za wszystkie obietnice sławy
Nie oddam choćby dnia wolności.
Nie chcę w tym nabrać grama wprawy.
W brodę bym sobie pluł ze złości.
Podoba mi się to, co piękne.
W pięknie się doskonałość kąpie,
Gdy oko me na piękno zerknie
Że żyję, na pół dnia nie zwątpię.
Co najpiękniejsze będę pieścił
By trwało, by ku gwiazdom rosło,
Bym śnić mógł, żebym snom zazdrościł,
By życie było wieczną wiosną.
Do tego wolność mi potrzebna,
Tydzień za każdy dzień z nią oddam.
Choćby koszula kłuła zgrzebna.
Sławy pokusie się nie poddam.
Wolności chciałbym mieć do syta,
Cieszyć się, co dzień jej uśmiechem,
Choćbym miał zostać zdartą płytą
Czy nawet starych dudów miechem.
Póki sił starczy będę dmuchał
Nawet na groźby zimne jeszcze
Bo, gdy się zacznie zawierucha
Nic nie da... choćbym się rozwrzeszczał.
A niech ją piorun...
Słyszę ciągle, że umierać nie chcesz jeszcze...
Mnie nie dziwi ani trochę to wyznanie.
Wizja śmierci w każdym budzi zimne dreszcze
Chociaż wierzy, że na zawsze znowu wstanie.
A tym bardziej, że się wiosna znów panoszy
Wszystko wokół budzić pragnie się do życia.
Słońce znowu kilka chce dołożyć groszy
Nawet pszczółka raźniej brzęczy chociaż tycia.
Też nie czekam nieszczęsnego śmierci skutku...
Jak umierać to, gdy życie już dokuczy,
Więc nie teraz może... Może pomalutku...
Niech kostucha jak najdłużej gdzieś tam kluczy.
A najlepiej - mimo, że to niemożliwe -
Niech adresu mego nigdy nie odnajdzie,
We mgle - może - mnie ukryją włosy siwe...
Może niech do jakiejś karczmy jeszcze zajdzie.
Niech wypije trzy kolejki, albo więcej,
Niech pod stołem na dwa wieki mocno zaśnie.
Niech jej kosę zeżre rdza, niech uschną ręce
A najlepiej niech ją piorun jasny trzaśnie...
Spotkanie na krańcu świata
Spotkali się na krańcu świata,
Gdzie się już pokończyły drogi,
Gdzie siwym kurzem wiatr zamiata
Dalej nie niosą nogi.
Wyraźnie słowa NIE nie znają,
Jak wszyscy pewnie zakochani
Uparcie czegoś wyglądają.
Czy ktoś ich za to zgani?
Wciąż nie chcą przyznać: Sił nie starcza,
Jakby ktoś mutrę im dokręcił
I choć już drogą nie obarcza
To nie odebrał chęci.
A te nie martwią się zegarem
Przecież starzeją się najpóźniej,
Nie trzeba ich traktować smarem
By się poczuły luźniej.
Wiedzą, że to nie czas toastów
Bo dawno minął czas ochronny...
To jak minutę przed dwunastą
Za parkiem tęsknić wonnym.
Brak ruchu
...A wszystko to przez ten brak ruchu
Bo ruch jest sprawności sprawdzianem.
Jak spotkam, wygarnę mu w duchu...
Ruch nawet bym oblał szampanem.
Ruch zawsze jest lepszy od braku...
Brak każdy na przyszłość źle wróży.
Jak danie, któremu brak smaku,
Dzień każdy zazwyczaj się dłuży.
Ruszajmy się, zatem kochani.
Potencjał tkwi w ruchu niezwykły.
I Pan niech się rusza, i Pani...
Bo mięśnie do ruchu przywykły.
Tak łatwo się zgodzić z tą tezą,
Że zdrowie wartością jest piękną...
Dziś rusza nie nawet proteza
A kości bez ruchu wręcz miękną.
Ale babka
Ania - mogę być za świadka -
to jedyna taka babka,
która piecze taką babkę,
że ma na nią każdy chrapkę.
Co tam jakaś „w górę łapka”...
Wołać trzeba: Ale babka!
Co za babka! Z głowy czapka!
Takiej babki choćby kapka...!
Dobrze, że się nikt z półświatka
Nie przekonał, co za gratka
Bo by z miejsca porwał babkę,
Gdyby z oczu zerwał klapkę.
Też podziwiam tę babeczkę
Co dzień jadłbym jej troszeczkę.
By starczyło mi na dłużej...
Wielką jej karierę wróżę.
W każdy czwartek na targu w Suchowoli,
Gdy deszcz nie zagra dywersanta roli,
Bez trudu znajdziesz wszystko, co potrzeba,
Codzienny chleb i co tam chcesz do chleba.
Towarów rożnych wokół całe mrowie,
Kto nie wie, już się po godzinie dowie
Albo po, dwóch, lecz o to jakby mniejsza
Bo satysfakcja będzie niedzisiejsza.
Buty przymierzyć można, albo spodnie,
Wszystko z dawnymi tradycjami zgodnie,
Drewniany wałek pani kupić może,
Patelnię, nawet do maszynki noże...
Maj... Zatem każdy za rozsadą goni
A wszystko dobrze widać, jak na dłoni
Tak, jakbyś miejsce zajął w pierwszym rzędzie...
Gdy czegoś nie ma, to za tydzień będzie.
Galerią dziś się zachwycają młodzi,
Targ w Suchowoli dawno już nie słodzi...
Wciąż zabiegani, czasu im nie starcza,
I te pojazdy jakoś dziwnie warczą...
Niegdyś - pamiętam - zatrzęsienie wozów
Woń koni, zboża, rożnych sit, powrozów.
Niezwykły wybór koszy, kos i motyk,
Na kopy jaja... Och! Pamięci dotyk
Mogły pomieszać gospodyniom szyki:
Te kury, kaczki, gęsi i indyki,
Twarogi, masło i śmietanka słodka...
Jedynie karmy nie było dla kotka.
Za to mi pamięć nieustannie ćwiczą
- Zupełnie nie wiem, na co one liczą -
Dziwne gomółki do bielenia ściany...
Koń zawsze trzeźwy... Woźnica pijany.
Dziś - nie wiadomo, kto jest temu winny -
Targ oferuje asortyment inny,
Po głowach chodzi ludziom, co innego.
I może dobrze... No, bo co w tym złego?
Dawno nie byłem... Jakoś nie po drodze...
Choć dziś oczami za czymś innym wodzę
Odrobić muszę wszystkie zaległości,
Na targ zajadę w czwartek - z ciekawości.
Och! Ten maj...
Wśród wonni bzów kiści
Na słonku i w ciszy,
Pod młodym lip liściem
Poeta wiersz pisze.
I któż by się dziwił,
Gdy weny szał wokół
- To nic, że włos zsiwiał -
Zarzucił sieć w oku?
A wiosna tak kusi...
A maj nie trwa wiecznie,
A piękno aż dusi
Uściskiem serdecznym.
Cóż może poeta,
Gdy maj się panoszy,
Gdy nawet kobieta
Zachwytu nie spłoszy?
To wiosny jest przecież
Odwiecznym zwyczajem
Dopóki nie splecie
Się biała noc z majem.
Skoro trzynastego w piątek
Podjąć trzeba trudny watek.
Bo pech, to poważna sprawa,
Nie drobnostka, nie zabawa.
Ktoś odpowie: Zabobony...
Czarne koty... Żale wrony...
Zakonnice... Pod drabiną...
Pecha tylko odrobiną.
Ale w piątek, trzynastego
Nie wie nawet on, dlaczego,
Lepiej nie wychodzić z domu
A gdy już, to po kryjomu,
Żeby nie dać mu pretekstu
Cienia nawet, ni podtekstu,
Żeby pretekst nic nie dojrzał
Choćby w tamtą stronę spojrzał.
Bo w ten dzień się spełniać mogą,
Jeśli wstałeś lewą nogą,
Wszystkie groźne przepowiednie -
Najweselsza mina zrzednie.
Choć przesądny zbyt nie jestem,
- Tekst by mógł być śmiesznym gestem -
Jednak trzynastego w piątek,
Nawet mnie ów rusza wątek.
Kogut pieje...
Kogut pieje już od rana:
Kury! Grozi wam nagana!
Słońce za momencik wstanie
A wy śpicie. Moje panie!
Ca za nieposłuszna zgraja...
A kto znosił będzie jaja?
Kukuryku! Kukuryku!
To ja rządzę w tym kurniku!
Nie żartuję. Biegiem! Zbiórka!
Bo jak nie... Przetrzepię piórka!
Drze się kogut tak codziennie
By się dzień nie zaczął sennie.
Tak się stara żeby żadna
Z nich nie czuła się nieładna,
Żeby każdy ich kurczaczek
Po nim miał wyraźny znaczek...
Użerają się dzień cały.
One czasem uciekały...
Tak trwać mogło godzinami
Nim nie poszedł spać z kurami.
Rano znowu wszem rozgłosi
Że nie będzie jajek znosił
Że prezesem jest podwórka
Słuchać ma go każda kurka.
Dokąd zmierzamy?
Dokąd zmierzamy? Tam, gdzie wszystko.
Bo skoro jeden jest początek,
Koniec też jeden... Bez walizki...
Mnie nie przeraża końca wątek.
Nie ważne - zatem - skąd i dokąd...
Którędy - ważne - z kim, jak długo...
Co wpadnie nam po drodze w oko...
Kowalem być, czy losu sługą?
Ja lubię przykład brać na żurawia...
Czego potrzeba wszystkim ptakom?
Niczego nie poświęcą sławie,
Wolności nie przeżyją braku.
Bo tylko ona gwarantuje,
Że gdzieś odnajdą kąt dla siebie
I każdy podświadomie czuje,
Że gdzieś jest miejsce z dla nich niebem.
I ja swe niebo odnalazłem,
I w nim dobiegnę swego kresu
Szczęśliwą wciąż wiedziony gwiazdą...
Innego nie chcę znać adresu.
Pszczoła z makiem
Bogatych w pyłek wypatrując maczków,
O których jakby ucichło ostatnio
- Z pomocą żaden nie chce śpieszyć bratnią,
Choć kiedyś liczyć mogła na cwaniaczków -
W brunatnożółtej, pasiastej spódnicy
- Nie wystraszyła jej dżdżu aura piwna -
W Pszczynie, zmartwiona sytuacją dziwną
Latała pszczoła nad łanem pszenicy.
Bardziej niż bardzo nagle posmutniała
Bo maków jakby ubyło - niestety -
A dla niej pyłek, jak dla psa kotlety...
Że czas z tych trudnych... szybko zrozumiała.
Pod Gołdap wybrać się jej pilnie trzeba,
Tam jeszcze maki w zbożach się czerwienią
A w Pszczynie, póki zwyczajów nie zmienią,
Zabraknie miodku do bułki, czy chleba.
Ja się biczować nie będę...
Ja się biczować nie będę!
Mam prawo do swego zdania!
Szkodnika wyrżnąłbym w gębę
ale mi prawo zabrania,
dlatego słowem jedynie
dobitnie będę, wręcz twardo,
dopóki powód nie zginie
wyrażał moją pogardę.
Też wolałbym po bożemu…
Na gest się dziś nie zdobędę,
łotrowi od złego gorszemu
nadstawiał policzka nie będę
bo nie pozwolę by podle
dom mój rodzinny podpalał,
kraj dzielił na chorą modłę;
Ten typ zwyczajnie oszalał.
Pragnę by moja ojczyzna
wszystkich pod skrzydła swe brała,
wolność każdemu niech przyzna
choćby się nawet gniewała.
Kto pragnie objąć ochroną
to morze niegodziwości,
w moją nie zechce iść stronę…
Żegnam – bez cienia przykrości.
Hej!!
Hej! Cieszcie się! Cieszcie!
Z uciechą się śpieszcie
Bo nic nie trwa wiecznie,
Kres widać... Bezsprzecznie.
Ktoś wam tej radości
Być może zazdrości:
W Sudanie lebiega...
Lebiegi kolega...
Z pewnością nie Chiny
- Nie róbmy z Chin kpiny -
Choć temat otwarty...
Rozsiewa „ktoś” żarty:
Brukselski ma „dyktat”
Z nas właśnie brać przykład,
Więc ciesz się narodzie
Przed, a nie po szkodzie
Bo ślepy już widzi
- Jak nie, niech się wstydzi -
Że rząd nieudolny,
Że wnet to pier...nie.
I powiem Waszmościom,
Że to do radości
Mnie skłoni dopiero
Gdy „du...y” da „zero”.
Do góry głowa
Do góry głowa, pierś do przodu,
Szeroki uśmiech, już od rana,
Z energią głodnych lwów za młodu,
Powalisz przyszłość na kolana.
Więc się w potulne nie strój cielę,
W dojną się nie przeobraź krowę,
Bo czasu nie masz wcale wiele...
Bądź raz jastrzębiem, a raz sową.
Kogoś w podobnym potencjałem,
Mocą praktyki, wspartej wiedzą
Nie zdoła wstrzymać indolencja,
Ni różnej maści jej koledzy.
Ktoś spyta: Co to za poezja?
Ni zjeść to, ani nic do picia...
Gdzie metafory, gdzie finezja?
Brak, bo to z rymem proza życia.
Rodacy...
Nie. Nie mam wątpliwości
I nigdy ich nie miałem,
Mam prawo do godności...
Być wolnym zawsze chciałem.
Dziś patrząc przez me okno
Upajam się widokiem,
Widzę, jak drzewa mokną
Roślejsze z każdym rokiem.
Pragnąłem żeby to, co
Lata całe pieściłem,
Było mych dzieci mocą,
Wnukom dobrze służyło.
Im przekażę mój spadek,
Łotr tego niech nie skradnie...
I ciągle jeszcze marzę
By Polska brzmiała ładnie.
A jeśli ktoś uwierzył,
Że winien jestem komuś...
Sądownie niech mnie zmierzy...
Poczuję się jak w domu.
Bo u nas nikt nie pyta,
Jak dużo miałeś pracy?
Chorej się myśli chwyta:
Dziwne...
Och! Ci rodacy...
Budowa słupa
Zdziwi się pewnie Rune norweski,
Gdy z polską zechce mierzyć się racją.
Bo tu kot szczeka, a miauczą pieski...
Taką jesteśmy niezwykłą nacją.
Pojąć nie umie cała Europa
Tego, że przecież nam się należy...
Podstawia nogę, wymierza kopa,
Zwyczajnie nie wie, z czym chce się mierzyć...
To nam za wszystko winna dziękować,
To nam zawdzięcza lampę naftową...
Nie pozwolimy przeciw nam knować!
Niech swoje rady Europa schowa...
Dzięki nam Mongoł wytracił zapał,
Turek islamu wszczepić nie zdołał,
Sowiet nad Wisłą stanął i płakał,
Przez nas komunizm zawył i skonał.
Wszystko umiemy stawiać na głowie...
A winna temu budowa słupa...
Nie kuma naród nawet w połowie,
Gdzie słupa głowa, gdzie jego d...pa.
Mamie
To nie mięsień, nie rzadkie przypadki,
Tak naprawdę, to żadna zagadka...
Każdy wie, każdy zna... Serce matki.
Każdy stanie przed sądem za świadka.
Nie zapomni nikt jej pocałunku...
Dla niej zawsze jesteśmy jak kwiatki...
Żadnej nie dość naszego szacunku.
Każdy skarbem największym swej matki.
Milion pięknych słów znajdą poeci,
Lecz tym jednym dziś strofy obarczą:
Podpowiedzą, choć wiesz, jak to leci...
Mamie skromne dziękuję wystarczy.
Życia otwierając bramę
Jedną pokochamy mamę.
Odkąd słowo mama znamy
Innej się nie spodziewamy.
Odtąd z pierwszym twym oddechem
Nierozłącznym będzie echem
I ostatni z nich dopiero
Skończy pary tej karierę.
Tej miłości nic nie zmieni
W żadnym przyszłym pokoleniu
Bo bogatą, czy też biedną,
Mamę mamy tylko jedną.
Ktoś się z mamą choć raz nie posprzeczał?
Mokrą ścierką choć raz nie oberwał?
Nie usłyszał: Gaś światło ! Już trzecia...
Lekcje rób! Po jedzeniu myj zęby!?
Jest ktoś, komu by to nie pomogło?
Kto by dziś za to jej nie dziękował?
Choć go wtedy to może ubodło...
Z sentymentem w pamięci zachował.
Gdyby mógł z mamą spotkać się znowu,
Dzięki niej wyrósł wszak na człowieka,
Podziękowałby w krótkiej rozmowie...
Dziś przed ścierką by już nie uciekał.
Deszcz w maju
Choć narzekać na niejedno również umiem,
Tych co na deszcz narzekają, nie rozumiem.
A szczególnie kiedy pada późną wiosną,
Nie podlane nawet chwasty nie urosną.
Cóż dopiero, dżdżu spragnione polne maki...
I jeż głodny, co się wybrał na ślimaki...
Wszystkie świerki uśmiechnęły się z radości,
Deszcz majowy mało kogo w kraju złości.
I mnie cieszy, jak pieniądze z nieba lecą,
Dla ogrodów deszczu szukałbym ze świecą.
Lubię, kiedy złotem stroją się kałuże...
Emerytom deszcz pozwala pospać dłużej.
Drogie dzieci...
Czy naprawdę, żeście były tak niegrzeczne,
Że się niebo - drogie dzieci - tak wkurzyło,
Że zagrzmiało już od rana niebezpiecznie
I lunęło, i humory wam zmąciło.
Lecz tak sobie pomyślałem i po chwili
Plan szatański zamajaczył w mojej głowie:
To dlatego, byście mogli moi mili
Dzień poświęcić kochanemu smartfonowi...
Nie zobaczy nikt zmartwionej dzisiaj miny
Nawet bardzo się ucieszą, że dzień z deszczem...
W deszcz nikt na dwór nie wygoni ich z rodziny
I poproszą żeby jutro deszcz spadł jeszcze.
Do Rybnika bym chętnie pojechał,
Tam się w kwiatach kochają Ślązacy,
Tam w liliowe ubiorę się echa
Wystawione z uczuciem na tacy.
A okazja być może ostatnia
Bo chce żegnać sią Rybnik z liliami...
Teatralna wypełni się szatnia
Fetą barw i tym czymś między nami.
Coraz mniej chętnych do zakochania.
Słychać smutne: Co będę miał z tego?
Nie wypada tak bez pożegnania
Pożeglować do portu własnego.
W wypieszczonych zaszyci ogrodach
- Nomen omen - ściśniętych tujami...
Nie spotkamy się więcej - a szkoda -
By się dzielić się ad hoc wrażeniami.
Więc, choć Rybnik daleko - pojadę.
Pewnie spotkam Józefa i Piotra...
Czy ktoś młody podąży ich śladem?
W liliowego się wcieli kumotra?
Ratujmy Polskę bo ją zniszczą,
I w kozi róg zapędzą,
Moskala niecne plany ziszczą,
Zapachnie w kraju nędzą.
Nie czas na znaki zapytania,
Potrzebne wykrzykniki!
Niech znają kłamcy smak wygnania
Niech znikną z polityki.
Przegnajmy zgraję popaprańców
Zanim nam wszystko zburzą,
Dość nad chorego łóżkiem tańców!
Nie Polsce one służą.
Coś się z Celsjuszem znowu stało...
Upał już na początku lata?
Spieczone się użala ciało -
Na koniec się zanosi świata!
Mróz jeszcze nie tak dawno straszył
Ogórkom psując perspektywy,
Jakby nadmuchać chciał do kaszy...
Pośpiech nie zawsze jest właściwy.
Brzoskwiniom aura jest łaskawa.
Patrz! Już rumienią się, co nie, co,
Nie mają do narzekań prawa...
Lepszej by szukać im ze świecą.
Słonecznikowi się wydaje,
Że nic lepszego go nie spotka,
Że w cudnym wykiełkował kraju,
Że przyszłość mu sądzona słodka.
Dynia wysyła uśmiech drwiący:
Na skwar licowy się nie gniewam,
Byle by deszczu łyk kojący...
Dobrze się w taki upał miewam.
Cieszy z Celsjusza się pomidor.
Lubi, gdy lato ciepłem grzeszy,
Śpiewa radośnie - do re mi do...
Dobrze mu... Niech się dojrzeć śpieszy
Bo upał chociaż dziś dokucza
Nie potrwa długo, z miesiąc może...
Bo nawet pszczoły w lipach huczą:
Od września pewnie będzie gorzej.
Pewnie to dobrze wiecie...
Pewnie to dobrze wiecie,
To żadna tajemnica,
Są dobrzy na tym świecie,
Śmieją się dobrym lica.
I szkoda, że nie wszystkim
Bo miejsca pod dostatkiem...
Bo każdy mógł być bliskim,
Bo każdy zła był świadkiem...
Choć żal mu serce ściskał
świadkiem musiał być cichym,
Na skraju stał urwiska,
Bliźnim czując się lichym.
Pomimo strasznej kary
Pomogła dłoń sąsiedzka
I to był dowód wiary...
To była wiara dziecka.
W takim żyć warto kraju,
Gdzie każdy w każdej biedzie
Pomagać ma w zwyczaju -
Rodaku mój... Sąsiedzie...
Bo każdy kraj pięknieje
Urodą charakterów,
Gdzie dobre słowo grzeje,
Współczucie dzierży stery...
Gdzie nikt się bać nie musi
Z rodziny wykluczenia...
Z komina dym nie dusi,
W kata się brat nie zmienia.
Serduszko w rytmie „cha - cha” puka?
Też... I dopóki jeszcze żyje,
Miłego sercu miejsca szuka.
Serce nie lubi być niczyje.
Puka. Nadziei nie utraci,
Że przyszłość z puchu dywan mości
Biedne, lecz jeszcze się wzbogaci,
Po pachy skąpie się radości.
Na chwilę jeszcze się odmłodzi
W rozkosznej wykąpane bieli,
Endorfin podda się powodzi
Anielsko jeszcze rozanieli...
Do jutra się serdecznie śmieje
Uśmiechem wartym złota sterty
Wierzy, że jeszcze się ogrzeje...
Słyszy, jak słodko puka QWERTY.
Kiedy początek…
Kiedy początek nie zna końca
A może zna, lecz przyznać nie chce,
Gdy wieje chłodem od miesiąca
Pytanie dręczy – Co się stało?
Może poderwą się szczęśliwie,
– Gdy je wycisnąć bez litości –
Nadziei resztki ledwie żywe,
Mniej straszna wizja samotności…
Trudno pogodzić ogień z wodą,
Bez iskry minus łączyć z plusem,
W nieznane ruszyć krętą drogą…
A chciałoby się jednym susem.
Kiedy tak wielu się udaje
Mimo żywiołów przeciwności,
- Różności się wszak przyciągają -
Z tym większą się żegnają złością.
Nie łatwo być dziś Jarosławem.
Marną zyskało imię sławę.
Za bardzo się kojarzy z picem,
Albo z przykrótkim męskim zwisem.
Trudno się godzić z sytuacją…
Dumną jesteśmy przecież nacją
Tym trudniej strawić wredne chóry
Rosyjskiej – niech ją… agentury.
Niech mi wybaczą zacne Jarki
Ze wszystkich Polski zakamarków.
Pocieszę, że nic nie trwa wiecznie…
Ale pogońmy pic! Koniecznie!
By się uśmiechną do mnie Jarek
Opróżniłbym niejeden barek,
Na jedną nogę i na drugą…
Trzeźwieć będziemy jeszcze długo…
Nie chcemy
…Nie chcemy więcej „dobrych zmian”
Po których „panem” został „cham”,
Nadzieja skrzypi zardzewiała,
Dostojna Pani posmutniała…
Pogońmy tych, co nam źle służą,
Podróż za chlebem wnukom wróżą...
Czas rozszyfrować tego knypa:
Zbój twardy, czy zmurszała lipa…
Nie będzie jakiś nam dziad smutny
Ubierał wolność w wór pokutny.
Dla niej niejeden szedł w dal siną,
Za nią, choć życie kochał, zginął.
Tylko w naprawdę wolnym kraju
- Nie w takim: ble, ble, baju, baju -
Gdzie każdy odpowiada za się…
Kiedyś zagramy w „ekstraklasie”.
Truciciele
Gdy trują Polskę, życie w Odrze,
A nawet nieśmiertelne dusze,
Nie starczy mruknąć: To nie dobrze...
Zaprotestować głośno muszę.
I nie dla siebie, ja już stary,
Choć tamtą wojnę znam z przekazu,
Tę wywołali, nie do wiary,
Nasi na kilka słów rozkazu.
Karę zapłacą nasze wnuki
Ich do spłacenia dług obarczy,
Bo triumfują niedouki...
Tu kodeks karny nie wystarczy.
Jak długo będą truciciele
Rozlewać wokół swe mikstury,
Na kraju ćwiczyć wątłym ciele
Pełne groteski, kalambury?
Doprawdy nie żal wam ojczyzny?
Tak trudno dostrzec myśl złodziejską?
Głębokie w nas zostawią blizny,
Są naszą, narodową klęską.
Jednej miłości…
Jednej miłości nie wystarczy.
Tę drogę trzeba przejść pod rękę.
Nie ważne burze, wichry, skwar, czy
Przyszłość napawa parę lękiem…
Bo kiedy miłość drogę znaczy
Nic nie pomoże od niej bardziej
Podpowie, jakby tu inaczej…
Lepsze niż dobre wyjście znajdzie.
I nawet ludziom płytkiej wiary
Nie braknie pod sklepieniem nieba
Do pary rąk i serc do pary…
Miłości solo współczuć trzeba.
Wypiłbym…
Wypiłbym piwo, taki skwar na dworze,
Ale pomyślą, że się z czegoś cieszę,
A źle się dzieje, albo jeszcze gorzej.
Co tam. Wytrzymam. Pragnieniem nie zgrzeszę.
Wódkę bym wypił, ale nie mam za co.
Grosz by się znalazł i coś do zapicia
Lecz, gdy pomyślę, że rządzi ladaco,
Że trudne czasy i, że szkoda życia,
Na kilku jo..ch chyba poprzestanę.
Bardziej wykwintnych przekleństw szkoda na nich…
Na trzeźwo czekał będę rychłej zmiany;
Nie cierpię kiedy byle kto mnie mami.
Dzisiaj zaleję dereń spiritusem,
Będzie od święta, na podniosłe chwile,
Takie z toastem i z białym obrusem,
Choć jeszcze nie wiem, czekać trzeba ile…
Wypiję kiedy będę miał ich z głowy.
Och jak wypiję! Co tam kac! Dam radę!
Dereń, w zasadzie jest owocem zdrowym…
Nikt nie posądzi mnie o zasad zdradę.
To będzie święto powrotu do życia
Po siedmiu latach najdziwniejszej zmiany.
Mimo, że wszystko zachęca do picia
Muszę być trzeźwy, gdy naród pijany.
Tłumem
Ile ciosów znieść zdoła
Zanim całkiem się stoczy?
Co jeszcze stracić musi
Nim strach zajrzy jej w oczy?
Czym luba zasłużyła
Na zsyłane wciąż plagi?
Znów błądzi polska duma?
Znów zabrakło rozwagi?
Czas by surmy zabrzmiały,
Obudziły moc śpiącą.
Muszą strach głosem śmiałym
Znów wytrzepać z zająca,
Dziwne przegnać idee,
Przyszłość związać z rozumem…
W gruncie rzeczy niewiele –
Przeciw złu stanąć tłumem.
Niedzisiejszy
Jestem taki niedzisiejszy,
Z nie tych poskładany klocków
Zawsze w cieniu, zawsze mniejszy,
Niczym mroczek pośród nocków.
To nie dla mnie… Najwyraźniej
Nie pasuję do tych czasów.
Czułbym się być może raźniej
W innych, takich – bardziej z klasą…
Słów używających mądrze
I z zasady w godnym celu.
Tak bym wolał, ale skądże…
Milczeć musi dziś zbyt wielu.
Co ja na to? Nie ma rady.
Czasów człowiek nie wybiera.
Ale trzeba mieć zasady!
Wiem. Nie czeka mnie kariera.
Trudno
Trudno z prawdą się zgodzić.
Choć rozsądek zachęca
Jeszcze w głowie się rodzi
Myśl, że może coś więcej…
Lecz choć było, jak było,
Drugi raz się nie zdarzy,
Nie przywrócisz nic siłą…
Z siłą ci nie do twarzy.
Grzebał będziesz w pamięci,
Żądał więcej i więcej.
I choć pełen żeś chęci
Już nie chwycisz za lejce.
Nawet wersjom gorliwym
Prawdę zdradza zwierciadło,
Co tak bardzo nie dziwi,
Nawet serce przysiadło.
Zachody słońca?… Lubię
Bo sen, bo nowe jutro…
Niczego już nie zgubię,
Nosa mi sny nie utrą…
Niewiele śnię. Nad ranem
Jakieś fantazje… Czasem…
By złapać wschód nie wstanę,
Choć też ma przecież klasę.
Zdarza się, przypadkowo,
Wracając tuż przed świtem
Uroczą mieć rozmowę,
Gdy się z porankiem witam.
Wśród mgieł wschodzące słońce
Też zachwyt budzić umie,
Horyzont gorejący
W niezwykłym topiąc szumie.
Wieczność?
Nie życzcie mi wieczności.
Już dziś chcę być szczęśliwy.
Mam takie zaległości,
Choć włos od dawna siwy.
Niech szczęście mi obieca,
Że przy mnie wytrwa póki
Płonie mych pragnień świeca,
Pamięć wypełnia luki.
Dopóki wiosna cieszy,
Listopad nie przeraża,
Nadzieją póki grzeszę,
Póki mi z nią do twarzy.
Ze szczęściem nie chcę zwady,
Lecz z fusów niech nie wróży,
A wieczność…? Bez przesady.
Nikt na nią nie zasłużył.
Wytaplać się w kałuży,
Połączyć śmiech z zachwytem
Bym wolał, choć to wzburzy
Niepokój niedosytu.
Wieczności mi nie życzcie,
Tam szczęście się nie spisze.
Na wdzięczność mą nie liczcie,
Gdy w głuchą trafię ciszę.
Jak nie kochać…
Jak nie kochać…?! Trzeba kochać. Warto kochać!
Miłość grzeje tych w skarpetkach, te w pończochach…
Co tam księżyc… Słońce, co tam… Co tam lata!
Wierzyć w miłość… Z nią doczekać końca świata!
Niech miłości tej zazdrości cała wiocha,
Trzeba tylko o nią zadbać – taka płocha…
I nie ważne tak naprawdę – daję słowo –
Czy po przejściach, czy z gorącą jeszcze głową.
Życzenie
Ciepła wodo! Popłyń znowu w polskich kranach.
Już na zawsze mamy dosyć wszelkich „plusów”
– Lud za chwilę prosić będzie na kolanach
I to nie są, jakby chciał ktoś, wróżby z fusów.
Czy widzicie zapatrzeni w siebie „lenie”,
Czemu trzeba iść gremialnie na wybory?
Bo niedługo zasilicie pokolenie
Bez przyszłości, więc odłóżcie na bok spory.
Wiem! Słyszałem, że to wszystko „wina Tuska”.
Za to Jarek, jako pierwszy patriota
W ciepłej wodzie będzie się do woli pluskał.
Niech mu będzie! Niech własnego głaszcze kota.
Niech od władzy się odczepi już na zawsze!
Kaligula byłby już od niego lepszy.
„Stróżu Polski” bądź łaskawy, szybko sprawże…
Ciepłą wodę ześlij zanim PiS znów spie…y.
Jeszcze Zbyszek niech się uda do Canossy…
Niech mu partia wiernie w drodze towarzyszy!
Nim Beata w ciepłej wodzie zmoczy włosy
Niechaj wyrok Trybunału PiS usłyszy!
Życie
Och! Potrafi. Potrafi być przygodą,
Choć nie rzadko, nie obca mu udręka.
Obiecuje nieziemską wręcz nagrodę,
Fanty szczodrą rozdawać umie ręką.
Gdy o swoje użerać się wciąż każe
Nawet zmarszczkom jest łatwiej lśnić na czole,
Dni powszednie obedrze z wszelkich marzeń,
W obcych krajach się nowe przyśnią role.
Skoro chmury nie muszą liczyć czasu,
Jak nie dzisiaj, to jutro deszczem spadną.
Tylko drzewom z każdego niemal lasu
Sto lat zwykle sensacją bywa żadną,
Nie wystarczy rzec – Cóż tam? Takie życie.
Czarnym myślom nikt szybkiej nie da zgody,
Do księżyca tu na nic głośne wycie
Ani ciche modlitwy o pogodę.
Skoro chmury nie muszą liczyć czasu
Jak nie dzisiaj, to jutro deszczem spadną.
Tylko drzewom z każdego niemal lasu
Sto lat zwykle sensacją bywa żadną,
Nie przeszkodzi mi nawet uczulenie
Bym pełnymi chciał czerpać zeń garściami,
Zawsze wyznam, że kocham je szalenie
Nawet gdyby mi płacić przyszło łzami.
A umierać, gdy przyjdzie – przyjdzie przecież –
Już przesiany przez wszystkie oczka sita
Los usłyszy – Dziwaku! Ale pleciesz…
Każde życie za krótkie jest i kwita!!
Dzień chłopaka.... Och! – słychać westchnienie.
Gdy nim byłem, nikt mi nie winszował.
Siwa skroń na ten laur nie gotowa.
Gotowości tej święto nie zmieni.
Nimb chłopaka mi już nie przystoi,
Do starego mi capa dziś bliżej.
Coraz czulej kostucha mnie liże.
Żadne święto mnie nie uspokoi.
Świętem bywa, gdy jakaś kobieta
Się odwdzięczy serdecznym uśmiechem,
Gdy spojrzenie jej wyślę by echem
Wrócić mogło. Ot… Dziwny esteta…
Pisopis
Już od wielu, wielu lat
Nikt nie zadał Polsce strat
Większych, niż by siła podła
Marząc tylko zadać mogła.
Już od niepamiętnych lat
Nie nawsadzał bratu, brat
Tyle, że nie mogą w zgodzie
W jednej przeżyć dnia zagrodzie.
Już zapomniał naród dat,
Kiedy dumny był z nas świat,
Gdy byliśmy mu przykładem.
Chudym się staliśmy zadem
I, jak w rzyć nas będą bić,
W krzakach przyjdzie się nam kryć,
Wstydu jeszcze się najemy
Póki w czas nie zmądrzejemy.
Kto lepiej wie od lipy,
Jak do snu być gotową?
Choćby wiatr mieszał w głowie,
O cieple plótł dowcipy,
Cudak jej nie oszuka
Bo jak nauczycielka
Przezorna, mądra, wielka…
Wie, kiedy jesień puka.
Rzuć na nią okiem, skoro
Masz jakieś wątpliwości,
Komu posłanie mości,
I ty się okryj w porę.
Gdyby umiała śpiewać
Myśli ubierać w słowa…
To byłaby rozmowa!
Wiatr liście porozwiewał.
Pytań sto…
Pytań sto a nawet więcej
Dręczy serce, wiąże ręce
Gdy czas nie wie dokąd leci;
Czy to cud, że słońce świeci,
Nowe rodzi się uczucie,
Czy to tylko wątków snucie?
Świat jest pełen takich cudów
Pewnie spotkasz go bez trudu,
Jak nie dziś, to jutro może…
I, choć będzie pewnie drożej
To kompletnie bez znaczenia
Kto tęsknotę w szczęście zmienia.
Śliwka
Wpadła nam w ręce
śliwka parszywka.
O jak cię kręcę!
Jak ulał ksywka!
Robak ją toczy
gryząc od środka,
w żywe łżąc oczy…
A z wierzchu słodka.
Czy się Agnieszko kiedyś ze mną spotkasz?
Pyta, bo nie chciał wiecznie głaskać kotka.
Chciała mu jeszcze dzisiaj odpowiedzieć,
Ale czy wszystko chłopiec musi wiedzieć?
Kawę na ławę ma mieć wyłożoną?
Jeszcze nie mężem a już chce mieć żonę.
Nie musi wiedzieć, że też płonę cała,
Że bym już zawsze przy nim grzać się chciała.
Dawno na wszystko ma już moją zgodę,
Bez niego z każdej szafy wieje chłodem,
Ale nie może chłopak mieć pewności…
Niech chwilkę, zatem jeszcze się pozłości.
Bo gdyby przyszedł raz bez zapowiedzi –
Nie! Nie usłyszy mojej odpowiedzi –
Byłabym pewnie jeszcze bardziej słodka…
Może dziś całkiem nie zagłaszcze kotka.
Słów kilka o dziurze
Nie szukam dziury w całym
Bo, po co komu dziura?
Pożytek z dziury mały,
Pomaga mało, która.
Co jeszcze by o dziurze
Powiedział stary człowiek?
Że w innym śpiewa chórze,
Że dziury mu nie w głowie?
Dziura. Toż to nic przecież
A co komu po niczym?
Coś o niej opowiecie?
Nic. A nic się nie liczy.
Zen
Zmartwień przysparza dzień – niestety.
Lękiem napawa styczeń, luty…
O świtach marząc mgłą zasnutych
We własnym tonął Zen poeta.
Od rana karmił się nadzieją
Na rychłą zmianę złego losu,
Bo chociaż nie miał nic z patosu
Wierzył, że chmury wiatr rozwieje,
Blask odzyskają smutne oczy,
Z zimą rozprawi się znów wiosna
Ciszę wypełni wieść radosna,
Rodzina znowu się zjednoczy.
To nic, że dzisiaj jeszcze bieda,
Że deszcz, że chłód, że zimne dreszcze
Bo przecież będzie dobrze jeszcze,
Bo bez nadziei żyć się nie da.
Musimy tylko zmądrzeć nieco,
Odrzucić złudne obietnice,
Jak trzeba, ruszyć na ulicę,
Jak bez latarni, to ze świecą.
Zapach wiosny
Nad „i” kropkę z wykrzyknika dziś postawmy,
By już kraju nam nie psuli więcej – sprawmy.
Bo, czy Polska na nich sobie zasłużyła
By po kątach europejskich dziś się kryła?
Chociaż ciężko nam na duszy i na ciele,
Zróbmy zrzutkę i wyślijmy na Seszele
Darmozjadów, niedouków, klan partaczy…
Niech Jarosław ze Zbigniewem drogę znaczą.
A jeżeli na Seszele to za wiele,
Bardziej dane im w Sudanie stanąć śmielej…
Dżubie urok swych teorii wytołkują,
Tam ich Unia genderyzmem nie zatruje.
My na oścież wszystkie okna otworzymy
– Niech poeci już szykują pieśniom rymy –
Pełni wiary się weźmiemy za sprzątanie.
Och! Już czuję zapach wiosny. Czekam na nią.
Bo, gdy trzecią zapewnimy im kadencję
Świat nam cały składał będzie kondolencje,
Ktoś przyklęknie i za naród się pomodli;
Własne gniazda niszczą tylko ludzie podli.
Rozmowa z czasem
Nie wiem, co będzie jutro,
Co przetrwa, co się zmieni…
Przyszłości powiem krótko,
Dobrze mi w mej przestrzeni.
Cieszy mnie życie wokół,
Dziś trzeba mi niewiele,
Chciałbym dotrzymać kroku…
Na piękno zerkać śmielej.
Ledwie minęło lato,
Na wiosnę mam nadzieję.
Nie skaczę, ale za to
Śmieję się, jeszcze śmieję.
Czas wolniej mógłby płynąć,
Staremu się nie śpieszy,
Bo czy to jego wina,
Bo czy tak bardzo grzeszy?
Nie wiem ile mi wiosen
Los zafunduje jeszcze,
Nie wiem ile uniosę,
Lecz każdą z nich wypieszczę.
I kochać będę, śmiać się,
Śmiać się i kochać znowu…
Nie mam już czego bać się,
Chcę cieszyć się rozmową.
Sen drania
Gdy siana brak pustawej głowie
– Trudno. Niech pienią się posłowie –
Ślepnie, więc, jak ma trafić w tarczę?
Dowodów każdy dzień dostarcza.
Przepraszam wszystkich zacnych Jarków
Ze wszystkich Polski zakamarków
I mądrych Zbyszków, jest ich dużo…
Raczej nie nam ta dwójka służy.
Najlepiej, wcale nie dla draki,
Na księżyc wysłać by pustaki
– Z prawdą się czasem trudno zgodzić –
Tam by nie mieli komu szkodzić.
Jeżeli już, to tylko sobie
Kroku, by pomóc im, nie zrobię.
Nie dam im nawet kropli wody
Za Polsce wyrządzone szkody.
I niech nie proszą wybaczenia.
Nie doczekają zmiłowania.
Szkoda całego pokolenia.
Ono zapłaci za sen drania.
Błazen
Kiedy „dziwny” mi pomysł zaświta
Coś ostrzega mnie: W co też ja wlazłem?!
Głupi jestem, naiwny i kwita!
Wtedy czuję, że prościej być błaznem.
Błazna się nie traktuje poważnie,
Każdy łatwo skwituje go śmiechem
I ja wtedy poczuję się raźniej
Rzekłbym nawet, że miewam uciechę.
Polsce Stańczyk był zawsze potrzebny,
Nie kłuł w oczy, gdy prawdą lud szczepił.
Błazna trawił – choć z trudem – wielebny
I król przy nim się czuł, jakby lepiej.
Gdy powaga nie spełnia zadania
Błaznom wolno a nawet wypada…
Bo to inne o trzeźwość wołanie
A nie podstęp, zła wola, czy zdrada.
I choć trudno kojarzyć go z wagą,
Choć clownadą nie razi z przyjaźni,
Lepiej słuchać facecji z powagą.
Błazen, ale się wcale nie błaźni.
„Królestwo za” makaron!
Jak ja uwielbiam makaron!
I wcale nie muszą być nitki.
Makaron, choćby na talon…
Cóż to by były za zbytki!
Świderków nie zniósłbym braku
Kolanka jadłbym bez przerwy
W kokardek pławiąc się smaku
I żeby nie stracić werwy.
Najlepszy sam z chęcią zrobię,
Pokroję wedle uznania.
Nie martw się. Starczy i tobie.
Nie wyjdziesz bez pożegnania.
Polecam ten prosto z garnka…
Smażony - też palce lizać…
Dziś tylko skromna przymiarka,
Sił jeno mych analiza.
Ja z makaronem potrafię
W najdłuższej wytrać podróży
I nie popełnił bym gafy.
Daj mi… a będę ci służył.
Kundelek
Zwykły kundelek a ile może…
Ilu bez niego czuje się gorzej?
Ilu bez niego świata nie widzi?
Brak rodowodu ich nie zawstydzi.
Bo cóż rodowód… Ważne, że wiernie
Nawet, gdy szaro, nawet, gdy czernie...
Ogonem merda, poliże rękę…
Kto by wyszczekał za kość podziękę?
Świta
Z całą pewnością to nie dla mnie…
Z całą pewnością nie dla wielu…
I nie chcę, by ktokolwiek za mnie
Wybierać źródło miał oleju.
Ten, który chcą mi wlewać, śmierdzi
Kadzidłem niegdysiejszej daty.
Każdemu, kto inaczej twierdzi
Powiem – twój problem, twoja strata.
Ale mi żal mojego kraju.
Mam dość tych popapranych rządów,
Ich dziwnych kocich łbów do raju,
Spleśniałych dawno już poglądów,
Tej partii „Picu i Stęchlizny”
Polanej sosem propagandy;
Głębokie przyjdzie leczyć blizny
Krajowi po przegnaniu bandy.
Najbardziej żal mi polskich dzieci
Za ten paskudny PiS-u spadek.
Choć nie przystoi zbyt poecie
Już dziś bym „skopał” pewien zadek.
Kres widać rychły „podłej zmiany”
Dna brudy susza odsłoniła,
Już nie ubiją z tego piany,
Świta. Nadzieja znów ożyła.
Wieczna wiosna
Za zimą raczej nie przepadam.
Zima jest dla mnie, ciut za zimna.
Gdyby w niej ciepła więcej było...
W ciepłe mnie chciała wziąć objęcia...
Żeby choć - KOCHAM- wyszeptała
- PRGNĘ CIĘ - mi wyznała czasem...
Bo każdy lubi być potrzebny...
Na taka zimę bym się zgodził.
I niech się dłuży wtedy wieczór
Przy lampce czerwonego wina…
Tak byśmy wiosny czekać mogli,
Tak nawet mrozy przeżyć da się.
Niewiele trzeba: Słodki uśmiech,
Skromniutki dowód pożądania,
Podłożyć nieco do kominka,
Przyznać - cóż zima... Bowiem wtedy,
Choć szyby ostry mróz maluje,
Wiatr karmi wiecznie głodne zaspy,
Policzek szuka ciepła piersi,
Usta się aksamitem cieszą…
I nawet, kiedy piec przygaśnie
Chłodem postraszą cztery kąty,
Ciała, gdy tulą się do siebie -
Jedno rozgrzewa dreszcz drugiego.
Niechby na dworze ostra zima...
Niechby zawieja rządzić miała
Po ileś razy jeszcze - niechby...
Nic to, gdy w sercu wieczna wiosna.
Spotkali się po latach niewidzenia
I ucieszyli się, jak dzieci.
Czasami czas tak mało zmienia,
Jakby we własnym kochał się w portrecie.
Odmłodził ich czar wspomnień w jednej chwili
Pamięć rozlała się powodzią
W czas, gdy cienkimi nićmi szyli,
Kiedy na więcej czuli się zbyt młodzi.
Choć od jej wdzięków w nim się gotowało
Ona się w nim podkochiwała,
To nic, że im się nie udało.
Widać, opatrzność inne plany miała.
Ujrzawszy głowę w srebra aureoli,
Zdziwią się nieco. Cóż. Pół wieku…
I choćby nawet mimo woli,
Łykną ze wspomnień porcję leku.
Vivat!
Takich wieści w każdy piątek
Pragnie każdy dziś zakątek
Kraju, w którym Iga Świątek
Dumą wszystkich jest dzieciątek.
Chociaż chmury rządzą bure
Głośnym zawołajmy chórem:
Vivat! Vivat! Serca w górę!
Polska kocha taką córę.
Zaduszki
Trudno cmentarną wielbić ciszę,
Gdzie nie zagląda nawet sroka,
Ostatnie liście ledwie wiszą,
W zadumie jakby zbyt głębokiej.
Słońce się jeszcze stara nieco,
Choć się o czubki drzew potyka.
Znów chryzantemy pachną świecą,
I płomień nad granitem bryka,
Żeby zaświadczyć o pamięci
Tych, którym nie czas iść tą drogą.
W dniu, gdy świętują Wszyscy Święci
Jeszcze się życiem cieszyć mogą.
Odkąd się dusze ciał pozbyły
– Choć już o jedno zdanie trudno –
Ponownie mierzyć będą siły
W zaduszne, krótkie przedpołudnie.
A tam w kamieniu tkwią zaklęte
– Czyżby wyroków nie uznały? –
Twarze, niekiedy uśmiechnięte,
Jakby też wiecznie przetrwać chciały.
Włóczęga
Cóż to za podróż nad podróże…
Z biletem ważnym w jedną stronę!
Każdy by chciał by trwała dłużej,
Choć mórz bez liku – wszystkie słone.
I kiedy diablo nogi bolą,
Zmęczonym dłoniom brak już siły,
Na wiele więcej nie pozwolą,
Do sejfu z kasą szyfr zawiły,
Z pomocą nikt ci nie pospieszy,
W żadnym wyzwaniu nie wyręczy,
Od dawna żaden gest nie cieszy,
O przyszłość niepokoje dręczą…
Wystarczy odpoczynku chwilka,
Łyk wody, coś na ząb i siano,
Lub lepiej chwilek takich kilka,
A werwa wróci i już rano
Z zapałem godnym pięknej sprawy
– nie lepszej, skoro lepszej nie ma –
Wstaniesz, by nabrać większej wprawy
I nie przeszkodzi ci w tym trema,
Ale, czy kres cię zadowoli?
Czy powiesz – Piękną miałem drogę?
Dobrze się czułem w swojej roli…
Czy golniesz coś na drugą nogę?
Ale czemu
…Ale czemu nie razem
I dlaczego nie teraz?
Takie frazy wyrazem
Chmur na niebie są nieraz.
Jak wyznanie nieszczere,
Coś w rodzaju ustawki,
Tekst nie warty kuriera,
Drut z zepsutej zabawki,
Nie doczeka uznania,
Zamigoce i zgaśnie;
Takie „perły w koronie”
Fajerwerkiem są właśnie.
To prężące się żądze,
Za cymesem tęsknoty.
Fałszem bite pieniądze…
Nie im jasny nimb cnoty.
Miłość szuka oparcia,
Chce się mieć komu żalić…
Odejdź – powie otwarcie –
Nie masz czym się pochwalić.
Bo kto marzy o biedzie,
Za tęsknotą chce tęsknić?
Rano, czy po obiedzie
Woli sycić wzrok pięknem,
By zakończyć rozkoszą
Dzień kolejny z nadzieją,
Że go znowu zaproszą…
Marzeń mu nie przesieją.
Ludziom wciąż się wydaje,
Że im się coś należy,
A szczególnie, że mają
Szklaną cieszyć się wieżą.
Choć nie mają jej jeszcze,
Jeszcze wszystko przed nimi,
Jak pogoda po deszczu,
Ciepła łyk w środku zimy.
O listopadzie rymów kilka…
Jak wielu… nie lubię listopada.
Dzień krótki, ponuro, wiecznie pada,
Przez mgłę nie widać nawet drogi,
Przez mgłę świat staje się ubogi.
Poza tym listopad wieje smutkiem
Do wiosny zamyka śmiech na kłódkę
Skowronek nie zaśpiewa ponad głową,
Kukułka nie zajmie nas rozmową,
Mym kwiatom wybaczyć mogę „zdradę”,
Wiem przecież, że nie są na naradzie,
Bo one – jak dziewczę – lubią ciepło
A ono już wczoraj gdzieś uciekło.
Bez skrzydeł motyli, lecz z nadzieją,
Że wiosną się buzie rozanielą
Listopad bym wysłał w obce kraje;
Bez liści świat pusty się wydaje.
Precz z mej listy
Precz z mej listy - zawołała
Do wyznawców prezesika,
Kiedy miara się przebrała
By w szczegóły już nie wnikać…
Oj! Małgosiu! Nie przesadzaj.
Może ktoś w nim zakochany…
Ręce chętnie w dyby wsadza…
Stare lubi drapać rany...
Może ważny ma interes,
Żyć z jałmużny może musi,
Może liczy na karierę
A kariera głupców kusi.
Mimo skromnych możliwości
Zasmakować chce w profitach,
Zniwelować zaległości
W nienależnych mu zaszczytach?
Pisz, co myślisz o nich szczerze,
Sami się wypiszą z listy
A jeżeli nie, to wierzę,
Że coś mają z masochisty.
Uwielbiam Polskę. Pragnę, żeby
Każdy zazdrościł mi ojczyzny,
Żeby nikt, nigdy bez potrzeby
Nie drapał zagojonej blizny,
Żeby nie było już potrzeby
Wolności naszej nigdy bronić
I wszystkie inne, ważne żeby
Przed pazernością zła osłonić,
Bym mógł pomimo zdań odmiennych,
Światopoglądów z rożnych półek
W swej odmienności równie cennych,
Jak szczęściem handlujących spółek,
Urządzić dom, gdzie słońce świeci,
W sąsiedztwie równie zacnych ludzi
Wychować, jak najlepiej dzieci,
By już im nie szło, jak po grudzie.
A mnie się przyśnił piękny sen,
W pamięci koniec mam napisu…
Dla moich płuc to niczym tlen
Może znów wyśnię …koniec PiS-u.
I wtedy zacznę świętowanie.
Dziś to na nie tej strunie granie.
Rzecz niepojęta
Rzeczą byłoby wręcz niepojętą
By nie złożyć Renatce dziś życzeń,
Żeby czas zdrowiem i dobrobytem
jej nagradzał nie tylko od święta.
Każdy facet Renatkom dziś życzy
By zaznały rozkosznej słodyczy.
Bez różnicy – panienki, mężatki
Zasługują na szczęście Renatki.
Przyjaciółki dziś jedna przez drugą
Żeby Renię uściskać serdecznie
Każda musi to zrobić koniecznie
Ustawiają w kolejkę się długą.
Dzieci słodkie buziaczki rozdają
Mimo, że czekoladek nie jadły
Choć na chwilkę do babci dziś wpadły…
Mają Renie dziś wzięcie. Och! Mają!
Pod latarnią…
Kryptogej z Żoliborza
Dywaguje na temat,
Czy ktoś wbrew woli bożej
Własną płeć może zmieniać?
W głowie mu się nie mieści
– Czerep ma chyba ciasny –
I w niezgody swej geście
Przykład chciałby dać własny,
Jakby sam się nie rodził
Z preferencją odmienną
I niczego nie spłodził
Poza bzdetem bezdennym.
Kulejący esteta
Temat zgłębia od tyłka
A ta droga – niestety –
Jest, co najmniej pomyłką.
I choć w czoło się puka
Sugestywnie, tym nie mniej
– Podpowiada nauka –
Pod latarnią najciemniej.
Prośba Zenobii
Poprosiła mnie pewna Zenobia
Bym od PiS-u się wreszcie odczepił,
Niech wybaczy, lecz tego nie zrobię
Nawet, jeśli mnie przeklnie z oddali.
Trochę żal mi nieszczęsnej kobiety,
Los poskąpił jej krztyny rozumu
Nie potrafi zrozumieć niestety,
Jak fortunę zarobić na tłumie,
Że się da dysponując partiami
Przy użyciu nie swoich pieniędzy
Tak kierować ciemnymi masami
By po latach zbudziły się w nędzy.
Pomysł – ktoś by powiedział – szalony,
Bezsensowny i z gwoździem do trumny:
Daj mi tysiąc a oddam miliony…
Nie pomyli się człowiek rozumny.
„Ambergold” służyć winien za przykład:
Kto pazerny, ten da się omamić.
Z góry proszę wybaczyć mi wykład…
Płakać będzie ojczyzna latami.
O groźbie nad groźbami
Co poza groźbą nad groźbami
Starość zapewnić mi gotowa?
Choćbym rozmyślał godzinami
Łez do wylania wciąż połowa…
Nie będę siwej głowy zwieszał,
Tego ja nigdy nie czyniłem.
Mimo, że los mi w snach zamieszał
Chcę być, choć wcale nie na siłę.
Chwytał nie będę chwil pazernie
Bo na cóż chwila zdać się może,
Gdy ból mi wciąż niezmiennie wierny,
Gdy każde jutro wróży gorzej…
W góry wysokie nie pojadę,
Drzew, choć je lubię, nie posadzę,
Na gorzką liczę czekoladę,
Słodkiej, lekarze już nie radzą.
Za to tygodnie po tygodniach
Pędzą, jak by je ktoś poganiał.
Z nimi wypala się pochodnia
I na nic zdadzą się starania…
Coś, poza groźbą nad groźbami
Starość zapewnić mi gotowa?
Tu dnie ścigają się z nocami,
Tam nie zabiorę nawet słowa.
PrzePiS
Wczytaj się narodzie głuchy,
lub wysłuchaj skoroś ślepy!
Na pis oto zwięzły przepis:
Nieco czarnka daj do garnka,
z suskiej kępy jakieś strzępy,
zwitek, choćby drobny z witek,
brudy po wypraniu dudy,
picu od macierewicza,
byle jaką myśl błaszczaka,
trochę ego glapińskiego,
coś małego brudzińskiego,
z kuchcińskiego byle czego,
od sasina starczy mina,
terleckiego kozę z nosa,
szydło, mydło i powidło,
iiiii na najważniejsze pora –
rwany z kupra puch kaczora,
i bez wagi wszystkie blagi,
oczywiście zamiast wody
Z kremla sporą garść przyprawy,
co to lewych zmienia w prawych.
Decoct trzeba - bym zapomniał -
już bez ale mieszać stale
podlewając czymś od „Sowy”
i gotowy PiS jak nowy.
Nieszczęście z biedą…
Wpadło nieszczęście na biedę
– Jak leci? – pyta. Dziękuję…
Jak nieszczęść wyglądasz siedem.
I tak przy tobie się czuję.
Do dziś było znośnie – tu uśmiech –
Lecz myślę, że to się zmieni
– Spotkanie się z tobą, to pech –
Pewnie tej jeszcze jesieni.
Nie mogłaś zostać dziś w domu?
Łazisz zupełnie bez sensu,
Jakby potrzebny był komu
Klucz do pustego kredensu.
A ja wolę
Od letnich wśród upału znojów,
Do dobrych skłania nas uczynków
Bo mróz namawia do pokoju.
Dla zakochanych czas przytulań
Z niezaspokojeń szczerych zwierzeń,
Gdy wiatr za oknem mroźny hula
Miłość za zakładnika bierze.
Uciechy z płatków śniegu wzbrania.
Pobawić się śnieżkami nie da
Oczy się kleją już od spania
Bieda! – zawołał bałwan – Bieda!
A ja się wolę zmęczyć nieco
Choćbym miał kłaść się z niepewnością,
Wolę przeszukać świat ze świecą
Bezczynność mnie napawa złością.
Czasami…
Czasami szczęście jest tuż, tuż
Na wyciągnięcie dłoni,
Albo i bliżej, ale cóż…
Nie czujesz jego woni.
Czy trzeba się na szczęściu znać?
Przyjrzyjmy się fortunie.
Galopem można za nią gnać…
Ona i tak odfrunie.
Ale, gdy krew w tętnicach wrze
Wszystko wygląda bardziej…
A wtedy nawet drugi brzeg
Gdzieś przecież pierwszy znajdzie.
Bo nie wiadomo gdzie i jak
Szczęście przychyla nieba.
Czasem tuż obok daje znak
Tylko go dojrzeć trzeba.
Ze szczęściem byłem za pan brat,
Nic mnie nie przerażało.
Zawsze przegonić chciałem wiatr,
Wszystkiego było mało.
W odległe kraje wiodły sny,
Choć wokół same biedy.
Nie zadawałem pytań – Czy?...
Lecz co najwyżej – Kiedy?...
Dziś w domu pod opieką drzew
Niewiele się zmieniło,
Namawia do podroży zew
A szczęście jest jak było.
Że tyle ciekawego jest
Na coraz mniejszym świecie,
Szczęście zdobyło się na gest –
Serfuję w Internecie.
A w nim jest wszystko, jak we snie
Nie trzeba w chmurach latać
Więc podróżuję całe dnie
Ktoś powie – czasu strata…
Lecz ja ku pięknu – nawet dziś –
Wiernie wciągam szyję.
Rozsądek szepcze – skończyłbyś…
Że niby co? Ja żyję!
Nie pora jeszcze. Nie chcę byś
Mi głupie dawał rady.
Jutro? Być może, lecz nie dziś!
I po co szukasz zwady?
Chciałbym…
Chciałbym być dumny z mego kraju
A dziś do wstydu mam powody
Bo nim zarządza głupców zgraja
Aż przykre, że z jednego rodu.
Dziwią niegodne zacnych przodków:
Bolszewizm czystej wody prawie…
W łuskach sandacza tłusta szprotka…
Sankcjonowany prawem szaber…
O dobrym bycie już nie myślę
Raczej o krachu po raz drugi.
Dużo upłynie wody w Wiśle
Nim pospłacamy wszystkie długi.
I chociaż jeszcze łzy łykamy
To, kiedy się w tym odnajdziemy
Po burdelmamie wysprzątamy
I cały świat się dowie, że my
Dbamy o siebie i o innych
Skoro z pomocą iść im trzeba,
Że ukarzemy wszystkich winnych
Za to, że brakło innym chleba.
Bo nikt nie wykuł nas z kamienia.
Dwie trzecie wciąż otwiera serca.
Bo cóż z honoru bez sumienia?...
Nie będzie Polak cnót mordercą.
Chłopak…
Chłopak poznał uroczą dziewczynę,
Ona czuje, że coś ich połączy.
Od miłości się wszystko zaczyna,
Na nich życie nie może się kończyć.
Nie zaczęło się nimi przed laty,
Są najmłodszym nadziei paciorkiem,
On zielony, jej chłonie szkarłaty
Ona słodszym niż miód pomidorkiem.
Myśl uparta kręci kołowroty,
Czy go słodkie czeka dożywocie?
Czy, gdy dojdzie wreszcie do istoty
Błądził będzie, czy sprosta istocie?
Za horyzontem
Za horyzontem cudownie być musi!
Tam do skończenia mógłbym zostać świata –
Stracha na wróble niepoznane kusi,
Gdy tu go więzi niewidzialna krata.
Za horyzontem wśród sterty kamieni
Inny strach marzy o pięknej podróży,
Gdzie słońce wschodzi, gdzie jest dość zieleni.
Samotność w polu nikomu nie służy.
Przed dwoma laty wiatr przywiał z zachodu
Liść jeszcze świeży, niczym zaproszenie…
Och! Gdybym tylko mógł, to mimo chłodu
Na jednej nodze łykałbym przestrzenie.
I tak dwa strachy nie wiedząc o sobie
Tęsknią tęsknotą z nadziei utkaną.
I ten, i tamten pyta – Co mam zrobić
Z tą pod łachmanem w starym sercu raną?
Za horyzontem skryły się nadzieje.
Wierzy w to nawet patyk w kapeluszu,
Czeka, że znowu silny wiatr zawieje,
Wyrwie go… Wreszcie po swe szczęście ruszy.
Choć na niebo narzekać
Nie wypada, nie ładnie
To, gdy z nieba nie spadnie
Jakaś zadra w człowieku…
Nie wiadomo, dlaczego
Ma pretensje do nieba,
Już mu nieba nie trzeba…
Goń się – woła – lebiego!
Bo i po co ma pukać
Ktoś nagrody nie warty?
Grał ze ślepym ktoś w karty?...
Ten coś znajdzie, kto szuka.
Choćby Pismo – o dziwo –
Całe znał na wyrywki
By móc liczyć śliwki
Musi stanąć pod śliwą.