Czemu piszę…
Ja wręcz niezwykle cenię sobie ciszę,
W ciszy wyraźniej własne myśli słyszę.
Piszę, bo tylko tak malować umiem,
Słów wszystkie barwy zwyczajnie rozumiem
Piszę, gdy pragnę głębię uczuć wyznać,
I kiedy zechcę się do czegoś przyznać.
Piszę, o wszystkim, co w życiu istotne,
Pocieszam dusze tęskniące, samotne.
Chcę, by dziecięce buzie wciąż się śmiały,
By mądre bajki czas im umilały.
Piszę, bo chcę coś od siebie przekazać,
Bo władzy nie mam, by móc coś nakazać.
Piszę, bo śpiewać także nie potrafię,
Na rauszu tylko, w jakąś nutkę trafię.
Piszę, bo ciągle w słowach sens znajduję,
Szarość ożywić kwiatami próbuję.
Piszę, bo słowo czasem życie zmieni,
Piszę, by ślad mój trwał w czasoprzestrzeni.
Piszę, bo słowa pozostaną wieczne,
Są niczym miecze, ostre, obosieczne,
Umieją, dobra jak i zła „narobić”,
Bronić potrafią, bez pardonu dobić.
Piszę: bo cieszę się światem uroczym,
Bo bardzo lubię, bo ciągle mam o czym,
Bo chociaż wiele spraw na starej głowie,
Za grzech milczenia sumienie odpowie.
Piszę, gdy wolność o pomoc zawoła,
Osamotniona jest bezbronna zgoła.
Słowa moc mają, zwyciężyć potrafią,
Gdy w samo sedno rzeczy celnie trafią.
Piszę, by prawdę poznał nawet głuchy,
Żeby cierpiący doświadczył otuchy.
Ważnych powodów podać mogę tysiąc.
Jeden by starczył. Och! To mógłbym przysiąc.
Lecz, gdy ktoś uzna, że to ciągle mało,
Gdy głos usłyszę – „Więcej by się zdało!”,
Rymów się ciesząc formą doskonałą:
Piszę, by pamięć ćwiczyć podstarzałą.
Piszę, bo ciągle sen mi piękny śni się;
Poezją, pragnę mą wypełnić ciszę.
P.S.
Dojrzałym fanom miłosnych uniesień
Przypomnieć pragnę, że już minął kwiecień;
Piszę, by Eros ożywił sypialnie,
Nim drzwi na zawsze zamknie wam brutalnie.
W pochodzie uczuć, kroku czas przyspieszyć,
Wstrzemięźliwością, już nie pora grzeszyć,
Bo monorymem nie zdołam pocieszyć,
Gdy znowu Amor zechce serce przeszyć.
Nowy Rok 2021
Po horyzont mgłą zasnuty
Stary Rok się z Nowym wita.
Smutny widok, smutne nuty.
Smutna grudnia świta.
Jutro styczeń, z nim nadzieja,
Że się świeża biel rozgości.
Póki co, znów mleczna knieja
Fanów śniegu złości.
Trudno ciągle żyć wspomnieniem
Sanny, łyżew i bałwana
Styczniu! Nie bądź takim leniem,.
Śniegiem poprusz z rana!
Bo za wszystkie sine nieba,
Wszystkie deszczu zimne chłosty,
Udać ci się będzie trzeba
Ku bramom Kanossy.
Zawsze się spodziewać trzeba
Stosownej riposty
Noworoczne życzenia
Nowe życzenia płyną w Nowym Roku
Z każdego niemal zakamarka świata
Od córki, wnuka, matki, teścia, brata,
Dobrych przyjaciół, przechodniów w amoku...
Cuda, magiczna niemal, czyni data,
Pierwszego stycznia nie uczynisz kroku
By nie doświadczyć tej magii uroku,
Za gorycz rocznej tęsknoty zapłata.
Nawet jeżeli świętujesz z doskoku,
Gdy się marzenia spełniać zechcą tylko,
Rok się okaże jedną, piękną chwilką.
Nawet na co dzień zapomniana chata
Poczuje nastrój Noworocznych życzeń,
Których obfitość zafundował styczeń.
O śmierci
O śmierci, kiedy myśli człowiek,
uważnie wszystkie ruchy śledzi,
lecz choćby nie zamykał powiek,
nie upilnuje - już tu siedzi.
Jednego słowa nie wysłucha,
prośby, by nieco zaczekała,
zawsze nieczuła, zawsze głucha
i szansy nie ma by zaspała.
Swój ostry dyżur pełni wiernie
bez wolnych sobót i niedzieli,
kpiącym w twarz śmieje się bezczelnie,
każdego śmiałka onieśmieli.
Nie wiem, dlaczego trwoży myśli
nas, jej potęgą wystraszonych?
Przecież na chwilę żeśmy przyszli...
Każdy w jej ostre wpadnie szpony.
Najgorsze chyba to czekanie,
choć nie wiem, po co na nią czekać,
bo kiedy wyśle powołanie
już nie pozwoli chwili zwlekać.
A może nie czekanie wcale...
może ta pewność, że powrotu
nie ma... lecz mniejsza o detale;
Większego życiu brak kłopotu.
Gdyby tak... (2)
Gdyby tak można już tej wiosny
Rozsądek wysiać jak sałatę,
Odpuściłbym już plonu stratę
Gdyby ktoś skradł mi go - zazdrosny.
Gdyby tak wyobraźnia jeszcze
Zdołała choćby wykiełkować,
Też mógłbym zbioru nie żałować,
Byle wróżb skończyć byt złowieszczy.
Gdyby zechciało tak się zdarzyć
Kraj by skorzystał na tym wielce,
Mnie nie bolałoby już serce...
Już nie wystarczy stać na straży.
Och! Gdyby się choć trochę dało
Wysiać tęsknoty za wolnością
Może nie pisałbym ze złością...
Starość by mi się spodobała.
Przegrać z twym lękiem – rozumiem.
Obawy są przecież normalne.
Z czasem się mierzyć… nie umiem,
To zawsze boleśnie banalne.
Może nadziei zbyt dużo,
Zbyt nierealnej wiązałem…
Gwiazdy sukcesu nie wróżą…
Noc przyszła – z nią się przespałem.
Dzień może nowy przyniesie
Wraz z tobą porcję pociechy,
Błąka się radość w bezkresie
Tam zostawiłem uśmiechy.
Wiersz żalu gorycz odgania,
Smutek złagodzić pozwala,
Myśli się rwą do spotkania,
A rym – szyderca: ”Tra, la, la”.
Nie patrz
Dziewczyno. Nie patrz tak na mnie
Bom jeszcze pomylić się gotów,
Choć brzmieć to może nieskromnie,
Że jestem twych godzien zalotów.
Kiedy już trafię na haczyk,
Gdy tylko urośnie napięcie
Usłyszę - Niech pan wybaczy...
Odwrócisz się z gracją na pięcie.
Nic nie zostanie innego
Jak szybko zapomnieć o tobie
A na pytanie - Dlaczego?
Odpowiem ci w pierwszej osobie.
Może i jestem kochliwy,
Naiwny - to już niekoniecznie.
Też czasem bywam myśliwym,
Też umiem rozstawać się grzecznie.
Babcia
Babcie przecenić, wierzcie mi nie sposób.
Nie znam i nie chcę poznać takich osób,
Które by zdania były przeciwnego
Nawet nie będę pytał ich - Dlaczego?
Bez babci nie ma szczęśliwych dzieci
To ona wnuczkom przykładem świeci.
Czule przytuli, nerwy ukoi nerwy
Choć na nos pada nie zrobi przerwy.
Gry groźna kara dręczy sumienie
Ona załatwia uniewinnienie.
Przy babci, każda chwila bezpieczna,
Dla młodej matki babcia konieczna.
Bez niej tak trudno wychować dzieci,
Więc za ocean do córki leci.
Często, gdy w domu jest „naczelnikiem”,
Polskich tradycji wiernym strażnikiem...
Wspaniała babcia „zrobiła sztuczkę”,
Kiedy za córkę, rodziła wnuczkę.
W ten sposób nigdy, choćby miał chęci,
Żaden się dziadek, tak nie poświęci.
Jemu zostaje rola pomocna
Czasami dzienna, najczęściej nocna.
Kiedy piec wygasł i zimna chatka
Dorzuca węgla. Ot - dola dziadka.
A może...
Poszedł nieszczęśnik po rozum do głowy
A tu... zamknięte, wielka kłódka wisi -
Towaru nie ma, nowy niegotowy.
A wokół zapach jakiś taki mysi.
Znak, ze już dawno nikt tu nie zaglądał
Bo, po co? Żadnej potrzeby nie było.
Darmochę chwalił, więcej nic nie żądał ,
Przy czwórce dzieci jakoś mu się żyło.
A teraz kłopot, bo dzieci wyrosły
Plusów zabrakło... do pracy iść każą
Co sobie myślą? Dopadły mnie osły...
Praca fizyczna dla mnie jest potwarzą.
Gdyby, choć jakaś lżejsza, umysłowa...
A oni z gębą - Masz kwalifikacje?
Mówią, że ręce to tylko połowa,
Zbyt długie miała głowa twa wakacje.
A może gdybym tak do PiS-u wstąpił,
Nadzorcza rada w jakiejś większej firmie...
Prezes nie będzie chyba swemu skąpił,
Jak nie, to może ambasada w Birmie?
W ostateczności, tak po znajomości,
Skończyłbym prawo, najchętniej zaocznie,
W Toruniu nikt mi nie zrobi przykrości.
Prokuratorem będę - niech tam... nie odpocznę -
Dyspozycyjnym, na wszystko gotowym.
Natychmiast spełnię, co minister powie,
Mnie nie potrzebne będzie jedno słowo,
Śladu nie będzie nawet po rozmowie.
Śnieg
Biebrza śniegiem otulona
Jak ją znam - zadowolona.
Wiosną pewnie się odwdzięczy;
Choć ta biel niektórych męczy.
Mnie bezśnieżna zima smuci
Będę się ze styczniem kłócił
Kiedy pożałuje bieli
Ogród marznie bez pościeli.
Woda śnić się będzie wiosną
Bez niej lilie nie urosną;
Drobne nieco mam z bałwana,
Śnieg mnie cieszy już od rana.
Nic to, że szuflować trzeba
Skoro puch się sypie z nieba.
Na mróz czasem ponarzekam,
Śniegu już od grudnia czekam.
Renkloda
Łzy roniła renkloda
Gdy z drzewa ją zrywali:
Jestem jeszcze zbyt młoda
Och! Jak mi pestka wali.
Dlaczego się śpieszycie,
Ja taka niedojrzała.
Pewnie nie uwierzycie -
Nie będę smakowała.
Lecz kiedy w kompot wpadła
- Prośby się na nic zdały -
Zmysły smakoszy skradła
Efekt był doskonały.
Słodycz niespotykana
Z goryczki jedną nutką
Wieczorem, za dnia, z rana...
Rozkosz brzemienna w skutkach,
Bo wkrótce rozwolnienie
Dać znać renklodce mogło,
Że czyste ma sumienie,
Że gwałcicieli zmogło.
Różnie bywa
To ty - szepnęła - nie inaczej,
Sprawiłeś, że się zakochałam,
Nie troszkę a na zabój raczej,
Bo czy ja inne wyjście miałam?
To chciał usłyszeć rozmarzony,
O życia blaskach głodny wiedzy
Na wszystkie się rozglądał strony
Choć ostrzegali go koledzy:
Bez niej ci - chłopie - lepiej będzie,
O ile cenisz błogi spokój,
Już nie położysz gaci wszędzie
Nie wysłuchawszy słów potoku.
W lenistwie już się nie pogrążysz
Nawet, gdy wielką masz ochotę.
Tylko kawaler sprzątać zdąży,
Naprawdę wolną ma sobotę.
Rozkosz to tylko snu połowa,
Bo, gdy na figle przyjdą chęci
Ją dziwnym trafem boli głowa,
Znani cię nie wspomogą święci,
Więc zanim męża status skusi
Już tym - radzimy - nie idź tropem,
Zastanów się, czy aby musisz...?
Powodów na NIE znajdziesz kopę.
Złych przepowiedni nie posłucha,
Choć nie wie na co się porywa,
Cisza zamęczyć może głucha.
Nadzieja przyzna - Różnie bywa.
Życie bywa...
Każde życie nie prostą jest sprawą,
To arena prób ciągłych i błędów.
Nie ma tylu ni kolumn, ni rzędów
By je każda przyjęła zasada.
Tylko z boku wydaje się takie
Ułożone, jednakie w relacjach,
Nikt nie zmieści w czternastu go stacjach
A wyjątki są zawsze samotne.
Niepojęte są losu wyroki,
Czasem trudno się z nimi pogodzić,
Jeszcze trudniej dać odpór powodzi,
Ciężko znosić związane z tym kroki.
Niech nie sądzi, kto piekła nie przeżył
Nie on będzie z tym bólem się zmagał
Że współczuje, rozumie - to blaga
W jedną - świętą mu - prawdę uwierzył.
I niech wierzy, ma prawo do tego,
Lecz cierpiącym niech praw nie odbiera,
Bo tak miłość do bliźnich zamiera;
Stwórca wyrok swój wyda bez niego.
Kiedy matka miast blasku
Czekać musi w potrzasku,
Kiedy wręcz bez powodu
Smak poznaje zawodu
Bo jej nikt nie dał wiary,
Że ma szczere zamiary,
Że nie prosi nagrody,
Że nie musi mieć zgody...
Wtedy pytam, bo pora:
Kto jej wysłał potwora?
Gdzie demony się budzą?
I dlaczego się trudzą?
Chwyć paskudztwo za gardło
Nawet, gdy się rozdarło,
Że inaczej nie może,
Że nie stroną w tym sporze...
Bo rozstrzygnął trybunał
A trybunał się skumał...
I po z „bogiem” rozmowie
Stawia wszystko na głowie.
I czcze przecież wysiłki
Kodu życia pomyłki,
Rodzić muszą kobiety;
Ciemność rządzi - niestety,
Cieszyć każe się wszystkim
Bo jak nie... to wyzwiska -
Nie doceniasz podarku -
Woła cieć w lunaparku.
Kocha...
Kocha... uparcie powtarza to stale
Niczym relację w pętli uwięzioną,
Tęskni niezmiennie i źle jest mu, ale
Miłość nie takie trudności pokona.
Zaczekaj - słyszy - jeszcze się wypełni...
Jeszcze się sobą nacieszyć zdążymy,
Niech tylko księżyc się wysrebrzy w pełni
W nocy objęciach zmysły zanurzymy.
Czy się do smutku można przyzwyczaić?
Jak długo łykać obietnice można?
Zbolała dusza się do niebios żali:
Miłość nie może być aż tak ostrożna.
Lepiej by było zakochać się w głazie,
Choć równie zimny nigdzie nie odejdzie,
Nie powie – wybacz, nie mogę. Na razie…
On nic nie powie, równie głuchy wszędzie.
Zapukaj
Na progu przysiadł, niepewność dręczy,
Bez ostatniego ku szczęściu kroku.
Wsparcia żadnego, choćby poręczy,
Choćby zapachu, magii uroku...
Siedział tak będzie aż anioł zmroku
Szepnie - zapukaj, odwagi nieco.
Ja się jedynie przysiądę z boku...
Daj szansę gwiazdom niech wam zaświecą,
Bo ona czeka z kieliszkiem wina,
Marzenie topi w gorzkiej czerwieni.
Gdyby choć jakaś ważna przyczyna...
Choć obietnica, że los się zmieni.
Nie dręcz dziewczyny, bukiet chwyć w ręce,
Nie będzie tęsknić za tobą wieki.
Czyś nieszczęśniku zgubił gdzieś serce?
Nikt być nie może bardziej kaleki.
Życie
Płaczesz? Pragniesz coś od życia?
Ono fantów nie rozdaje,
Sam wyznaczasz strefę bycia
Od poczęcia po rozstaje.
Nic u świata nie wyjęczysz,
Ciężką pracą go zdobędziesz,
Nagród stos Ci z czasem wręczy
Pośród orłów krążyć będziesz.
I urośnie duma - chwała
Bo za tobą pochód ruszy...
Naśladowców rzesza cała.
To nakręca... nawet wzruszy.
Wiedz, że sukces mniej smakuje
Gdy zdobędziesz coś z „pomocą”
Bo protekcje radość psują,
Szybkim sprayem gówno złocą.
Skrzydła zawsze rosną, kiedy
Dopomożesz wyjść z nieszczęścia
Temu, kto doświadczył biedy,
W sytuacji był bez wyjścia.
Obyś dość miał wyobraźni,
Bez niej każda podróż szara,
By pomyśleć o przyjaźni,
By wypełnić życie gwarem.
Bo przyjaciel da Ci w gębę
Gdybyś zechciał nie w tą stronę...
Wtedy ja spokojny będę
Że mieć będziesz dobrą żonę.
Czas ucieka, czas nie prosi...
Na nic do zegara żale...
Coś przez chwilę Cię ponosi?
Trudno! Zostaw! To detale.
Talent
O zazdrości słów kilka...
Choć zwykle jest mi obca
Czasem przychodzi chwilka,
Do nieśmiałego chłopca...
Pretensję ma do losu
Że mu talentu nie dał,
A los wciąż bez patosu:
Talent to często bieda.
Cóż taki wart bez pracy?
A praca wciąż czas liczy.
Ćwiczą, jak mróz Pankracy,
Talentu zakładnicy.
Na pewno chcesz mieć talent?
Chcesz mu poświęcić życie?
Słyszałeś kiedyś lament,
Głośne talentu wycie?
„Inni się bawią, ja nie!
Po parku chodzą parki
Ja nawet nie wiem gdzie,
Nie dla mnie te podarki.”
Wybacz. Nie. Nie słyszałem.
Może nie wiem, co mówię...
Jedynie szansy chciałem;
Talentu nie odmówię.
O śmierci
O śmierci, kiedy myśli człowiek,
uważnie wszystkie ruchy śledzi,
lecz choćby nie zamykał powiek,
nie upilnuje - już tu siedzi.
Jednego słowa nie wysłucha,
prośby, by nieco zaczekała,
zawsze nieczuła, zawsze głucha
i szansy nie ma by zaspała.
Swój ostry dyżur pełni wiernie
bez wolnych sobót i niedzieli,
kpiącym w twarz śmieje się bezczelnie,
każdego śmiałka onieśmieli.
Nie wiem, dlaczego trwoży myśli
nas, jej potęgą wystraszonych?
Przecież na chwilę żeśmy przyszli...
Każdy w jej ostre wpadnie szpony.
Najgorsze chyba to czekanie,
choć nie wiem, po co na nią czekać,
bo kiedy wyśle powołanie
już nie pozwoli chwili zwlekać.
A może nie czekanie wcale...
może ta pewność, że powrotu
nie ma... lecz mniejsza o detale;
Większego życiu brak kłopotu.
Nie patrz
Dziewczyno. Nie patrz tak na mnie
Bom jeszcze pomylić się gotów,
Choć brzmieć to może nieskromnie,
Że jestem twych godzien zalotów.
Kiedy już trafię na haczyk
Gdy tylko urośnie napięcie
Usłyszę - Niech pan wybaczy...
Odwrócisz się z gracją na pięcie.
Nic nie zostanie innego
Jak szybko zapomnieć o tobie
A na pytanie - Dlaczego?
Odpowiem ci w pierwszej osobie.
Może i jestem kochliwy,
Naiwny - to już niekoniecznie.
Też czasem bywam myśliwym,
Też umiem rozstawać się grzecznie.
Nareszcie biało
Styczeń bez śniegu martwi wszystkie dzieci,
Przed dąsem - choćby - nic ich nie powstrzyma
Bo bez bałwana...? Co to jest za zima?
O świecie w bieli chcą pisać poeci.
Nareszcie śnieży, odżywa nadzieja,
Że już na nami ponury cień grudnia,
Że już przybędzie nieco popołudnia,
Choć droga śliska, choć grozi zawieja.
Obawa drobna w sercu mym się rodzi
Bo posadziłem w ogrodzie wisterie
A precyzyjnie, to wisterii serię,
Mroźniejszy podmuch tym pięknościom szkodzi.
Może zbyt dużo od zimy wymagam...
Mrozie bądź łaskaw i nie szalej. Błagam!
Kwiatek w butonierce
Gdy się spotkamy tak zwanym przypadkiem
Gdzieś na ulicy... czekając w urzędzie...
Stać się to może przecież niemal wszędzie,
Wzrok twój przyciągnę jednym skromnym kwiatkiem.
Jak paw go będę nosił w butonierce,
Choćbym się ludziom dziwakiem wydawał
Miałbym to w nosie, w końcu moja sprawa...
Może cię ujmie... To możliwe wielce.
Będę cię szukał, niebo prosił będę
W poszukiwaniach żeby mi pomagało,
Może by Słońce zatrzymać się chciało
Nim blasku z oczu twych nie wydobędę.
Chwilkę bym zyskał być może zbawienną,
Pomocą niech by wsparła me starania,
Ale fizyka gwiazdom tego wzbrania
Posłusznie pełnią służbę swą codzienną.
Więc choć żałuję... pogodzić się muszę,
Zdać się na siłę mego w klapie kwiatka
Byś tylko jego mogła wziąć na świadka,
Żeś się poddała uczuć zawierusze.
Kiedy się wtorek z poniedziałkiem kłócił...
Kiedy się wtorek z poniedziałkiem kłócił,
Który się bardziej wszystkim ludziom dłuży,
Środy uwagę swym zapałem zwrócił
A zapał - wierzcie - miał jak wszystkie, duży.
Środa już słuchać spokojne nie może
Bo jak tu ścierpieć tyle dyrdymałek
Nie raz i nie dwa z wtorkiem była w sporze;
Widział ktoś kiedyś krótki poniedziałek?
Środa w południe pół znaczy tygodnia.
Och! Weekend, weekend widać w perspektywie
Już tylko godzin kilka dodać do dnia...
Wizja piąteczku kłania się życzliwie.
On to zwieńczeniem tygodniowej pracy...
Żaden roboczy dzień się z nim nie równa,
Jego czekają stęsknieni rodacy
Ceniąc zaletę wszystkich piątków główną.
W drodze do domu solidne zakupy,
Żeby nie brakło jedzenia i picia...
Na przyjemnościach czas uwagę skupić;
Dwa dni na luzie, od zmartwień ukrycia.
A po niedzieli z rozrywki powtórka...
Środa z niesmakiem słuchać będzie sporu,
Czwartek dołączy... i znów będzie czwórka
Kłócić się broniąc własnego honoru.
Kiedy miłość przychodzi…
Kiedy miłość zapuka, ktoś ją spyta – Dlaczego?
Ktoś do diaska odeśle? Ktoś się złego spodziewa?
Patentów jej nie trzeba, w końcu jest dla każdego,
Drzwi jej Adam otworzy, nie pogardzi nią Ewa.
Wśród endorfin powodzi, pragnień właśnie odkrytych,
Nikt z miłości nie zadrwi… chociaż pytań ma wiele:
Czy doczekać pozwoli osiemdziesiąt lat sytych,
Czy się piątek, czy środa jawić będą niedzielą,
Czy zostanie na zawsze, czy odejdzie po roku
Pozbawiając uśmiechu, który nigdy nie wróci,
Smutki śląc za smutkami, odbierając nam spokój?
„Tyś był losu kowalem” – na odchodne dorzuci?
Bo któż nie chce by trwała, pomagała w potrzebie.
Tylko taka jest piękna, tylko taka prawdziwa,
Tylko takiej chcę dla mnie, tylko takiej dla ciebie,
Niech się nigdy nie kończy, niech w nią życie opływa.
Gdzieś
Gdzieś na odległych obrzeżach wszechświata
Przed ostateczną uciekając drogą
W marnej spelunie szorował podłogi,
Do śmierci odrzekł: Toż to czasu strata -
I dodał jeszcze - jesteś taka sławna,
Pełno cię wszędzie aż po świata krańce.
W tej pełnej smrodu skryć się chciałem bańce...
Nie widzisz?! Ja już nie żyję od dawna.
Czemu umierać każesz po raz wtóry
Skoro już dawno nie ma mnie wśród żywych,
To już na Ziemi brakuje poczciwych,
Których nie dusi oddech twój ponury.
Na nich po stokroć wrażenie wywołasz,
Cierpieniom nawet do gustu przypadniesz,
Czy ktoś wszechmocny czas żyjącym kradnie?
Czyż uśmiercając po części nie konasz?
Nie jestem warty twojego zachodu,
Chyba, że w piekle brak ci rezydentów
Nie słuchaj wtedy dziwnych mych wykrętów,
Choć iść tą drogą nie widzę powodu.
Bo co się stanie gdy ostatnią duszę
W zaświaty wyślesz skąd nie ma powrotu?
Gdybym to ja był tą właśnie istotą
Drzwi bym ci zamknął i wyrzucił klucze.
Cnoty
Cierpliwość - twej nadziei siostrą,
Zwątpienie - niepowodzeń bratem,
Rozsądku porcja -- mater nostra
Pilnuje byś nie karmił straty.
Zbrojnym orężem twoje cnoty...
Wytrwałość - byś zadaniom sprostał,
Honor, gdy słabnie moc ochoty,
Współczucie - byś człowiekiem został.
Nie tylko kardynalne przecież...
Cnót wiele ludzkie znaczy drogi
Najlepiej, kiedy są w komplecie,
A bez nich jaki świat ubogi...
Ten pakiet będzie twym gwarantem,
Na zawsze przyjacielem będzie,
Nie zdradzi i nie puści kantem
Bo cnoty się sprawdzają wszędzie.
I nawet kiedy tak się stanie,
Że dla zwycięstwa sił nie starczy
Cnoty wymoszczą ci posłanie
Na życia chwałą wypełnionej tarczy.
Dziwny pan
Cała z niezwykłych snów stworzona
A jakby żywa obok stała.
Myśl jedna drugą ponaglała,
Że odtąd zawsze tylko ona...
Ale czy pięknych snów nie braknie
By trwała przy mnie już na zawsze,
A to obawy nie ostatnie...
Oddechy słychać coraz żwawsze.
Czy nam wystarczy silnej woli,
Kłopot nas żaden nie podzieli,
Spełnimy aby się pościeli...
Tysiące obaw spać pozwoli?
Pytanie goni za pytaniem.
Jak się w tym wszystkim nie pogubić?
Ale czy można sny poślubić?
To niemożliwe dziwny panie.
A może...
Poszedł nieszczęśnik po rozum do głowy
A tu... zamknięte, wielka kłódka wisi -
Towaru nie ma, nowy niegotowy.
A wokół zapach jakiś taki mysi.
Znak, ze już dawno nikt tu nie zaglądał
Bo, po co? Żadnej potrzeby nie było.
Darmochę chwalił, więcej nic nie żądał ,
Przy czwórce dzieci jakoś mu się żyło.
A teraz kłopot, bo dzieci wyrosły
Plusów zabrakło... do pracy iść każą
Co sobie myślą? Dopadły mnie osły...
Praca fizyczna dla mnie jest potwarzą.
Gdyby, choć jakaś lżejsza, umysłowa...
A oni z gębą - Masz kwalifikacje?
Mówią, że ręce to tylko połowa,
Zbyt długie miała głowa twa wakacje.
A może gdybym tak do PiS-u wstąpił,
Nadzorcza rada w jakiejś większej firmie...
Prezes nie będzie chyba swemu skąpił,
Jak nie, to może ambasada w Birmie?
W ostateczności, tak po znajomości,
Skończyłbym prawo, najchętniej zaocznie,
W Toruniu nikt mi nie zrobi przykrości.
Prokuratorem będę - niech tam... nie odpocznę -
Dyspozycyjnym, na wszystko gotowym.
Natychmiast spełnię, co minister powie,
Mnie nie potrzebne będzie jedno słowo,
Śladu nie będzie nawet po rozmowie.
Zapomniałem...
Zapomniałem o Marylki imieninach
Temat wstydu w mym wierszyku więc poruszę
Jaka tego by nie miała być przyczyna
Mea culpa, mea culpa - przyznać muszę.
Wiedz Marylko że mi wstyd już będzie wiecznie
I popiołem będę musiał łeb posypać,
Ale zanim... wiedz, że życzę Ci serdecznie
Byśmy w zdrowiu mogli znowu się spotykać,
Żeby szczęście kątów Twych nie omijało,
Żeby mogły Cię odwiedzać znów wnuczęta,
Żeby słońce każdy dzień Ci rozjaśniało,
Żebyś była tak jak jesteś uśmiechnięta.
Wiosna!!
Wiosna! Leszczyny znów mnie karmią
Świeżutkich pyłków całą armią
Nie wiedzą, że na pyłki kicham,
Za odetkanym nosem wzdycham.
Wnet się zachłysnę brzóz urodą
Gdy tegoroczne skończą gody.
Szczęśliwie, trawy mnie nie gnębią;
W maju odetchnę pełną gębą.
I się rozpocznie sezon kwiatów...
I nie zabraknie mi tematów...
Sonet się z wierszem będzie droczył
Gdy w zachwyt znowu wpadną oczy.
Gdy z zimowego puchu woda
Wigoru i pewności doda
Wszystkiemu, co nie cierpi suszy,
Mnie też lżej zrobi się na duszy
Bo wtedy lilie znów się sprawią,
W Rybniku może się wystawią,
Być może nawet laur zdobędą
Gdy wyróżnienia godne będą.
I szkoda tylko, że się pyłki
Nie zechcą przyznać do pomyłki
I drzewa, które lubię bardzo
Mym czułym nosem znów nie wzgardzą.
Wiersz o starej pudernicy
A to podli obłudnicy!
Nie ukryli w tajemnicy
Wszystkich grzechów spowiednicy
Starej nieco pudernicy.
Wszystkie firmy z okolicy
Znały adres tej grzesznicy.
Atmosfera kamienicy,
Podtrzymuje czar stolicy.
W adoracji pudernicy
Celowali pułkownicy,
Różnej rangi dostojnicy,
Służb państwowych naczelnicy,
Zawiedzeni poplecznicy
I wydziałów kierownicy.
Odwiedzali zalotnicy -
Wszelkiej maści rozpustnicy.
Dowiedzieli się złośnicy
O klientach sekutnicy
Głos zabrali jej krytycy.
Psy spuścili „ogrodnicy”
Okoliczni, cnót strażnicy,
Nie znosili cholernicy.
Wprost przeciwnie... zwolennicy
Wdzięków starej pudernicy:
Jak relikwię cierpiętnicy
Traktowali powiernicy
Lampucery strzęp spódnicy
Okoliczni zakonnicy.
Smak płci wdzięcznej służebnicy
Doceniali ich zwierzchnicy
Wszystkich świętych imiennicy,
Dobrodzieje i wspólnicy.
Chwalą słodycz pudernicy:
Protestanci, katolicy,
Sportów licznych zawodnicy,
Jak cykliści, zapaśnicy.
Saneczkarze i łucznicy
Grotołazi, taternicy,
Gracze w pchełki, oszczepnicy
A najzwinniej gimnastycy.
Dotrzymując obietnicy
Nie zawodzą lubieżnicy
Kardiolodzy, położnicy
Zegarmistrze i złotnicy.
Ze słodyczy tej „dziewicy”
Korzystali cukiernicy,
Aptekarze, kaletnicy
Starzejący się celnicy.
Nie zdradzają swej krynicy
Nawet skromni pokutnicy
Starsi cechów, społecznicy,
Każdej maści samotnicy.
Nie podjęli rękawicy,
Z barku środków, czeladnicy,
Alimentów źli płatnicy,
Brać uczniowska, oraz dzicy.
Głos zabrali zazdrośnicy:
Stop, tej seksu nawałnicy!
Horror! Horror bez granicy!
Szkodzą dzieciom w piaskownicy!
Zew poczuli kablownicy:
Hej do boju ochotnicy!!
Naprzód żony! Do dzwonnicy!
My nie chcemy piekielnicy!
Specjaliści od gromnicy,
Prawej strony politycy -
Zburzyć gniazdo sekutnicy!
Nie krzyczeli po próżnicy.
Niczym dawni czarownicy
Spisać mogli się prawnicy.
Nie pomogli łapownicy,
Bo jak sprostać nawałnicy?
Podejrzani osobnicy,
Niespełnieni bolszewicy,
Ogłosili wszem z mównicy
Koniec starej ladacznicy.
Zahuczało na strzelnicy:
Szkoda takiej baletnicy.
Smutku pełni porucznicy,
Hołd oddali jej z rusznicy.
Niech was diabli! Obłudnicy,
Beznamiętni okrutnicy,
Własnej miary męczennicy!
Jak nam żyć bez pudernicy?
Taka przestroga
Od pierwszego się zaczyna wszystko słowa:
Podle kłamstwo, cała prawda, cała reszta.
Pierwszym słowem - bywa - człowiek kogoś beszta,
Na to głowa nawet chłodna niegotowa.
Żal późniejszy, chociaż szczery nie potrafi
Zasłużonej dać niechęci odpór gładki,
Często bywa - „Spadaj! Pakuj swe manatki
Póki jeszcze szlag na dobre mnie nie trafił!.”
Zatem usta, kiedy przyjdzie ci otworzyć,
Na początek może oddech weź głęboki
Bo gdy ruszą już bezmyślnych słów potoki,
Wierz! Rewanżu nie chciałbyś srogiego przeżyć.
Nie myśl nigdy żeś w obelgach jest jedyny,
Dość talentów mają wszystkie pokolenia,
Lecz nie wszystkie pragną na to potwierdzenia
Bo kto lubi wysłuchiwać? - „Takiesyny”.
Bez tytułu
Siedzi na schodach zmartwiona,
Dobrze, że są choć drewniane...
Będzie tak siedzieć do rana.
Dwie noce już nieprzespane.
A tak czekała na niego
Liczyła, że przyjdzie dzisiaj.
Nie przyszedł podły. Dlaczego?
Gej pewnie albo ma fisia.
Zapomnij o nim dziewczyno
Machnij ręką na drania
Duch wina z czerwieni siłą
Nie takie troski rozgania.
Różnie bywa
To ty - szepnęła - nie inaczej,
Sprawiłeś, że się zakochałam,
Nie troszkę a na zabój raczej,
Bo czy ja inne wyjście miałam?
To chciał usłyszeć rozmarzony,
O życia blaskach głodny wiedzy
Na wszystkie się rozglądał strony
Choć ostrzegali go koledzy:
Bez niej ci - chłopie - lepiej będzie,
O ile cenisz błogi spokój,
Już nie położysz gaci wszędzie
Nie wysłuchawszy słów potoku.
W lenistwie już się nie pogrążysz
Nawet, gdy wielką masz ochotę.
Tylko kawaler sprzątać zdąży,
Naprawdę wolną ma sobotę.
Rozkosz to tylko snu połowa,
Bo, gdy na figle przyjdą chęci
Ją dziwnym trafem boli głowa,
Znani cię nie wspomogą święci,
Więc zanim męża status skusi
Już tym - radzimy - nie idź tropem,
Zastanów się, czy aby musisz...?
Powodów na NIE znajdziesz kopę.
Złych przepowiedni nie posłucha,
Choć nie wie na co się porywa,
Cisza zamęczyć może głucha.
Nadzieja przyzna - Różnie bywa.
Przestroga - w trzynastu zgłoskach
Tak łatwo sytym brzuchom beztroska przychodzi,
Podłość oczu nie drażni - a tak się nie godzi...
Czy wolność nic nie znaczy? Nie warto dbać o nią
Póki nie pięścią biją a otwartą dłonią?
Z myślenia paraliżem najtrudniej się mierzyć,
Że wygrać bitwę można, w zwycięstwo uwierzyć...
Bez odwagi broniącej własne dzieci matki
Służyć przyjdzie miernocie z pozłacanej klatki.
Bo cnota bez obrońców pobrudzi kolana
Zastraszona, na świadka w sądach będzie brana,
Bo tyran się przed żadną nie cofnie bezcnotą
Kryształ - nim go roztrzaska - wysmaruje błotem.
Kłamstwa w prawdę ubrane powtórzy stukrotnie
Żeby mogły wyglądać już nie tak sromotnie,
Frazesy wyszminkuje niczym starą k...ę
Postraszy: „Niepokornym nogi z d..y urwę!”
Gnojem biel potraktuje, lewe nazwie prawym,
Mianowawszy się królem w grajdole kaprawym,
Front poczwary wystroi w barwy narodowe,
Wszystko krzyżem podeprze i powie - gotowe.
Tak przez myśli paraliż na przepaści skraju
Obudzimy się rychło w jakimś obcym kraju.
Nie zwlekaj!
Z kryształu dusza... nieziemska uroda...
Ktoś duet taki odeśle z niesmakiem?
Obie są skarbem, obu rękę podam.
Ech! Każde słowo wolnym będzie ptakiem.
Już dziś byś puchem obu gniazdko mościł,
Gniazdko? Zbyt skromnie. Pałacu są godne.
Miłość co prawda, próśb potoki złoszczą,
Nie zwlekaj! Błagaj! - krzyczą oczy głodne -
Bo drugiej może szansy nie dostaniesz,
To się nie zdarza - uwierz nam - codziennie,
Coś o tym wiemy, oczu nie okłamiesz.
Mów do niej - Smutno będzie Ci beze mnie.
Widzisz jak do nas szczęście się uśmiecha?
Tu droga mleczna, tam gwiazda polarna
Mej rezydencji pałająca wiecha;
Przyszłość przed nami wesoła i gwarna.
Mówiła
Mówiła: Nie teraz...
Tak boli mnie głowa
I but mi uwiera,
I męczy rozmowa.
Dlaczego mnie dręczysz?
Nie jestem gotowa.
Pojutrze... być może,
Jak mi się poprawi...
Obietnic nie złożę...
O święci łaskawi...
Dlaczego mnie dręczysz?
To mnie już nie bawi.
Twój upór mnie złości
Zaśmiecasz mi duszę
Mam snu zaległości
Niczego nie muszę.
Dlaczego mnie dręczysz?
To ciebie nie wzrusza?
Nie pragnę niczego
I nie chcę już dłużej
Tłumaczyć się z tego...
Nikomu nie służę.
Dlaczego mnie dręczysz?
Sukcesu nie wróżę.
Uwielbiam być sama
W samotnej podróży
Rozterek ni grama...
Beztroskę mi burzysz.
Dlaczego mnie dręczysz?
Twój upór mnie wkurza.
Nie waruj pod progiem,
Wiatr włosy mi czesze,
Podstawiasz mi nogę...
A tak się dziś śpieszę.
Dlaczego mnie dręczysz?
Nie jestem gotowa.
Daj numer! Zadzwonię...
Przerwała w pół słowa,
Ogrzejesz mi dłonie
Gdy będę gotowa.
A on niespodzianie:
Twym nie chcę być błędem
Wiem, co to kochanie,
Już zawsze tu będę.
Więc nie dręcz mnie dłużej,
Jak żyć mam bez ciebie?a
Kocha...
Kocha... uparcie powtarza to stale
Niczym relację w pętli uwięzioną,
Tęskni niezmiennie i źle jest mu, ale
Miłość nie takie trudności pokona.
Zaczekaj - słyszy - jeszcze się wypełni...
Jeszcze się sobą nacieszyć zdążymy,
Niech tylko księżyc się wysrebrzy w pełni
W nocy objęciach zmysły zanurzymy.
Czy się do smutku można przyzwyczaić?
Jak długo łykać obietnice można?
Zbolała dusza się do niebios żali:
Miłość nie może być aż tak ostrożna.
Lepiej by było zakochać się w głazie,
Choć równie zimny nigdzie nie odejdzie,
Nie powie – wybacz, nie mogę. Na razie…
On nic nie powie, równie głuchy wszędzie.
10 lutego 2021
Dziś kurwizja tylko jadem w eter pluje,
Rewelacje o wolności na okrągło...
Cała reszta dziś milczeniem protestuje,
Jakże smutną, wręcz bolesną głuszą ciągłą.
Prezes się jak zwykle swemu bratu kłaniał,
Morzu dzięki Pan Prezydent składał w Pucku,
Lecz nie zmienię ni na jotę mego zdania,
Powiem krótko - mam ich dosyć - tak po ludzku.
Jakobini
Jakobini, bolszewicy, czy „pisowcy”,
Los jednaki, mam nadzieję, im sądzony,
Różnej maści …iści, yści, …aci, …owcy
Bić w zaświatach będą niskie im pokłony.
I nie będą to artyści, ni sportowcy,
Za błysk pióra podziwiani literaci,
Nie obrażą się za rym mój naukowcy;
Tak bym nie chciał w tamtym gronie widzieć braci.
W smutnym kraju nie chcę żyć, gdzie ludzie zacni
Tylko szeptem będą mogli wypowiadać
Słowa prawdy, które grzęznąć będą w matni,
Niedouki będą kneble im zakładać.
Gdzie sędziowie będą kłaniać się rządzącym,
Gdzie elity będą miały twarz rzeźnika
By się prezes mógł mianować wszechmogącym,
Jedna partia zrobi z głąba polityka.
Ślepa wierność wobec wszechobecnej władzy
Będzie wiodła prostą drogą do zaszczytów,
Nie kolesie, oczywiście, a koledzy
Awansować będą by uniknąć zgrzytów.
I nie mówcie, bardzo proszę, że to brednie,
Że to z palca rewelacje są wyssane,
Że to tylko kasandryczne przepowiednie.
To przestrogi ledwie sygnalizowane.
Ale żeby, tak do końca być uczciwym,
Prawda, że nie wszyscy w PiS-ie wrednie kłamią,
Życzę jednak, by prawdziwie sprawiedliwym
Szybko zbrzydło, że ojczyznę własną ranią.
Dla otuchy
Za śnieg zimie podziękować jestem gotów,
Białym czapom biłbym chętnie długie brawa,
Ale z mrozem to już całkiem inna sprawa,
Z nim za dużo każdy ogród ma kłopotów.
Kilka stopni to już trudno... do zniesienia...
Minus dziesięć jeszcze jakoś bym przetrawił,
Ale większy by mi duży zawód sprawił,
Choć nie liczę na cień choćby zrozumienia.
Mróz Aurorom hen pod biegun bym podesłał,
Biały niedźwiedź by za gest mój podziękował,
On w minusach jak nikt inny zasmakował,
Też narzekać może by na zimę przestał.
W otulaniu wsi podlaskiej kołdrą z puchu,
Niech się sprawdzi miła oczom porcja bieli,
Żeby jaśniej było nieco byśmy chcieli,
Żeby zima się nam śniła... dla otuchy.
O prawdzie
O prawdzie można prawić godzinami,
Lecz prawiąc krótko i tak między nami,
Z tego prawienia i tak nic nie wyjdzie...
Czas niech nie śpieszy się - nim po nas przyjdzie.
Mijać się z prawdą... sprawa niepojęta.
Znam trzy i wszystkie niczym trójca święta...
Myśl okupuje opinia pradawna -
Prawda jest cała, pół... lub g...prawda.
I tylko tyle bym w prawdy temacie
Do powiedzenia miał mój polski bracie,
Jako logiczny... nie dowierzam słowom,
Słowa są ważną, lecz tylko połową...
Które prawdziwe? Wiem, ale nie powiem.
Niech każdy swoją prawdę znajdzie, bowiem
Moja jest tylko na własny użytek,
Słowom - choć srebrem - niepotrzebny zbytek.
Wiary nie trzeba wszystkim bytom znanym...
Wierzący tylko, jest oszukiwanym.
Prawda, że wiedza nic nie gwarantuje
Ale jak bardzo, jak bardzo smakuje.
Wyczekiwana
W szarości anturażu,
Z nadzieją świeżych wrażeń
Żurawie budząc z rana
Przyszła wyczekiwana...
Choć mieszać umie w głowie
Rozsądek mi podpowie -
Nie ufaj rozczochranej,
Zbyt śmiało rozebranej.
Zupełnie mimochodem
Zaskoczy wszystkich chłodem,
Czasem pogrozi palcem,
Śmiałkom rozda kuksańce.
Nieobliczalna jeszcze
Ze śniegiem płoszy deszczem;
Gdy słońce dzień rozgrzeje
Obudzą się nadzieje.
Z młodzieżą już tak bywa
Że się z zapałem zrywa...
Choć jutro wszystkich wzruszy
Dziś mokry warkocz suszy.
Z Majką - mą psinką - w parze
Rozstawię wokół straże,
Odejść już nie pozwolę:
Graj wiosno swoją rolę!
Nie takie...
Nurtuje poetę pytanie -
Czy kiedyś to wszystko się skończy?
Podpowiedź mu przyśle ktoś na nie?
Czy ktoś do ciekawskich dołączy?
Tak. Kiedyś na pewno się skończy
Jak wszystko, co miało początek,
Na pewno do czegoś dołączy
Gdzie ciszą brzmi każdy zakątek.
Być może zabierze gdzieś maje
W jedynki i zera zaklęte...
Tu pamięć jedynie zostaje
O ile ktoś żyw zapamięta.
Tam żadnych nie spotka żyjątek,
Tam pewnie na wieczność zostanie...
Nie zdarzył się jeden wyjątek
Choć znalazłby życia uznanie.
Bo Ziemia na tłok niegotowa,
Jak bańki marzenia te prysły,
Status quo z pewnością zachowa;
Nie takie są życia zamysły.
Bez, ale
Tylko dzisiaj, tak po ludzku, choć z doskoku
Tak słonecznie, tak różowo, jak w ogrodzie...
Ósmy marca! Święto Kobiet! A na co dzień...?
Do roboty...! Obiad daj mi...! Daj mi spokój!
Czy to takie niemożliwe, takie trudne
Miłym słowem porozpędzać życia troski,
Skromnym kwiatkiem rozpromienić urok boski?
Wciąż powtarzać wam panowie... to już nudne.
Chyba chłopie masz nierówność pod sufitem
Bo czy musisz własnej siły wciąż dowodzić?
Bardziej tu o serca bicie może chodzić
Żeby mogła, żeby chciała cię z zachwytem...
Niech Dzień Kobiet już od jutra będzie stale
Bo jedynie ze szczęśliwą ci kobietą
Dobrze będzie skoro ona tą podnietą,
Której wiecznie bez żadnego pragniesz ale.
Czym się tęsknota od marzenia różni?
Ktoś powie - Niczym. Jedno i to samo...
Oj! Nigdy w życiu...! Zapewnią podróżni
Gdy się im przyszłość białą jawi plamą.
Jak na najdłuższej strunie smętne granie
Tęsknota wszystkim i zawsze dokucza,
Nikt nie potrafi tęsknić w błogostanie,
Póki nie znajdzie do marzenia klucza.
Każde marzenie się w nadziei kocha,
Przez długie lata można żyć nadzieją,
Tęsknota zawsze za kochaniem szlocha,
Oczy się wtedy coraz rzadziej śmieją.
Jedynie buzie wiecznych marzycieli
Przez sen się nawet uśmiechać potrafią,
Jak gdyby szczęścia drobinki musnęli
Choć kolorową było fotografią.
Tęsknoty nigdy bliskim bym nie życzył,
Cudownych marzeń niezliczonych kroci,
Każdy, kto tylko w marzeniach się ćwiczył
Wszystkie dni przyszłe nimi by ochocił.
Listopadowe słońce
Listopadowe słońce
Nieczułe, ledwie tlące...
Koło południa dnieje,
Rąk nawet nie rozgrzeje.
Mgłą otulone życie
O wiosnę błaga skrycie,
O odrobinkę serca,
Nadziei spadkobiercę.
A słońce ledwie wstanie
Na obiad zje śniadanie
Żeby po kilku słowach
W nocy się skryć okowach.
Choć może nie wypada
Nie lubię listopada.
Jak dla mnie słońca mało...
Czekam... Cóż mi zostało.
Płcie - owszem - dwie na świecie
Lecz komplikacji dużo
Nawet, jeżeli się poecie
Wyobrażenia burzą.
Pokrętne ścieżki zna przyroda,
I dziwnie radzi sobie.
Ślimak by na to burknął - zgoda
Służą mi dobrze obie.
Różnych dróg życie próbowało,
Niektóre były ślepe.
Prawda, że jednej się udało
Sprawić wyraźnie lepiej.
Jednak wypada się ostrożnie
Z tematem płci obchodzić
A nade wszystko zawsze godnie
Ze światem dziwnym godzić.
Bo cóż, że nie jest onym, oną
- Choć to nie częsta sprawa -
Mężem nie będzie ani zoną.
Niech nogi gdzie chce stawia.
Nikt nie posiada władzy takiej
By innym snów zabronić
Nawet gdy dziwnych wersji znakiem...
Łez nie powinien ronić.
Bura suka
Choćby jak nikt się spisać chciała,
Choćby znalazła dosyć mocy,
Chociażby diabeł sam bez mała
Zechciał udzielić jej pomocy,
Nie zdoła mnie dopędzić chwila
Bym mógł zrozumieć, z tym się zgodzić,
Jakoby miłość tłumaczyła,
Ba! Prawo miała przemoc rodzić.
Bo miłość to... czy zła namiętność?
Dać chce... czy raczej się nasycić?
Trofeum to, czy bardziej świętość,
Czy własne zyski pragnie liczyć?
Można na wszystko jej pozwolić,
Co by to tylko miało znaczyć?
Czy miłość mogłaby niewolić?
Czy wszystko trzeba jej wybaczyć?
Nie można! To karykatura!
Z miłością nie ma nic wspólnego.
Bardziej to - jakaś „suka bura”...
Ktoś życzyć mógłby jej - Do siego...?
Prawdziwa miłość to nie szachy.
Wygra, kto wcale wygrać nie chce.
Amor by uśmiał się po pachy
Choć strzały śle wciąż tam gdzie zechce.
Odejdź zimo
Odejdź zimo! Nie wracaj!
Nie musisz nas wciąż smucić
Bo przecież czeka praca...
Mnie śniegiem już nie skusisz.
Czas ruszyć do ogrodu,
Liczyć zimowe straty,
Kopać... pomimo chłodu
Wiosenne snuć tematy...
Na darmo mięśnie prężysz,
Wysyłasz wiatr z północy...
Ty z wiosną nie zwyciężysz.
Już nie masz dosyć mocy.
Nie wiem, dlaczego drażnisz
Stęsknione kwiatów zmysły.
Czy nie jesteśmy ważni?
Dręczące masz pomysły.
Przecież zdążyłaś chyba
Popisać się w tym roku
Więc nie pozwalaj gdybać,
Nie funduj wiośnie szoku.
Skoro żeś wszystkim zbrzydła,
Tu na wsi... w mieście... wszędzie,
Idź gdzieś, pod inne skrzydła.
Gdzieś... tobie lepiej będzie.
Już niedługo - jutro może, lub pojutrze -
Młoda wiosna starej zimie nosa utrze
I wybuchną znowu wierzbie młode bazie
Nie zabraknie chętnym oczom nowych wrażeń.
Optymizmu znów przysporzy świeżą dawkę
Ciepły wietrzyk, gdy osuszy w parku ławkę.
Gdy potarga siwe włosy już bez czapki...
Nowy uśmiech rozpromieni kurze łapki.
Dużo zadań wiosna weźmie na swe barki
Nim parkami się zapełnią znowu parki
By bez celu snuć się mogły godzinami
Ciesząc się, jak małe dzieci wiosny dniami.
Jeszcze kilka dni słonecznych do pomocy...
Jeszcze kilka nieco krótszych, ciepłych nocy
A śnieg zniknie i się wokół zazieleni,
Utka złotem, zaróżowi, zaczerwieni...
Jeszcze tylko... Jeszcze tylko... Jeszcze tylko...
Wiosna blisko, coraz bliżej z każdą chwilką,
Ale zanim... Ogród czeka na porządki.
Czas planować pod rzodkiewkę nowe grządki.
Czas najwyższy nowym liliom miejsce zrobić
Żeby mogły nowe lato z wdziękiem zdobić.
Cały bukiet będzie stał na jednej nodze -
Nóg tych knieję wnet posadzę tuż przy drodze.
By bez obaw, że je złamię, śmiało stąpać
By móc, co dzień w blasku kwiatów zmysły kąpać...
Pragnę znowu się zachwycać ich urokiem
Gdy znów przyćmią woń maciejki tuż przed zmrokiem.
Wprawdzie zima białe zęby jeszcze szczerzy
Chyba sama, że coś wskóra, już nie wierzy.
Wiosna! Wiosna! Zawołajmy z całej siły
Żeby śpiące dotąd zmysły się zbudziły.
Nie napiszę
Nie napiszę już ni słowa o tęsknocie,
Szaro bura jest najczęściej i zbyt smutna.
O miłości nie napiszę jak o cnocie,
Póki będzie - jak na miłość - zbyt okrutna.
Może mógłbym - ale w trybie wyjątkowym -
O miłości kilka jeszcze strof ułożyć
No, bo jakże można plamić się odmową...
Skoro miłość - nawet dawna - może ożyć.
Bo, czy miłość umrzeć może tak na amen?
Nie uwierzę i nic przeciw niej nie zrobię.
Choć wprowadza w życie zamęt - jest jak diament.
Nikt diamentów nie odrzuca ot, tak sobie.
„Odgrzewanej” ufać ślepo trudniej znacznie,
Doświadczonym z bólem serca się kojarzy,
Lecz w miłości problem każdy jak sen blaknie
I się blaskiem znów rozjarzy owal twarzy?
Wie ktoś?
Wiedza od zawsze mierzy się z wyzwaniem,
Nikt nie potrafi ogarnąć jej całej.
To, jak bez skrzydeł w przestworza wzlatanie,
Tym dziwniej wybrzmi: Z wiedzą... ty nie szalej!
Czy jest gdzieś wieczność nieskażona śmiercią?
Nikt tego nie wie. To, z pewnością wiemy.
Wie ktoś, jak można żyć bez duszy ćwierci?
Bez żalu chwili tej nie dożyjemy.
Ja nie zazdroszczę tym, co „wszystko” wiedzą,
Dla których wszystko takie pewne - jasne,
Jak im zasady każą siedzieć... siedzą,
Jak klęczeć... klęczą, choć nogawki ciasne.
Ja wolę szukać, wątpić, dalej szukać...
Wnioski nie będą nigdy takie same,
Jak trzeba, w rożne mogę drzwi zapukać;
Pierwsze wrażenie jakże często kłamie.
I nie przekona mnie zdanie większości
By się tradycji nigdy nie sprzeciwiać,
Ale gdy przyjdę do tradycji w gości
Nie będę pytał - czemu dziwna bywa.
A moim gościom jawić się chcę miłym,
Nie będę wieszał mych poglądów wszędzie,
Lecz choćby słowa me kogoś drażniły -
Nikt mych walizek pakował nie będzie...
Na łańcuchu
Ci ludzie to są jacyś nienormalni
- Rozmyślał burek pilnując swej budy -
W swym niedosycie paskudnie banalni.
Na co im takie o bóbr wszelkich trudy?
Przecież wystarczy dniem się tylko cieszyć,
Kapnie coś przecież nawet ślepej kurze.
Na cóż łakomstwem bez umiaru grzeszyć?
Ja ludziom szczęścia zwyczajnie nie wróżę.
Cóż, że nie wolno mi tego... i tego...
Co mi z wolności, ja na wolność szczekam
Któż by tam zresztą psa pytał - dlaczego...?
Więc leżąc sobie pełnej michy czekam.
Mnie wczoraj nawet z kości plus się trafił
- Nie uwierzycie... - nawet porąbany.
I któż od Pana lepiej by potrafił
Troskę okazać. Panie mój kochany!!!
I cóż, że nieco ciasna mam obrożę,
Że Pan Putinem nieco zalatuje?
Powiem wam cicho, że mogło być gorzej,
Wszak wczoraj żyłem w większej znacznie biedzie.
Cieszyć się nawet nam pieskom wypada
Bo kto czuł zapach Wisarionowicza
Niech zapamięta... taka jest zasada,
Że władza gorsze może mieć oblicza.
I cóż, że budę starą Pan rozebrał,
Skoro mi nową, piękniejszą obiecał.
Jeszcze nie sterczą tak miłe mi żebra
Lepszego życia szukałbym ze świecą.
Szkoda jedynie, że nie mogę głośno
Poszczekać sobie, kiedy tylko zechcę
Bo to dla Pana torturą nieznośną
A ja go wielbię i rozdrażnić nie chcę.
To niesłychane. Niech to dunder walnie
Niech skonam zaraz...tyle szczęścia na raz,
Nawet mi zdechnąć nie dadzą normalnie
Bo weterynarz da mi zastrzyk zaraz.
Rozćwierkały się wróble w ogrodzie
I plotkują - tak sądzę - serdecznie:
O pogodzie, o dzieciach, o modzie...
Są w objęciach budlei bezpieczne,
Choć rozgląda się już za śniadaniem,
W pędów splotach ich kocur nie złapie
Ani jastrząb, choć chrapkę ma na nie
Bo się boi, że skrzydła podrapie.
Rozgruchana sierpówka wśród świerków
Oznajmiła wszem uszom, że wiosna...
Basy wplotła w soprany wróbelków;
Atmosfera się lęgnie miłosna.
Lada chwila szczęśliwe bociany
Z perkusjami dołączą dla wtóru,
Zbudzą kwiecień - jak zwykle zaspany -
By się ptasim zachwycać mógł chórem.
Miło słyszeć jak gwar pozimowy
Zastępuje ponure krakanie.
Licznych ptaków wesołe rozmowy
Wróżą z zimą totalne rozstanie.
Opowiem baśń o podłym losie
Prawdy, co miała pryszcz na nosie.
Czy z takim pryszczem żyć wypada?
Czy to nie aby zasad zdrada?
Wybieram prawdę nawet z pryszczem,
Byle niewielkim oczywiście,
Bo wredne kłamstwo z gładka cerą
Znaczyć wciąż będzie mniej niż zero.
Znalazło łgarstwo grono fanów.
Żeby nie drażnić nowych panów,
Przyrzekli spełniać ich życzenia
Za choćby drobną cząstkę mienia.
I nie spostrzegli, że po prawdzie,
- Nie znam naiwnych od nich bardziej -
To mienie, ich własnością było,
Lecz jakby nowym życiem żyło,
Jakby im bardziej smakowało
Bo nawet w głowach zaszumiało,
Noooo... poza bezdzietnymi może
Bo tym się żyło jakby gorzej.
I trwało to lat kilka ładnych
Nie przyjmowali przestróg żadnych.
Żyć z kredytami po dwukropku
Nie może naród na dorobku.
Aż przyszła za te figle kara.
Biedny przybyło, co nie miara,
Opustoszała pełna kasa
A kasa na pieniądze łasa...
Czymś przecież trzeba ją napełnić,
Lecz - O mój Boże? Jak to spełnić?
Jak apetyty zaspokoić
Gdy nie ma z czego już odkroić.
Dla mnie Ania jest pierwsza, przed Ewą,
Chociaż z Ewą nie czułbym się gorzej,
Z Anią żadna się równać nie może
Nawet, kiedy się tego spodziewa.
Anna, Ańćka, Aniśka, czy Ania
W moim sercu o miejsce nie pyta
Bo nie musi, bo ono zdobyte,
Na nic zdadzą się jakieś pytania.
Tylko ona mi może na głowie
Kołki ciosać, choć tego nie robi,
To jej buźka dzień każdy ozdobi,
Że żyć warto bez słów mi podpowie.
Bo to moja córunia kochana
Bez niej życie by było nie takie…
Dni by były jak liście - jednakie;
Chciałbym Anią się cieszyć od rana.
Gdy na starość wspomnienia się zatrą
– Kto by zechciał takiego snu dożyć –
Już nie muszę się zbytnio tym trwożyć,
Będzie moim domowym psychiatrą.
Wypalony
Jak cegła wypalony
Twardy, ale i kruchy...
Czas pędzi jak szalony,
Celu bark.. brak otuchy...
Jutro kryje się w gwarze
Wszechobecnych konkretów,
Nie dopędzi już marzeń,
Zbyt powolny. Niestety.
Choćby z czasem się zbratał
Cóż on może dogonić?
Czasu śmieszna to strata
Gdy zsiwiały już skronie.
Młodość mu się przypomni,
Ona czasu nie liczy,
Byli tacy ogromni...
Dziś się z czasem handryczy.
Ale o nic nie błaga,
O nic nawet nie prosi
Bo to nic pomaga.
Głowę czasem unosi,
Kilka spojrzeń - hen - rzuci
Ślad odświeży został w pamięci
Później do nich powróci,
Teraz w głowie się kręci.
Och! Ta dieta...
Może tak... A może nie...
Może jedną... Może dwie...
Wszystkie klusek znał zalety,
Żadnej nie mógł zjeść. Niestety.
Mógł popatrzyć tylko na nie,
Ale co mu z podglądania?
Żeby popróbować chociaż...
Bo cierpieniem... bój z ochotą.
Jedną! Małą! Czy to źle?
Jedną? Może...? Ale dwie...?
Dwie, to może być za dużo
Nawet chude burzę wróżą.
W burzy zawsze coś nie tak...
Smakiem się obejdzie smak,
Lecz przy tłustszych choćby nieco...
Kubki bardziej się podniecą.
Ślinka będzie mocno ciec
Wołać zechce wzrok na wiec.
Żeby choć kluseczki deczko...
Ciężko przeżyć brak kluseczki.
Narodzie dumny...
Narodzie z pięknej tradycji dumny...
Przyznaj! Przed blisko sześcioma laty
Cukrowej skusił cię zapach waty,
Ślepcem się stałeś wręcz bezrozumnym.
Berło oddałeś Kremla agentom
W patriotyczne szaty przebranym
I odtąd w kraju tak podziwianym,
Klan kryptogejów bezcześci Świętą...
Otumaniony wyzwaniem szumnym
Korzyści patrzysz nie licząc straty.
Wolny narodzie! Wyć chcesz zza kraty?
Dziwnie się bawisz gwoździem do trumny.
Wiosno!
Czemu wiosno nie śpieszysz się wcale?
To nieładnie, kraj cały cię czeka...
Chora jesteś? Zbyt słaba? Kaleka?
Pękły szyny? Zaspałaś w przedziale?
Dziwna musi być tego przyczyna.
Nam w cierpliwość zostaje się zbroić
Bo któż bardziej by ogród wystroił?
Skrywa wdzięki zmarznięta dziewczyna.
Zawsze jestem twej buzi życzliwy.
Oczy tęsknią za każdym kolorem,
A tu prószyć śnieg zaczął nie w porę
I świat znowu na chwilę osiwiał.
Wybacz miła, że zbytnio poganiam,
Złym peselom tak mało zostało...
Nie uważasz, że zgrozą powiało?
Skróć udrękę z kwiatami rozstania.
Nie przestanę
Nigdy się nawet nie śniło
Mej dzisiaj już siwej głowie,
Że się zakocham - trwaj chwilo -
I w Biebrzy i w Dolistowie.
Kiedy w magicznym mym oknie
Przed nocą horyzont płonie
A nawet, gdy ogród moknie
Szczęśliwe zacieram dłonie.
Wiośnie - gdy ptasia dolina
W jeziora się ogrom zmienia,
Latu - za kwiatów przyczyną
Nowego już pokolenia,
Jesieni - za złota krocie,
Za łany mgieł się ścielące,
Za wróbli kłótnie na płocie
Dzień w dzień przez wszystkie miesiące,
I zimie - też nie przestanę
Dziękować dopóki mogę.
Chcę sławić urok - na zmianę -
Pór wszystkich nim ruszę w drogę...
Och! Ta wiosna niemrawa w tym roku,
Choć pragnieniom dotrzymać chce kroku,
Sama pewnie po nocy w depresji
Bo się zima sprzeciwia sukcesji.
Różanecznik, co czekał jedynie,
Że kobierzec kochanej rozwinie
Gdyby mógł, to by oczy przecierał
Bo odwlekła się wiosny premiera.
Tęgi mróz, choć to kwietnia już ćwiartka
Jak spóźniona - zaplątał się - kartka,
Zmylić ogród zapragnął po świętach,
Który zimy już nie chciał pamiętać,
Śniegiem przykrył wiosenną nadzieję,
W nos zdziwionym krokusom się śmieje,
Lecz Podlasian to wcale nie dziwi,
Tylko żal mają - wiośnie życzliwi.
Ale żal - jak to żal - będzie krótki.
Doczekają się oczy pobudki,
Znowu głodny się zbudzi rój trzmieli
Pszczoły w pyłku zażyją kąpieli.
Ze snu zbudzą się rododendrony,
Bym mógł znowu w ich cudne wpaść szpony.
Gdy się ogród na dobre rozkwieci
Zawołamy - Och! Jak ten czas leci!
Nie wołajcie...
Nie wołajcie mnie więcej.
Ja już do was nie wrócę.
Mówiąc szczerze - najkrócej -
Ziemia wije się w męce.
Świat stworzyłem - śliczności...
Bo jak żyć, to już w raju.
To nie w moim zwyczaju
Robić ludziom przykrości.
A wy co...? Jak w śmietniku...
I wszystkiego wam mało.
Mleko już się rozlało...
Mam pretensji bez liku.
Fałsze fałem podparte,
Prawda szans nie doczeka
Wszystko, to przez człowieka.
Grać znaczoną chce kartą.
Na wszechświata rubieżach
O lat świetlnych miliony
Stworzę znów nieboskłony,
Nowy raj na trzech wieżach.
Już nie będzie w nim ludzi.
Będzie naj... w każdym względzie.
Klucza doń też nie będzie...
Któż by dla was się trudził?
Narodzie z pięknej tradycji dumny...
Przyznaj! Przed blisko sześcioma laty
Cukrowej skusił cię zapach waty?
Ślepcem się stałeś wręcz bezrozumnym?
Otumaniony wyzwaniem szumnym
Korzyści patrzysz nie licząc straty.
Wolny narodzie! Wyć chcesz zza kraty?
Dziwnie się bawisz gwoździem do trumny.
...Ale czy warto kochać wiosnę?
Głupie pytanie - ktoś odpowie.
Każdy, kto się zakochał w słowie
Zaprotestuje - Wiosną rosnę!
Zbudzony instynkt podpowiada:
Poeto. Bierz się do roboty.
Zostaw te fejsbukowe spoty.
Zimą? Cóż...? Wiosną nie wypada.
Bo ileż można w kwestii śniegu...
Mrozu, co trzeszczy... dnia krótkiego...
Jak? Kiedy? Po, co? Z kim? Dlaczego...?
Lecz wiosną gotów bądź do biegu.
Odtąd tematów nie zabraknie,
W królestwie roślin, zwierząt, ludzi
Wszystko, co spało, się obudzi;
Cały świat własnych wersów łaknie.
Popatrz, jak śpieszą się krokusy
Jakby im słońce szkodzić mogło
Jakby nad przepaść coś je wiodło,
Tam żonkil zerka, taki kusy...
Tulipan już wysyła zwiady,
On ostrożniejszy jakby nieco,
Forsycje też... a dni tak lecą...
Sasanki złamać chcą zasady.
Za chwilę wiosna jak z armaty
Wystrzeli kwieciem rozkochanym,
Sposobem dla nich zrozumiałym
Dobierać pary będą swaty.
Wszelkim wyzwaniom wiosna sprosta
Któż by nie poszedł za nią w ciemno...
Innym podpowie - Proszę za mną!
Nowy rysuję wzór dla krosna.
Tkać wzory będę by poeta
W milionach mógł przebierać znaków,
Strofom użyczać wdzięku maków...
Ja mam do wszystkich klucz sekretów.
PS
Nie sposób oddech czując wiosny,
Już na początku i bez zwłoki,
Skoro szykują się widoki,
Przemilczeć wątek jej - miłosny...
Bo w pełnym barwy anturażu
Afrodyzjańskiej niemal woni
Każda dłoń szuka drugiej dłoni,
Wszystko, co żyje szuka wrażeń.
W samo południe
W samo południe wylądował Klekot
Obejrzał gniazdo, głośno zaklekotał
Żeby po chwili przywitać się z rzeką
Dobre maniery to klekotów cnota.
Poza tym pewnie głodny po podróży
Dobrze odwiedzić ptasią restaurację
Wielka kałuża spory kąsek wróży
Choć to nie sznycel krwisty na kolację.
Za to od jutra obowiązków kupa
Gniazdo na nowo trzeba umeblować
Bo się Klekotka a szczegółach skupia
A jej niedługo winien się spodziewać.
W ogrodzie krokiem pełnym dostojności
Pospaceruje zbierają patyki
Liśćmi i sianem krąg gniazda wymości
W nosie ma wszelkiej maści polityki.
Pewnie do czasu, gdy mu się ustawy
Nie zaczną wtrącać z kim się winien bzykać
I w inne ważne wolnym boćkom sprawy.
Wierzę, że Polski nie zechce unikać...
Bez cienia wątpliwości
Nawet nie miałem cienia wątpliwości,
Może Wy wiecie, może koś odgadnie,
Jak nam Trybunał - czy ktoś piękniej kradnie -
„Słusznym” już gniazdko Rzecznikom wymości.
Wszystko po myśli „głównej prezesury”
A tak na przyszłość... w nagrodę zapału
Na nowych członków mamy Trybunału
Dwie, jakże „zacne kandykreatury”.
Bo prezesura - trzeba jej to przyznać -
Potrafi każdą hańbę wynagrodzić.
Tym łatwiej w małej głowie myśl się zrodzi
Nadprezesowi po grób miłość wyznać.
Znana to prawda, że pokorne cielę
Dwie matki wyssie póki wierne będzie
A benefity oczekują wszędzie
I trudzić będzie się odtąd niewiele.
I tylko od Was Kochani zależy
Jak długo będzie sielanka ich trwała;
Niech znów się zbudzi Ojczyzna wspaniała
Pora, by naród w swoją moc uwierzył!
Bo już nas żaden Rzecznik nie obroni
Przed partii wszelkich mocą niegodziwą
Tęsknić będziemy za władzą uczciwą
Bo tylko taka od podłości stroni.
Stokrotki serduszko
Gdybym mógł zajrzeć w Stokrotki serduszko
Szczególnie, kiedy wiosna w nim zagości
Szepnąłbym cicho w nadstawione uszko
Coś o pogodzie, coś o przyjemności.
Bo nic, jak wiosna lepiej nie nastraja,
Kiedy się barwą pyszni wszystko wokół
I tylko czekać na ofertę maja...
Na pierwsze randki w endorfin amoku,
Na wytęsknione w plenery wyjazdy,
Na chmur liczenie płynących po niebie,
Na wspólne nocą spadające gwiazdy
I na wzajemne poznawanie siebie.
A gdy już wniknę w Stokrotki serduszko
I ona wyznań moich słuchać zechce
Codziennie będę szeptał jej do uszka,
Że pewien jestem, że już innej nie chcę.
Połączą w jedno się nasze pragnienia,
Tlące się jeszcze zgasną niepokoje
Znajdziemy szczęście i wyjdziemy z cienia,
Odtąd wciąż razem i wszędzie we dwoje...
Synogarlica
Synogarlica - sierpówką przezwana -
(Taki gołąbek) ogród nawiedziła.
Chyba jej dobrze, bo co dzień od rana
Grucha, że gniazdko w jodle będzie wiła.
Jak swoim włada każdym czubkiem świerka,
Lipy gałęzią, dębowym konarem,
Z wysokiej sosny urzeczona zerka,
Że raj odkryła zawsze pełna wiary.
I tylko jastrząb budzi jej niepokój,
Przez niego czujność zmuszona podwoić,
Wszystko i zawsze musi mieć na oku,
Spokój jedynie może lęk ukoić
A wtedy słychać kojące gruchanie,
Którego z żadnym ptakiem nie pomylisz
Po krótkiej nocy będziesz czekał na nie
Żeby, co rano cieszyć się, że żyjesz.
Tak do jesieni budzić słodko będzie
W niezwykłym trio z kukułką i z dudkiem.
Ciesząc się, wierząc, że wręcz niemal wszędzie
I wszyscy marzą o takiej pobudce.
Kiedy miłość...
Kiedy miłość jest wiersza tematem
Ochów! achów! zabraknąć nie może.
Ja tradycje doceniam - a zatem
I z tą również nie będę trwał w sporze.
Wczoraj wiersz przeczytałem tak smutny,
Że aż dziw, że go pisał poeta,
Że potrafi być smokiem okrutnym,
Że maluje świat czarną paletą,
Jakby w piątym, ostatnim już secie
W najważniejszej rozgrywce o życie
Zapominał, że tego estecie
Nie wypada ni jawnie, ni skrycie.
Każda miłość powinna być cudna,
Kto by nie chciał w jej wdzięku się pławić?
To nie wyspa na morzu, bezludna...
Czy ją można na potem zostawić?
„Pomarzyć... Dobra rzecz”
Lubię pomarzyć w dzień deszczowy
Na szybie goniąc palcem stróżki:
Za sprawą czarodziejskiej różdżki
Świat będzie na nas już gotowy.
I się spotkamy w naszym parku.
Drzewa w zielenie się ustroją,
Dusze stęsknione uspokoją
Tak bez podtekstu, tak w podarku.
Na taki prezent czekać można
Gdy w sercu tlić się chce nadzieja.
Wiem doskonale różo, że ja
Szałaput jestem - ty ostrożna...
Może tak lepiej niż odwrotnie...
Gdybyś ty była szałaputką
A ja bez klucza w skoblu kłódką,
Zapewne rdzewiałbym markotnie.
Maja w ogrodzie
Pomagała mi Maja w ogrodzie.
Och! Jak ona pomagać potrafi...
Nic nie robiąc do tego w zasadzie.
Potwierdzenie mam na fotografii.
Na skopanej przed chwilą połaci
Jak na miłym, mięciutkim posłaniu,
Takiej gratki z pewnością nie straci,
Leży sobie po sutym śniadaniu.
Pewnie każdy pomyśli: Zmęczona.
Tyle godzin na czterech stać łapach,
Tyle szczeknięć i machnięć ogona...
Trzeba więcej w powołań tematach...?
Smutna dola każdego owczarka.
Owiec brak, nie ma czego pilnować.
Tylko jagniąt maleńkich, choć parka,
Może radość w pasterzu wywołać.
Lecz uwierzcie. To tylko pozory,
Bo gdy wreszcie skończyłem robotę,
Wynudzona jak nic do tej pory
Maja znów ma na spacer ochotę.
Wieszczu nad wieszcze...
Czujesz już dreszcze?
Za „nie tu stanie”,
Cymbałów granie
Wnet Cię do paki
Wsadzą dziwaki.
„Kat” Cię - bez jeśli -
Z lektur wykreśli.
Coś znajdzie jeszcze
I naszym wieszczem
Być już przestaniesz -
Bardem się staniesz.
W oparach racji
Młódź w konspiracji
Sycić się będzie
Twym rymem wszędzie.
I tak opatrznie
Znowu się zacznie
Twej strofy sława...
Już słyszę brawa.
Maj rozmajony
Naburmuszony niemal wiecznie
Kwiecień zazdrosny rzekł niegrzecznie -
Obyś udławił się tym majem.
Ktoś odpowiedział mu - Nawzajem.
Bo majem się udławić można
Bo maj rozmai jak położna,
Gdy dzień cieplejszy przyjdzie pierwszy
Kwiatom rodzina się powiększy.
I serca się rozmają z majem...
Zapachnie uczuć urodzajem
Zakochań tli się już gorączka,
Na kocyk czeka młoda łączka.
W ciemno na wszystko świat się godzi
Na maj się godzą wszyscy młodzi
I starsi w maju się rozmają,
W pamięci dawne maje mają.
Nim zapachy bzów w maju...
Nim zapachy bzów w maju
- Jak to mają w zwyczaju -
Wszystkie nosy wypełnią po brzegi,
Pora schować już futra
Jak najszybciej - od jutra -
Zostać fitness trenując podbiegi.
SMS-em nieszczerym,
Że ją love i to very...
Nie epatuj, to dziwna tradycja,
Bo dzisiejsze dziewczyny
Z sobie znanej przyczyny
Cenią wege i chłopców z kondycją.
Kiedy „furę” ma każdy
Nawet kiep niepoważny
Lepiej dobre szlifować maniery
Chcesz w amorach mieć szanse
Dbaj o trendów niuanse,
Rychtuj sobie i dla niej rowery.
Na wycieczkę do lasu
Się przygotuj zawczasu
Bo konwalie tuż-tuż, niemal gwarzą,
Ich aromat pomoże
Nawet jeśliś nie orzeł,
Może nawet nie weźmiesz po twarzy.
Gdy przełamiesz bariery,
Żeś nie cztery litery
Dowiedź zanim się bzy nie rozwiną,
To się może zadurzy
I do długiej podróży
Twoją będzie na zawsze dziewczyną.
Bal maskowy
Lepiej się we mnie chłopcze nie zakochuj,
Nie dla mnie miłość, tęsknota nie dla mnie
Drugiego z tobą nie uczynię kroku,
Pragnień uśpionych nigdy nie nakarmię.
Ja ci obietnic nie składałam żadnych,
Ciebie wybrałam - lubię bal maskowy.
Z balem nie każdy poradzi, nie każdy -
Nie mów, że pomysł miałam groteskowy.
Ty Arlekina a ja Kolombiny
Zamaskowani odegramy role.
Bez cienia żalu, kiedy brak przyczyny,
Na więcej nigdy sobie nie pozwolę.
Ze znieczuleniem, bezboleśnie zatem,
Nim słońce wzejdzie znów się rozejdziemy.
I to nie będzie rozmyślań tematem
Głuchą być wolę - ty pozostań niemy.
Lepiej się chłopcze we mnie nie zakochuj.
W kwietniem przychodzę a odchodzę z majem,
Biorę jedynie . Ciebie też, po trochu...
Dawać...? Nie bywa nigdy mym zwyczajem.
Nie dla mnie...
Pretensji słów nie usłyszysz.
Jedyne co mam, to żal.
Życie upływa mi w ciszy,
Z mych żali utkałbym szal.
Nie braknie srebrnej w nim nitki,
Tęsknoty, pragnień i łez.
Gdybyś mnie wzięła na spytki -
Chcę z tobą... Smutno mi bez...
Nie chciałem do żalu prawa,
Nie chciałem prawa do łez,
Lecz skoroś mi niełaskawa
Nie dla mnie dziś kwitnie bez.
Och! Byśmy...
Pyta mnie piękna kobieta
Czy może być mym natchnieniem.
Z czystym odparłem sumieniem:
Zbyt dużą jesteś podnietą.
Zachwytu słowa się plączą...
Nadążyć nie mogą oczy...
Pragnienie z rymem bój toczy,
Sylaby z trudem się łączą.
Nie sposób się w takiej aurze
Na zalet Twych wątku skupić
Musiałbym zmysły wpierw upić...
Rozsądek się wtrącił - Chwalże!
Lecz jak mam chwalić, gdy myśli
Ujawnić wszystkich nie mogę.
Na prawą wypiłbym nogę,
Na lewą... Och! Byśmy, byśmy...
A gdy zabraknie...
A gdy zabraknie chmur na niebie
Na samoloty można liczyć.
I gdy się zbliżą dwa do siebie
Matematykę zechcą ćwiczyć.
Oś rzędnych się unosi w pionie
A w poprzek biegnie oś odciętych.
Wrona przysiadła na ogonie,
Dziwi się: Co to za prezenty?
Czemu te chmury takie długie?
Dokąd ciekawość doprowadzi?
Gdyby tak wlecieć w taką smugę,
Może mi jakiś sekret zdradzi?
Lecz, jaką wybrać - w głowie mąci -
W którą się lepiej udać stronę?
Niemożliwością pomysł trąci
Jak na współczynnik IQ wrony.
Nooo... Może gdyby orłem była
Wybrać hen, w górę by się chciała
Wielką przygodę by przeżyła...
Zatem odciętych oś wybrała.
A i tak jej się nie udało
Bo to dla wrony za daleko,
Sił każda wrona ma zbyt mało
Choć żadna przecież z niej kaleka.
Srebrnym gigantom się poruszać
Dane w przestworzu niebosiężnym,
Wrony się mogą tylko wzruszać.
Nie im się czynem szczycić mężnym.
Słusznie, bo smug kondensacyjnych
Nikt by nie uznał za byt trwały
Lepsze są chmury tradycyjne
Co jak baranki płyną białe.
Można się nimi pozachwycać
Dziwne w nich kształty odnajdywać.
Słońce a czasem sierp księżyca
Lubią się w białej chmurce skrywać.
Mama
Ktoś od matki wie lepiej...?
Ktoś zatroszczy się bardziej?
Ktoś miłości da więcej?
Bronić będzie cię hardziej?
Dzieciom swym każda mama
Nieba pragnie przychylić
Nawet gdy bywa sama...
Zawsze i w każdej chwili.
Wiele dróg wyprostuje,
Gniazdko puchem wymości,
Ktoś cię skrzywdzić spróbuje...
Moc poczuje jej złości.
Mama, mamy, mamusi...
Odmieniam przez przypadki,
Będzie, chociaż nie musi
Tak mają wszystkie matki.
Dlaczego?
Czemu tak...? Dlaczego tamto...?
Tysiąc pytań, tyleż zmartwień.
Święty spokój burzy nam to...
Drzwi na oścież w świat otwarte.
W prawo iść, czy może w lewo?
Dylematy... Trudna sprawa -
Wypić piwo? Sadzić drzewo?...
Czas radością nie napawa.
Próżno wypatrywać zgody.
Nowomowy rządzi moda,
Oczom nie chcąc czynić szkody -
Tu "przesadzić, tam "lać wodę...”
I rzec możn: Wszystko jasne,
Czemu właśnie „ogrodnicy”
- Pardon, jeśli kogoś drasnę -
Grzeją miejsce po prawicy...
„Łotr” nie zechce wykorzystać
Ich, w tych sprawach, doświadczenia?
Ale czy musimy przystać...?
Z czym my mamy do czynienia?
O rozwadze
Tobie też się tak układa,
Że gdy jednym ślesz pokłony,
Innym musisz - gest szalony -
Chociaż nie chcesz - wypiąć zadek?
Ty też wolisz siedzieć cicho,
Żeby zadka nie narażać
Zdania swego nie wyrażać?
Chociaż korci... Niech śpi licho?
Trudno. Zwalmy to na czasy.
Miast keflarem chronić głowę,
D..ę trzeba - że tak powiem -
Bo się prężą już k.....y.
Och! Dzieci. Dzieci.
Wam słońce świeci,
Śmieje się do was
Co dzień od nowa,
Ciepłem was raczy,
Wiele wybaczy
Więc się nie śpieszcie,
Dzieciństwem cieszcie.
Jeszcze nie wiecie,
Że czas w sekrecie
- Niby zaspany -
Szykuje zmiany...
Lecz skoro święto...
- Szybki ruch piętą -
Cieszcie się! Cieszcie!
Czerwiec nareszcie!
Dziwna się szkoła
Kończy i woła -
Wkrótce wakacje!
Słychać owacje.
Mały Tadzio
Mały Tadzio niczym William w szkockiej kratce
Zakochany był po uszy w swej sąsiadce.
No i kłopot, bo sąsiadka go nie chciała
Uraz jak to do sąsiada dawny miała.
Dawno temu, przed stu laty prapradziadek
Strącił jabłko przez sąsiadki idąc sadek.
Praprababci się to tak nie spodobało,
Że powodem do niechęci pozostało.
I choć dziś już po jabłonce nie ma śladu
Podobnego nie zna cala wieś przykładu
Biedny Tadzio cierpieć musi, bo sąsiadki
Praprababcia z prapradziadkiem mieli zwadki.
Każdy powie - To dziwaczne. Tak nie można.
Ta dziewczynka jest wyraźnie zbyt ostrożna,
Dawne swadki niepoważnej Praprababci
Warte tyle, ile para zdartych kapci.
Może, zatem sąsiadeczka zdanie zmieni?
Popatrz. Popatrz! Tadzio jabłko ma w kieszeni
I bukiecik polnych kwiatków w rączce ściska...
Może radość z zakochania już jest bliska?
Gdybym mógł to bym im nie pozwolił...
Gdy naiwność o karę nie prosi
Obietnica bezczelnie swawoli
Kosę klepie i wnet będzie kosić.
Bieda, skąd by poczciwa nie przyszła,
Jak nic w świecie hołubi nadzieję.
Choćby chwilkę sen grzała i prysła,
Wiatr cieplejszy przez moment zawieje.
Któż by żywić potrafił się smutkiem,
- Obiecując, że łzy poociera -
Otumanić, oszwabić jak wódka,
Zapożyczyć, odczekać i zbierać?
Każdy powie - Lis szczwany, ladaco.
Rozum każe na takich uważać.
Nie dziękować, bo nie ma wręcz za co,
Ale bieda niełatwo się zraża,
Niczym dziecko na widok zabawki
Uśmiech wyśle, ukłoni się szansie,
Nie zapyta - A cóż to za sprawka?
Sączy piwo na poczet awansu.
Gdybym mógł to bym biedy uprzedził,
Że naiwnie o karę się proszą.
Obietnica na stołku już siedzi
Kosę klepie przed żniwem i skosi.
„Bylecki”
Gdybym przez zemstę losu złego
„Byleckim” - tfu - się dzisiaj mienił,
Pewnie nie spyta nikt - dlaczego...?
Na Pieprznik bym Jadalny zmienił.
Bo choć podobnie... jednak wolę
Być smacznym grzybem do kotleta
Niż piestrzenicy pełnić rolę;
Nie tron przystoi mu - a meta.
O la boga!
O la boga! Co za heca?! To nie lipa!
Po szczepieniu w każdym boku wąski „chip” a
Pobudzony sytuacją konar sterczy,
Ta przypadłość cierpiętnika wnet zamęczy.
W takim stanie nawet z domu wyjść nie może
Chyba, że w maseczce, choć na dworze
Już się skończył obowiązek jej noszenia,
Za to ręce trzymać musi wciąż w kieszeniach.
Do sąsiadki już się nawet nie odzywa.
Wczoraj jeszcze, jak Don Juan ją podrywał,
Dziś, jak jakiś cep... bo z każdej strony
Przez covida niczym cielę „ochipiony”.
Głosuję za wiosną
Za wiosną chyba zagłosuję
Gdybym miał spośród pór wybierać.
Latu odpowiem - Nie. Dziękuję.
Z komarem się nie lubię spierać.
Niech tylko trochę deszczu spadnie,
Słońce rozgrzeje wodę w wiadrze
- Tu zakląć muszę, choć nieładnie -
Komar (a niech go...!) głowę zadrze.
Wyjść muszę - i to nie na chwilę -
A ten krwiopijca w krzakach czeka.
On mnie wyczuwa już na milę!
I jak tu nie udawać Greka?
Już słyszę: Brednie! Co on plecie?
Taki, to lepiej niech zamilczy,
Nie wypowiada się o lecie.
Zarabia gość na bilet wilczy...
Ale, kto zechce być uczciwy
Łatwo dylemat mój zrozumie,
Przyzna, że głos to sprawiedliwy...
Taka sugestia w innych tłumie.
Rok cały niemal bez komarów,
Czy to nie było by przyjemnie?
Bez złorzeczenia i bez swarów...
No dobrze... No już zejdźcie ze mnie.
Polityka
Jedynką chciał być z lepszym smakiem
Zero wyczuwał już a milę,
Sam na huśtawce jednej z takim...
Nie huśtał by się nawet chwilę.
Bo z zerem warto tylko wtedy,
Gdy drogę znaczy mu jedynka,
Wódz nie dostrzega nawet kiedy
Zer go okrywa pelerynka.
I choćby były ich miliony
- A milion to doprawdy wiele -
I nadciągały z każdej strony,
Jedynka musi trwać na czele.
Zero próbuje nogę wcisnąć
Na chwilkę choćby przed jedynkę,
Gdy inne zera ani PiS-sną,
To nie poradzi w PO-jedynkę.
By przejąć władzę nad zerami,
Skumać się musi z jakąś dwójką.
- Już pachnie mięta z malinami -
Sielanka się przeradza w bójkę.
Szybko się gołąb w sępa zmienia,
Zera szukają nowej kliki,
Rany się stają bez znaczenia
I to jest właśnie polityka.
Kozel Černy
Mówiłaś, mówiłaś jeszcze wczoraj.
Mówiłaś, mówiłaś jeszcze wczoraj,
Że się znać musi chłop na amorach,
Kochać ma od rana do wieczora,
A nocą pieścić cię aż do rana.
A nocą pieścić cię aż do rana,
Szepnąć ci do ucha - Och! Kochana...
Pragniesz być, jak żadna podziwiana.
Uczyń gest, prosty gest miłosierny.
Uczyń gest, prosty gest miłosierny,
Podaj mu, bo dziś skwar, Kozel Černy
A będzie chłopiec ci zawsze wierny.
Po piwie każdy chłop rusza głową.
Po piwie każdy chłop rusza głową
Nie całą to, chociaż jej połową,
Nosić cię będzie chciał jak królową.
Gdy baba chłopa tak uszanuje.
Gdy baba chłopa tak uszanuje,
Spojrzeć w bok choćby raz nie spróbuje
Jeszcze cię w usteczka ucałuje.
Na miłość poradzi Kozel Černy.
Na miłość poradzi Kozel Černy,
Nie bądź zła, uczyń gest miłosierny
Aż po grób będzie ci chłopiec wierny.
Na piedestale
Nieczęsto się tak zdarza,
Choć każdy czasem marzy,
By stać na piedestale
W dziale - „Wręcz doskonałe”,
By ważnym być trybikiem,
Niezbędnym pomocnikiem,
Cenioną częścią spółki
W dziale- „Z najwyższej półki”.
I zaśmiała się świeca -
A to dopiero heca,
Gdy tląca się pochodnia
Zawołała - Daj ognia!
Ten z wosku walec z knotem
Był jej szczęśliwym splotem...
Szansą z ostatnich może
By się nie poczuć gorzej.
Żegnaj jutrzenko swobody...
Żegnaj jutrzenko swobody,
Nie jesteś już nam potrzebna.
„Gdzieś” mamy wczorajsze powody,
Przyświeca nam Spółka Srebrna.
I cóż, że możemy być nadzy,
Gdy przyjdzie nam spłacać kredyty
Wystarczą „chamy” u władzy,
Wystarczy dzisiejsza chwila.
Co nam z przyszłości dumnej,
Co nam z niepewnej przyszłości
Nic nam po trosce rozumnej...
Kto myśli dziś o starości?
Przecież tak robią wszędzie...
Banknoty już w druku... Wstarczy.
I u nas też jakoś będzie.
Znajdziemy miejsce na tarczy.
Żegnaj jutrzenko swobody!
Od swobód ważniejsza kasa.
Naród udzielił już zgody -
Je, pije, popuszcza pasa.
Jedynie chochoł się krzywi,
Bo chochoł lepszą ma pamięć,
On z „krwi i kości” - prawdziwy,
Dreszcz czuje... Już czuje zamieć.
Wiatr
Szykując randki pierwsze
Wiatr się zapatrzył w wiersze...
O! Tamten jest w sam raz,
Zwłaszcza na pierwszy raz.
Kiedy wypełni ciszę
- Ten się jak żaden spisze -
Dalej będzie już z górki,
Resztę zrobią wiewiórki.
Ja pomogę im nieco...
Listki dwa z drzewa lecą,
Oba w kształcie serduszka.
Z topól, więc w białych puszkach...
Romantycznie być musi
Romantyzm Kasie kusi
Zwłaszcza na randce pierwszej,
Ze wszystkich najważniejszej.
Lato... A kwiaty mi nie w głowie.
Słońce się kryje w nimb pożaru
Ciekawe, co mi jutro powie?
Że lubi kompot z rabarbaru?
Mniej cieszy nawet, że znów można
Pospacerować lip aleją
Bo radość tłumi myśl ostrożna,
Że jakieś dziwne wiatry wieją...
Że czerni kruki nabierają,
Radzą, jak tęczę barw pozbawić,
Lęki śnić pięknie przeszkadzają...
I jak tu kwiatów wdzięki sławić?
Trudniej o róże dbać, gdy płonie
Wolność na stosie suchych ostów.
Może, gdy ster chwycimy w dłonie...
Do niespalonych jeszcze mostów!
W sukcesy obrasta nam „związek t...cki”
Och! Jakże przyjazny ostatnio wiał wiaaaatr!
Już oczy przeciera bolszewik radziecki
Tak długo w oczodół mu wciiiiskał! się piach.
Nieeeeeech! po wsze czasy związek trwa
Iiiidea niech zdobywa świat!
Niech każde słowo brać szkolna dziś znaaa!
Nieeech! nie zapomni waaażnych! dat.
Niech naród o swój zwiąąąązek! dba
Bo kto mu faaaantów! więcej da?
Historia nieważna, historię się zmieni,
Napiszą ją słuszni doktorzy na noooowo!
Trybunał ich trudy z pewnością doceni,
„Odnowa historii”- już nazwa gotoooowa!
Nieeeeeech! po wsze czasy związek trwa
Iiiidea! niech zdobywa świat!
Niech każde słowo brać szkolna dziś znaaa!
Nieeech! nie zapomni waaażnych! dat.
Niech naród o swój zwiąąąązek! dba!
Bo kto mu faaaaantów! więcej da?
Bóg długi wszelakie popłacić pomoże
Jak nie, to się Boga przyciśnie do ściaaaany!
Biedniejszy od Niemca być rodak nie może
Chociażby był leniem a nawet pijaaany!
Nieeeeeech! po wsze czasy związek trwa
Iiidea! niech zdobywa świat!
Niech każde słowo brać szkolna dziś znaaa!
Nieeech! nie zapomni waaażnych! dat.
Niech naród o swój zwiąąąązek! dba
Bo kto mu faaaaantów! więcej da?
Bo rodak prawdziwy jak żaden potrafi
Nagrabić, dać w zęby i udawać Greeeka!
A kiedy koryto jest pełne, to trafi...
Nie straszne mu góry, niestraszna mu rzeeeka!
Nieeeeeech! po wsze czasy związek trwa
Iiidea! niech zdobywa świat!
Niech każde słowo brać szkolna dziś znaaa!
Nieeech! nie zapomni waaażnych! dat.
Niech naród o swój zwiąąąązek! dba
Bo kto mu więęęęęcej! da, niż ma?
Łyk wódki?
Życie wydaje się być krótkim,
- Czasem wesołym, częściej smutnym -
W czasie rozlanym łykiem wódki.
Jakiej? - ktoś spyta bałamutnie.
Przez moment duch zaszumi w głowie,
Danie uczyni lekkostrawnym,
Żeby wywietrzeć już w połowie
I się wspomnieniem odbić dawnym.
Pomimo sesji z wyobraźnią
- Dni kropka w kropkę... jak z wtryskarki -
Z niechęcią, albo wręcz z bojaźnią
Obciążasz obolałe barki,
Żeby po latach - już na starość -
Zatęsknić za dawnego smakiem.
Piołun głęboką piłbyś czarą
Gdybyś mógł jeszcze... Choćby ptakiem.
Czasem upojną randką bywa
Z atrakcją zapisaną w karcie,
Jak na wycieczce czas upływa
Gdzie nikt nie mówi nic otwarcie.
Podczas, gdy innym karze czekać
Słodkiej nagrody obietnica
Kto by odważył się narzekać,
Skoro to główna jest ulica.
Ze sobą rozmowa
Bo kiedy się rodzi pytanie -
Warto zaczynać od nowa?
To trudna ze sobą rozmowa
I trudna odpowiedź na nie.
Najlepiej, gdy wagon na stację
Przyjeżdża zgodnie z rozkładem
(Że temat podeprę przykładem
Ubogim w gracji narrację)
Bo gdyby się spóźnić miał nieco
Przez losu dziwne koleje
Takiego, co się nie zaśmieje
Nie wiem czy znajdę ze świecą.
Już lecą z ich ust zapewnienia,
Że tak, bo jakże inaczej...?
Samotność nie sprawdza się raczej...
Tak trudno z bocznicy wyjść z cienia.
Ktoś z boku: Kto żyw niech zaczyna!
Zwłaszcza u schyłku podroży
Samotnym mało co służy.
Polecam torcik z maliną...
Słowa
Słowom być nie wystarczy,
Wiecznie chciałyby trwać.
By życiem je obarczyć,
Czar sławy chwilom dać
Trzeba je wypowiadać,
Czytać i wiedzieć, że
W sieć myśli będą wpadać
W niezwykłej z sylab grze.
Bo, gdy coś zagra w duszy
Melodia szuka słów.
Wypełnić pragnąc głuszę
Rój słów zachęca - Mów!
Mów, czytaj, pisz, ponaglaj...
Wypełniaj pustki słój,
W poezję prozą zagraj,
Krój w nowe wzory strój.
Słowa - glinie podobne -
Bez trudu, potu, mąk
Nawet te niezbyt zdobne
Tkają nie mając rąk.
Och! Gdyby słów zabrakło...
Gdzieś słyszał o tym czyś?
Tyle ich mamy w spadku...
Na słowa czeka myśl.
Co, to miłość?
Miłość - Cóż? Jak nie tęsknota?
Taka nawzajem... za sobą,
Ty za mną a ja za tobą
Zwłaszcza, gdy znowu sobota...
Miłość się karmi miłością
Jak miodem - słoik za słojem,
Ty moją sycisz, ja twoją.
Jak miłość to z wzajemnością...
Miłość jest naszą podporą,
Nigdy nie czeka ze wsparciem.
Ty w sercu mnie masz, ja mam cię...
Jak kochać to zawsze z pokorą.
Miłość jest obaw kojeniem,
O miłe troską nastroje,
Ja koję twoje, ty moje.
Bliskość na bliskość zamienię.
Bo to też zmysłów pieszczota,
Wzajemne dbanie o siebie,
Ty o mnie a ja o ciebie
W miłosnych wijąc się splotach.
Och! Ty
Gdy widzę srebrną twarz księżyca,
Z uznaniem śledzę jak się zmienia.
Lecz nie ma - zdaniem mym - sumienia,
Jak burza nie ma, czy śnieżyca.
Wzdychają doń wciąż zakochani
Szukając odrobiny wsparcia,
Lecz zacerować serc rozdarcia
On nie potrafi - ani, ani...
Och! Ty księżycu, ty księżycu...
Tyle oszustwa... tyle picu...
Że wątpię byś się dobrze spisał
Choćbyś na stałe w pełni wisiał.
Czemu do ciebie wyją wilki
Nie wiem i tego nie zrozumiem
Choć jest w tym trochę magii w sumie
Mną nie zawładnąłbyś przez chwilkę.
Komuś, co myśleć chce inaczej
Wzbraniał nie będę, bo i po co.
Niech sobie błyszczy biedak nocą,
Ja słońcu wierzyć wolę raczej.
Księżyca, nie zostanę fanem,
Choćby się miał wynurzać z piany
Ale w poezji zakochany
Jestem i takim już zostanę.
Wyboru skutki, gdy rozum krótki...
Z niego był w sumie miły człowiek...
Przeczucie weta nie zgłaszało,
Każdy mu życzyłby - Na zdrowie!...
Jej dyktatora się zachciało.
Bo jej obiecał miłość wieczną,
Że ją obsypie brylantami,
Przy nim się będzie czuć bezpiecznie...
Musi być tylko mu oddana.
Dziś ją pilnuje jak buc lenia,
Czy aby czegoś nie poplami,
Tak jakby miał coś do splamienia,
Że szepnę tylko miedzy nami.
Płacze biedactwo, ale cicho
- Na głośniej konus się nie zgadza -
Przeklina dzień, gdy jakieś licho
Ją podkusiło... Myśli zdradza.
Łzy ocierając prośby składa
Licząc na nieba zrozumienie:
Zabierz ode mnie tego dziada.
Wybacz, jeżeli masz sumienie.
Zbyt trudno
Zbyt trudno...? Jak po grudzie...?
Nie ciągnij tego wątku,
Gdy coś jest niemożliwe
Zacznij coś od początku.
Wybudź swój talent z drzemki,
Urazy dawne schowaj,
Piżamy poszyj lękom...
Nadzieja czeka nowa.
Jeżeli nie...
Jeżeli nie ja, to trudno
Widocznie tak być musiało
Bo jak nadzieja żyć złudną
Gdy nam nadzieje rozwiało?
Zabrakło śladu w pamięci
Tych wszystkich ważnych detali,
Nie sprzyjał los ani święci,
Anieli nam nie sprzyjali.
Pretensji nie miej ni żalu
Bo jak się zmuszać do uczuć
Miłość z okładki żurnalu
Tylko żurnale nie smuci.
Gdzieś czeka miłość prawdziwa,
Nie pierwsza, ale ostatnia
By kiedyś, jako leciwa
Wyznać; Tyś dusza ma bratnia.
Miłość nie do pary
Znany kpiarz, zawsze pełen wiary,
Dobry los licząc na owacje
Miłość serwuje nie do pary.
Żarcik wart tymfa. Molto grazie.
Jak się uporać z tym prezentem
Jeśli nie czekać zmiłowania...
Że zmiękczyć zdoła drugie serce
Nadzieja wierzyć nie zabrania.
Miłość parami chodzić winna.
Solo nie sprawdza się w miłości.
Uczuć granica jakże płynna,
Falując kreśli zawiłości,
Jednych nagradza, innych zwodzi...
Miłości na życzenie nie ma,
Wolna jest, zatem gdzie chce chodzi,
Jak gdyby nic zawoła - Siema!
Za wszystko...
Za wszystko przyjdzie płacić
Nie znajdzie nigdzie braci
I sióstr już mieć nie będzie...
Obcy się stanie wszędzie.
Zapatrzonego w siebie
Ziemia odeśle w niebyt.
W sam raz dla bezrozumnych
Gdzie człowiek nie brzmi dumnie.
Przez sto z okładem wieków
Czcił lasy, pola, rzeki -
Piastunki, karmicielki,
Nie na wypadek wszelki.
I nie wiem czy dlatego,
Że nie mógł czynić złego,
Że nie miał mocy tyle
By poczuć się na sile...
Stulecia dwa starczyły
By śmieci świat zakryły,
Zanieczyściły morza,
Powietrze i przestworza,
Zapaskudziwszy Ziemię
Niby nie bity w ciemię...
Człowiek chce zdobyć Marsa
Ludzie! To przecież farsa!
Strażacy
Ważne tego są powody
- Prezes Straży podpowiedział -
Żeby w domu nikt nie siedział...
Strażacy mają zawody.
Biegnie stary, pędzi młody
Czy to chłopak, czy dziewczyna,
Pierś do przodu, tęga mina...
Strażacy mają zawody.
Nie dla sławy, czy nagrody...
Nic, że skwar, że dech zapiera...
Dziadka duma znów rozpiera...
Strażacy mają zawody.
Liczne czają się przeszkody,
Psikus plącze wąż sikawki
Kto żyw własne rzuca sprawki...
Strażacy mają zawody.
Chociaż woła - Więcej wody!
Dziś pożaru nie ugasi
Maciek w sercu pięknej Kasi...
Strażacy mają zawody.
Pilnuj swego
W szacunku własność mieć trzeba,
Tyle cię mąk kosztowała,
Nie dopuść żeby się bała
O własny kąt, o kęs chleba.
Zbudzi się z ręką w nocniku
Kto nie pilnuje swojego.
Po chwili się dowie, dlaczego
Spać musi na kartoniku.
A później i kartonika
Pilnować trzeba, bo przecież
Także go zwędzą, bo wiecie...
Niemal codziennie coś znika.
Bo wszystko co innych bogaci
Pokusą się staje nadmierną
I chociaż z miną mizerną
Waloru atrakcji nie traci.
Ma tkwić samotnie na dworze?
Bierz! Bierz, bo przyjdzie ktoś, skradnie...
Na kradzież narażać nieładnie
Niczego, co przydać się może.
Upał
Straszny upał na dworze
Kłosom w polu doskwiera,
Ozłocony łan zboża
Dziwna zazdrość pożera.
Tak gorąco, tak parno
A ty ciągle zielona.
- Płacze - widzę to czarno,
Pora żegnać zagony.
Takie lato, to lubię
- Kukurydza się zwierza -
Tak się spiłam... mam w czubie,
Śpieszyć się nie zamierzam.
Miła kąpiel słoneczna,
Coś mokrego do picia,
To warunki konieczne,
Żeby cieszyć się życiem.
Burza
W takiej burzy zakochać się można,
Chociaż grozą napawa, włos jeży,
Duszę nawet z zasady ostrożną
Fascynuje, gdy srebrny ząb szczerzy.
Kiedy błysk się ugania po niebie,
Wielkim fleszem horyzont rozświetla
W ciemno lęki twe biorę na siebie
W roztrzęsioną, magiczną noc letnią.
Nie wytrzymam ni chwili pod dachem
Pewnie zdziwię... Chcę poczuć smak burzy.
Gdyby chciała - nie przejmie mnie strachem -
Na minutę, choć siąść przed podrożą.
Nie wiem, czy się powtórki doczekam,
Chcę do syta nakarmić wspomnienia,
Chociaż mknie niczym rwąca brzeg rzeka
Czas zachwytu na jotę nie zmienia.
Suguski
Mordoklejki, a zwłaszcza Suguski
Zaklejały nam gęby dokładnie.
Trudno było słać władzy całuski,
Zęby czuły się całkiem bezradne.
Ktoś się wciela dziś w rolę cukierka,
Żeby usta zamykać „złym mediom”,
TVN go zniesmacza, gdy zerka...
Trudno dziwić się złym przepowiedniom.
Mordoklejki zmartwiły się zatem
Bo to przykład złej krwi, jakich mało,
By nie zostać pomówień tematem
„Gu” przezornie się reszty pozbyło.
I bez „Gu” to już nie są Suguski,
- Dziwnie „Eł” zdradza wielką nadzieję -
A więc co...? Zgadłby kto...? - „Agent ruski”?
Śmiechu warte? A świat się nie śmieje.
Warto gonić
Jedyne za czym gonić warto
Choć nogi mówią - Co ty? Dosyć -
I choć odwykły już od rosy,
Chociaż solidną laską wsparte,
Bo może to już czas ostatni,
Może następnych szans nie będzie,
Nic to, że może jesteś w błędzie...
Ze szczęściem jest, jak z płaszczem w szatni.
Już zapomniane, jednak wisi
Licząc, że może się doczeka...
I chociaż rosi się powieka
Myśli: Nie dla mnie los Marysi.
Z sierocej ulecz mnie choroby
Każdemu znajdę coś do pary
I nie mów, że nie wierzysz w czary,
Że nie dla ciebie już ozdoby,
Niczym kwiatuszek do kożucha,
Skórka wyprawki już nie warta...
Powiem ci krótko - Idź do czarta!
Tylko idiota mnie nie słucha.
Z ostatniej ławki
W ostatniej ławce miejsce grzał
Wiersz, który komplet rymów miał.
Brakiem metafor się przejmował,
Urazę w wielkim sercu chował,
A, że był w dzieciach zakochany,
Choć skromny, oraz wręcz nieznany,
Pomyślał: Muszę się z przyjaźni
Przyjrzeć dziecięcej wyobraźni.
Z nią spełnią mi się piękne sny
I może otrę ze dwie łzy,
I ktoś mnie może zapamięta...
Nie ważne... Chłopcy, czy dziewczęta.
Ale nie będę o księżniczkach,
Ani kwiecistych ich spódniczkach...
Wolę by wierszyk dzieci uczył
Choć czasem w bajek świecie kluczył.
Mógłby kuśtykać, mógłby tańczyć,
Maluchy mógłby słowem niańczyć.
Wiersz zawsze w dzieciach miał słuchaczy.
Czy dzisiaj musi być inaczej?
Czy można się szczęściu narzucać,
O każdą wykłócać się chwilę?
Bo ile nam jeszcze zostało?
No powiedz serdeńko! Bo ile?
Nie pora na śmiech przed pogrzebem?
Nam smutna powaga przystoi?
Czas przysiąść serdeńko nad brzegiem,
Ostatnia niech rana się goi.
***** ***
Co to za dziwne gwiazdki?
Cóż one mogą znaczyć?
Co nieco mi „majaczy”...
Szyfr krótkiej opowiastki.
Żeby nie kalać oczu
Wulgarnym rusycyzmem...
Ciekawy pomysł - przyznam -
Skupiony wokół kroczy.
A ile w tym ekspresji...
Dwa - w sumie - brzydkie słowa;
Ot, co potrafi głowa
Poddana silnej presji.
Do pana k
„To taka piękna gra”
A ty całuj go, całuj go w d...ę
Stać cię będzie na nową chałupę,
Będziesz odtąd już skomlał - daj jeszcze...
Smak złej sławy w mych wersach - ci streszczę.
Nie o takim syn ojcu by marzył.
Gorzką prawdę z twej duszy wyczyta
Ślinę będzie wycierał ci z twarzy,
W oczy spojrzy - Dlaczego...? - cię spyta.
„Muz”
Muz chciał wcisnąć się między poetki
Lecz mu Wena na nosie zagrała:
Ja tu rolę najpierwszej estetki
Mam odegrać - wyniośle wyznała -
Bo czy możesz być czyimś natchnieniem?
Brzmisz dziwacznie i nie masz pojęcia...
Twym wyzwaniem mistrzostwo grzebienia
Skoro szukasz wśród piękna zajęcia.
I się sprawdził Muz w roli fryzjera,
Przyjął Weny sugestię bez złości;
To dopiero prawdziwa kariera
Kiedy uśmiech dowodem wdzięczności...
Muza niech się wśród wersów uwija
Pamiętając o smutkach poety,
Przygnębionym poetkom niech sprzyja
Parytetów pilnując zalety.
Co ty robisz?
Nie powiem... Miło w poduszkę się wtulić
Gdy krople cicho biją o parapet.
Potrafi taka melodia rozczulić...
Latarnia pieści znane wzory tapet.
W muzyce deszczu zakochać się można
Zmęczone zmysły niemal zasypiają...
Czy aby...?! Kiedy myśl jest zbyt ostrożna,
Werble niech głośną załomoczą zgrają!
Kochaj się, ale nie w poduszce - błagam!
W innych krągłościach z serca ciepłym duszkiem,
Z nimi się wtedy każdej nocy zmagaj
Lecz, co ja wiedzieć mogę o poduszkach?
Deszcz poznawanie zalet zapowiada.
Pada niech, zatem! Niech się kocha w laniu!
Do raju wiedzie mokra autostrada...
Aż nie usłyszysz - Co ty robisz? Draniu!
Deszcz w ogrodzie
Kiedy deszczyk spadł w ogrodzie
Drzewa, które żyły w zgodzie
Się okropnie pokłóciły.
Czarne wizje snów spełniły.
Świerk zawołał: Co tak mało!
Więcej! Więcej by się zdało!
Mój apetyt jest ogromny,
Wszystkie krople do mnie! Do mnie!
Wierzba bocząc się na świerka
Wciąż bez aprobaty zerka,
Rododendron zawetował,
Też do picia się gotował,
Słoneczniki porcji chciały,
Dęby całkiem już zdębiały,
Nawet drobne aksamitki
Zmoknąć chciałyby do nitki.
A właściwie, to w istocie
Kwiatów wszelkich istne krocie
Marzą wręcz o deszczu porcji
Choćby nawet po proporcji.
Choćby mżawki... A tymczasem
Zawył deszcz okropnym basem
I lunęły wody strugi:
Do usługi, do usługi...
Ogród się nie zmartwił wcale.
Porcja chłodu po upale
Działa jak klimatyzacja,
Żab rozległa się owacja.
Za to bociek w złym nastroju,
Nierad z tego wodopoju,
Stoi w gnieździe mokry cały
Bo się myszy pochowały.
Inne ptaki też nie rade
Pióra mokre... fryz w nieładzie...
Tylko gęsi i łabędzie
Są zadowolone wszędzie.
Wronę spytałem, dlaczego
Uczyć się chce rosyjskiego?
Bo wiem, co wróble ćwierkają,
A one na wszystkim się znają.
Kuzynki znad Wołgi zdradziły,
Że klimat nad Wisłą znów miły.
I wkrótce się do nas wybiorą,
Więc bukwy przyswajać już pora.
Rózga z witek
To był dzień pełen cudów.
Znów brakło Polsce szyku.
Ciupasem, siłą, z trudem...
Iskrzyło już na styku.
Króciutkie „czary-mary”
Z pięcioma prawnikami
A ile przy tym gwary...
Praca, co dusze plami.
Czasem trudno z posłami...
Z nimi, jak z dziećmi całkiem.
Och! Jak ta forsa mami.
Nie laską w nich, lecz wałkiem!
Służyć partii (na czele)
Nie jest łatwo - niestety,
To stanowczo zbyt wiele
Na drobniutką kobietę.
Czekając rozgrzeszenia
Za kłamstewko to drobne:
Też mi... Co tam sumienie?
I inne tym podobne...
Szczególnie, że prawnicy
Byli ciut wirtualni
Nie powiem, że z ulicy...
Z sejfów pisowskiej pralni.
Kara za szwindel czeka?
Czy los wystawi kwitek?
Czyż strwoży nadczłowieka
Rózga z wierzbowych witek?
Wakacje z dziadkiem
Nie ma to jak wczasy z dziadkiem
Krótkie gacie, T-shirt z kwiatkiem,
Czasu dosyć ma wolnego,
Sprawny jeszcze i dlatego
Dni lipcowe spędza czynnie:
To z drabiny grzebiąc w rynnie,
Gdy w kometkę wnuczki grając
Lotki, gdzie się da wrzucają,
Pedałując bez wytchnienia
W rowerzystę los go zamienia
Choć siodełko w tyłek ciśnie,
Chociaż słodkie w sadzie wiśnie...
W rzece stare nogi mocząc
Chociaż słonce świeci w oczy
Żeby wnuczki się cieszyły,
Żeby się nie potopiły.
Potem po Biedronce spacer
Póki skurcz za łydkę złapie:
Lody, sorbet, kwaśne żelki,
Grześki na wypadek wszelki,
Sok jabłkowy, mandarynki,
Cztery porcje w plastrach szynki,
Ser do pizzy, drożdże świeże,
A to wszystko w dobrej wierze
By wnuczęta czas spędziły,
Sił nabrały, wręcz odżyły,
Żeby chciały znów atrakcje
Z dziadkiem przeżyć na wakacjach.
Byle tylko nie padało
Deszcz powiedzieć można śmiało
Znacznie większym jest wyzwaniem,
Wręcz bolesnym moim zdaniem.
Wtedy tylko telewizja,
Palec, smartfon... Każdy przyzna,
Że to wybór z dwojga złego;
Deszcz w wakacje... nic dobrego.
Dzieci się jak mopsy nudzą,
Nerwy dziadka ze snu budzą...
Ja mam na nich sposób prosty:
Lody, żelki sok i tosty,
Jak to wszystko nie pomoże,
Z bajką wyślę je w przestworza,
Ona bywa świetnym lekiem,
Ale deszczu! Bądź człowiekiem!
Jeszcze wczoraj nóżka bosa
Z ranną randkowała rosą
A dziś bez trzewika marznie.
Wcześniej budzą się latarnie
Smutkiem wioną nagie pola...
Dla jesieni w sam raz rola.
I choć oficjalnie lato
Zmierzyć przyjdzie się z tematem,
Że już zimno pomidorom,
Z groźbą już doprawdy sporą,
Że się lato w jesień zmieni
Że się ogród „rozzieleni”.
Jeszcze panny bez pończoszek
O spojrzenia chłopców proszą
Ale pewnie już niedługo.
Wrzesień, co jesieni sługą,
Złotem hojnie wynagrodzi,
Że się na jej dyktat godzi.
Lato będzie znów wspomnieniem...
Lecz czy ma to dziś znaczenie
Skoro się panoszy sierpień?
A nad Biebrzą w łozin kępie
Coraz częściej głos żurawia,
Że za wiosną tęsknię - sprawia.
O sierpniu
Zadośćuczynił mi sierpień,
Tak wielu oszczędził cierpień.
Upały znoszę okropnie;
Niech każdy upał gęś kopnie!
A jak nie gęś, to koń może...
Dwadzieścia lubię na dworze.
Och! Gdyby jeszcze komary...
Gzy wszelkie przebrały miary,
Lecz co by nietoperz* na to...?
On lubi gorące lato
Insektów pełne podwórka,
Komary to „z masłem bułka”...
Żeby się najadł biedaczek,
Gzami go chętnie uraczę,
Ja sobie jakoś poradzę,
EKO mam na uwadze.
Nie czuję się pępkiem świata
Biegłym we wszystkich tematach,
Ale z naturą się godzę,
Oczami za każdą wodzę,
Zwłaszcza tą w krótkiej spódniczce
Gdzieś w ocienionej uliczce
Gdańska, Krościenka, Warszawy...
Wdzięk Polek większej wart sławy.
Słonko moje...
Słonko moje... Nie licz dni
Co tak bezszelestnie płyną.
Czasem i mnie coś się śni
Także w dal bym poszedł siną.
Morze już wylałem łez,
Która to już jesień smutna...?
A tu coraz bliżej kres,
Perspektywą tnie okrutną.
Więc nie marnuj ani dnia,
Każdy dostał zestaw jeden.
Cóż, że z piątkiem przyjdzie łza,
Każdy tydzień dni ma siedem.
Oprócz ostatniego, gdy
Nawet harda mina zrzednie;
Wydrukować chciałbym sny
Zanim obraz całkiem zblednie.
Słodziej byłoby iść spać
Gdyby lilii, chociaż płatek...
Wiatr północny zaczął wiać
Jeszcze tylko babie lato...
A jak się kochać...
A jak się kochać to na zabój.
Inne kochanie... Nie. Dziękuję.
Na zawiłościach znam się słabo.
W takiej nijakiej źle się czuję.
A jak się kochać to szczęśliwie.
Bez szczęścia miłość, to nieszczęście!
Widzisz, że włosy mam już siwe?
Siwieją ludzie coraz częściej.
A jak się kochać to z miłości.
Bez niej to tylko seks po prostu
Mówię to tak po znajomości.
Wybaczcie, że tak prosto z mostu.
A jak się kochać to wzajemnie,
W objęciach doznań i liryki
Nawzajem godząc się, tym nie mniej
Bez zbędnych słów i polityki.
A jak się kochać, to w człowieku
Choć łatwiej bywa czasem w psinie
Bo dzisiaj na przełomie wieków
Psina wierniejsza... Jej nie minie.
A jak się kochać, to na wieki
Na krótko jakoś mi nie leży
Ktoś powie - A od czego leki?
Zbyt krótko na nic... Bądźmy szczerzy.
Bo kochać się wypada z pieprzem,
Bez przypraw smaczna jest herbata,
Choć bardziej w ciszy, niż na wietrze;
Babcia radziła, radził tata.
A jak się kochać to z wyczuciem.
Bez się kochają tylko ćwoki .
Jak nie ma czucia lepiej uciec,
Najprościej biorąc nogi w troki.
Chyba jesień
Trudno z prawdą się nie zgodzić:
Myszom, gdy poczują jesień
W ciepłej chacie mieszkać chce się.
Nawet kot im nie przeszkodzi.
Jak domowa, to domowa
Imię ją zobowiązuje,
Tu spróbuje, tam spróbuje...
Liczy, że się zdąży schować,
Że ominie wszystkie trutki,
Różnych pastek całe krocie,
Że nie wpadnie w łapki kocie...
Opłakane tego skutki?
Już pomijam mysi zapach,
Pogryzione ważne kable,
„Chińczyk”, książki oraz „Scrabble”,
Straty z mące, w ryżu, w kaszach...
Lecz zniszczony piec gazowy,
To już najprawdziwsza bieda,
Że nie zakląć już się nie da.
Znaczy... Nadszedł czas na łowy.
To jedyne polowanie
Z którym zgadzam się w całości,
Choć bez cienia przyjemności,
Zawsze wydam zgodę na nie.
Bo gdy mała myszka polna
Hasa sobie gdzieś w ogrodzie
Powiem - hasaj ze mną w zgodzie,
Wiem, że także chcesz być wolna.
I uważaj, bo dla sowy
Jesteś zawsze smakołykiem,
Błotniak zawsze z wielkim szykiem
Coś przekąsić jest gotowy.
Ale domu mi nie ruszaj!
Dom - mój zamek, duma moja...
Nie chcę ciebie na pokojach!
Do decyzji złych mnie zmuszasz.
Czeka kocur wypoczęty
Już nie będzie ziewał z nudów
I nie ważne czarny, rudy
Już nie chudy - wniebowzięty.
„Nie karmić obcych”
Dość już anarchii na granicy.
O miłosierdziu nie ma mowy,
Nie będą nas nachodzić „dzicy”...
Stan wyjątkowo wyjątkowy.
Już niedostępne dziennikarzom
Wschodniej granicy okolice...
„Nie karmić obcych” - nie urażą,
Choć śnić się będą nam tablice.
Samarytanin nie przeczyta
Hańbą okrytej informacji,
Że Wolna Polska nie przywita
Objętych straszną wojną nacji.
I żeby wszystko było jasne...
Każdej należy strzec granicy,
Ale czy Polska jest za ciasna
By człowiek na człowieka liczył?
Nie ma rady
W całkiem nieznanym, obcym świecie
Gdzie o miłości nikt nie słyszał
Intruz zakochał się w portrecie,
Wielkie nadzieje rozkołysał.
Rozmawiał co dzień o przyszłości,
Lecz portret mu nie odpowiadał,
Duże miał wobec... zaległości,
Z uczuć mu lekcji nikt nie zadał.
Zero wysiłku... Zero starań...
Żalu nikt dotąd o to nie miał.
Intruza pocieszała wiara
Że może jest to miłość niema.
Nie było cienia rezygnacji
Ochoty do z obrazem zwady...
Bo cóż, że intruz nie miał racji?
Na zakochanie nie ma rady.
Granica
Skąd ten facet spod Bagdadu mógł to wiedzieć,
Że granicę polską można przejść bez trudu
Za dwie flaszki i za cztery tłuste śledzie
Bo kontrole są pozorne, jakby z nudów.
Obudzili się przedwczoraj - Och! Granica!
Trzeba chronić bo ojczyzna zagrożona
Dzisiaj Usnarz, jutro cała okolica...
Co to będzie? Sprawa przecież jest złożona.
Nie wiem tego, kto pogonił rząd do pracy,
By granica znowu stała się granicą,
By spokojnie mogli znowu spać Polacy,
Może stanem nadzwyczajnym się zachwycą?
Teraz można będzie łapać przemytników
Bo dotychczas im „przepisy nie dawały”,
Może dosyć maskarady, tanich trików!
Nie przynoszą nam rządzący dzisiaj chwały.
Nie zwalajmy swej słabości na Putina.
Każdy kraj powinien dbać o własne sprawy.
Ja wiem jaka tego stanu jest przyczyna,
Winien temu marny skład sejmowej ławy.
Rządzą nami - nie do wiary - dyletanci,
Zapatrzeni na intratne miejsca w spółkach.
Ministrowie wyjątkowo mało warci
W d...e mają Białowieżę i Sokółkę.
Tak łagodny do niedawna, Łukaszenka
Ulubieniec - ktoś nie wierzy? - Karczewskiego,
Zawsze skromny, zawsze grzeczny jak panienka...
Dziś spaskudniał. Ktoś podpowie mi dlaczego?
Zapraszam
Choćby się nawet okazało,
Że być mi przyjdzie gdzieś w zaświatach
Nic by innego nie zostało,
Jak skryć się - jeśli będą - w krzakach.
Trudna by była do zniesienia
Wieczność w szemranym towarzystwie
Dusz rozmodlonych bez sumienia;
Skoro do nieba pójdą wszystkie,
Ja wolę jedno piętro niżej
A nawet dwa jeżeli trzeba.
Do niższych bram mi znacznie bliżej,
Nie dla mnie „wszechgrzeszników” niebo.
Za plik banknotów „ktoś” im sprzedał
„Zwolnienie z bólu mąk czyśćcowych”,
Choć sam nazywał geja - „pedał”,
Kobiety wyzwolone - „krowy”.
Zapraszam. Może wam po drodze,
Lubicie z każdym porozmawiać.
Choć wam niczego nie nagrodzę,
Choć „ prawi” będą nas wyzywać.
Jesienią
Jesienią drzewa się jesienią,
Z wolna żegnając się z zielenią,
Złocą, czerwienią, brązowieją...
Konary z czasem pustką zioną.
Z mgłami się szare pola mierzą,
Ze smutków rano im się zwierzą,
Dopóki wiatr się w to nie wtrąci
I błogi spokój, jak nikt zmąci.
Wieczory znowu w mgły wtulone
W sen zapadają rozmarzone.
Z mgieł i ze złota jesień słynie,
Tuż, tuż zimowy odpoczynek.
Chłodu zmęczona rzeka czeka,
Jej także służy mgieł opieka.
Martwi się księżyc, bo jak w lustrze
Nie przejrzy się - wzrok wpada w pustkę.
Żurawie zrobią niespodziankę
Dając się podejść wczesnym rankiem
I my staniemy się świadkami
Piękna, co się okryło mgłami.
Nie wolno
Kto kiedyś nadepnął na grabie
Wie, jakie to wredne narzędzie,
Na żart się bez klasy zdobędzie
W łeb walnie i będzie po sprawie.
Nie wolno narzucać nic „babie”,
Wykłócać się z „babą” nie można
Bo „baba” być musi ostrożna
Chociażby kochała na zabój.
To ty masz być zawsze gotowy,
Gdy czegoś nie czaisz, to zgaduj,
Bo przecież się kochać na zabój
Przyjść może twej „babie” do głowy.
Wystarczyć ci muszą dwa słowa
Spóźnienie zbyt dużo kosztuje,
Bo babie, gdy coś nie smakuje,
Rozboli w minuty dwie głowa.
Kto raz choć nadepnął na grabie
Zna podły charakter narzędzia,
Nie wyślą długiego orędzia,
W łeb walną i będzie po sprawie.
Pewnie nie wiecie...
Pewnie nie wiecie,
Ale poecie
Nawet grzyb w lesie
Ku niebu pnie się.
Motyl skrzydełkiem
Cicho i z wdziękiem
Wywoła burzę
Przy chórów wtórze.
Nawet wspomnienie
Powłócząc cieniem
W pidżamie jeszcze
Zaklina deszcze.
Poeta w chmurze...
Chmura za wzgórzem...
Nie wadzi mu to.
Zawsze z ochotą
W gwiezdnym się pyle
Wykąpie chwilę;
Sława go kusi...
Zaistnieć musi.
Prymas
W czasach, gdy wszystkim kary srogie
Groziły za „niesłuszne” słowo
On Polskę miał na równi z Bogiem,
I walczył o nią pokojowo.
Choć poczuł smak ponurej nocy,
Smutek dni pełnych niedostatku,
On toczył wojnę bez przemocy
Żeby zwyciężyć na ostatku.
Co dzisiaj o nas by powiedział?
Czy byśmy jego słów słuchali?
Z Komańczy Polski los byś śledził
Łzy rozsyłając - Ludzie mali...
Choć
Choć się czasem wydawać by mogło,
Że jest sprawą niegodną - wręcz podłą -
Okradanie staruszków i chorych,
Lecz uwierzcie, to tylko pozory.
Zaoszczędził był dziadek niewiele,
Żeby poczuć przy babci się śmielej
Raptem skromne dwadzieścia tysięcy.
Co się stało w dwanaście miesięcy?
Prezes wespół z premierem uznali,
Że to bogacz, bo sąsiad się żali...
Pomyśleli chwileczkę i wpadli...
Wraz z inflacją mu tysiąc ukradli.
Minie rok i dziadkowi znów w pięty
Pójdą złote dodane do renty
Bo go znowu oskubią na tysiąc...
Tak już będzie, to da się wręcz przysiąc.
I po latach niespełna dziesięciu
Wartość skarbu mu spadnie do pięciu...
Ciesz się dziadku, że ludzkie to pany,
Takich tylko przykładać do rany.
Ławeczka pod lipą
I zasmuciła się ławeczka:
Dlaczego na mnie nikt nie siada?
Bo jesteś, jak bez wody rzeczka -
Lipa jej cicho podpowiada.
Ona też szumem nie opowie:
Kto na jej brzegu chętnie siadał,
Jakie się lęgły myśli w głowie
I ile trudu sobie zadał,
Żeby w nawele codzienności
Znaleźć tę odrobinkę czasu
By porozmawiać o miłości,
Gdy nie skrzypiały nóg zawiasy.
Dziś im do ciebie za daleko,
Miłość, jak rzeczka, dawno wyschła,
Już nie uchyli skrzynia wieka
Bo już ostatnia iskra prysła.
A młodzi nie chcą patrzyć w gwiazdy?
Chcą pewnie, ale pewnie nie tu,
W miękkim fotelu białej Mazdy
Bez dachu w wersji kabrioletu...
Jak na kolanach usiąść z wdziękiem?
Jak się całować...? Niewygodnie.
Jak rękę włożyć pod sukienkę...
Nie wiem. Dziewczyny wszystkie w spodniach.
Ot tak...
By tak szczerą być do końca to - mój boże -
Ja tak bardzo zakochana, to nie byłam,
A jeżeli... to przez krótką chwilkę - może
I dlatego wczoraj bardzo się zdziwiłam.
Bo zupełnie nie rozumiem czemu zaszłam?
Choć zachodzić, mówiąc szczerze, to nie chciałam
Czy mi czasu - dobry boże - troszkę dasz na
Rozwiązanie tej zagadki, bo nie miałam
W takich kwestiach rozeznania najmniejszego.
Teraz muszę się zakochać błyskawicznie,
Lecz czy muszę? Boże! Powiedz mi dlaczego...?
Tylko chwilkę było dobrze mi faktycznie.
Powiedz - błagam - czy on we mnie się zakocha,
Gdy już wszystko dałam, czego tylko pragnął?
Tak się z bogiem jednać chciała piękna Zocha,
Gdy w depresję wpadła rano wręcz wszechwładną.
Nie płacz Zosiu. Tyś nie pierwsza... nie ostatnia...
Takich spraw mam - wierz mi - co dzień pod dostatkiem.
Gdy tumani młode ciało zmysłów matnia
Ja się cieszę... wręcz czekałem jak na gratkę.
Czyż nie po to z takim trudem cię stworzyłem
Byś mi zawsze pięknych wrażeń dostarczała,
I nadziei, że się skusisz zawierzyłem
Nie chcę żebyś się Zosieńko zapłakała.
Tobie wdzięku przecież nigdy nie zabraknie
Jak nie on, to inny Adam w sieci wpadnie,
Nie raz byłem takich cudów niemym świadkiem;
Kto był sprawcą twego zajścia nikt nie zgadnie.
Bez wątpliwości
Wątpliwości mieć nie będę nawet cienia.
Żadna chwila nie trwa dłużej niż przez chwilkę,
Każde wczoraj, dzisiaj nie ma już znaczenia.
Czuć cię pragnę każdym mięśniem, każdą żyłką.
W każdym chciałbym byś mieszkała mym spojrzeniu,
Bym dotykać mógł do woli twoich dłoni,
Bym wciąż widział w każdym oczu zapatrzeniu
Ku spełnieniu rozpędzony tabun koni.
Nawet cienia mieć nie możesz wątpliwości,
Że się oto właśnie rodzi miłość nasza,
Że ci gniazdka nikt przytulniej nie wymościł,
Nikt serdeczniej w objęć azyl nie zapraszał.
Widzę przyszłość, a w niej dłonie dwie splecione...
Dziadek z babcią się jak zawsze podtrzymują,
A w ogródku pod malwami jak to one
Dzieci dzieci naszych dzieci hałasują.
PS
Często słyszę: Przestarzałej służysz modzie,
Wyznać miłość mógłbyś przecież znacznie prościej,
Do smartformy nie pasują słów powodzie...
Ja wciąż nie mam choćby cienia wątpliwości.
Cisza
A gdyby strof kilka o ciszy...
Bo ciszy nie widać, nie słychać,
A skoro jej nikt nie usłyszy,
Nie zdradzi, czy cierpi, czy wzdycha?
Czy wzdychać się ciszy przydarza?
Czy z westchnień się swoich spowiada?
Zapytam - jak spotkam - żeglarza,
Lecz kiedy nie wieje, nie pada.
On ponoć coś kiedyś mógł słyszeć
Gdy flauta, gdy ani odgłosu...
A ja to strofami opiszę,
Nie uszczknę ni grama patosu.
Opowiem to wszystko dziewczynie
Już jutro lub na pożegnanie
Bo kiedyś gdzieś wszystko odpłynie
A cisza na zawsze zostanie.
Powody
...Bo zawsze znajdą się powody,
Nie jeden, to ze dwieście pewnie
Najsłodszy to ten dla nagrody,
Ten dla wygody płacze rzewnie.
Fatygi każdy warty wciąż wielce,
Gdy dobry koniec dzieło wieńczy,
Szczęściem, gdy trafi w dobre ręce
W czasach, gdy szczęścia nikt nie ręczy.
Któż by chciał dzielić się myślami?
Powód, to sprawa osobista,
Wiara, że lód się nie załamie
Choćby powodów miewał trzysta.
Ktoś by się sobie sprzeniewierzał?
Kiep nie uwierzy w takie bajki,
Zamknie się w czarodziejskiej wieży
Kosmate czesząc zachciewajki.
Powód, to znany egoista...
Za nic mający inne względy,
A jakim umie być artystą,
Choć z rolą prostą: Tędy! Tędy!
Olewa wszystko bez żenady
Bywa, że nawet bez powodu.
Nikt mu nie przypnie znamion wady,
Nie powie: Zły już, chociaż młody...
A może szkoda? Może warto
By prawdy dolał ktoś do ognia,
By grał jedynie mocną kartą,
By dobrym będąc już nie zgłodniał.
Śmierć na granicy!
Wieść z bagien niesie.
Przecież to dzicy!
Nie nasi przecież!
Toż ich tu przecież
Nikt nie zapraszał,
Toż to pielesze
Jedynie nasze!
Człowiek pod progiem
Psem zdychającym?
Jego bóg wrogiem?
Nasz tylko - słońcem?
W geście miłości
Ich pochowamy.
Dla martwych gości
Dół w ziemi mamy.
Czyś wielką Polsko
Na datki puszką?
Ku czemu wąską
Się snujesz dróżką?
Bo przyszła już jesień
Gdy w letnich się szlakach
Jesienie już czają,
Gdy niebo bez ptaków,
Mgły mgłom się kłaniają...
Gdy babie się lato
Szykuje do drogi
A złoto z zapłatą
Zieleniom ubogim
To znak, że już wrzesień
Się ma ku końcowi,
Że już nie o kwiecie
Rozmyślać pąkowi,
Lecz jeszcze się róży
Niejeden kwiat przyśni,
Dziś aura nie służy,
Rozmyśla - Obyśmy...
Gdy jesień nieskora
By zapał nagrodzić
Ustąpić już pora...
Maj znów ją odmłodzi.
Na SOR...
Na SOR mej łzy nie wieźcie...
Tyle jest piękna wokół,
Zobaczyć chciałbym jeszcze
Wiosnę przyszłego roku.
A gdybym tak mógł znowu
Zakochać się w jesieni,
Szczęście własnego chowu
Schowałbym do kieszeni
By wyjąć je znów latem
W stu liliach wykąpanym,
Nie wieźcie mnie tam zatem.
Nie tęsknię wcale za nim.
Łez w SOR-ach pod dostatkiem
Obejdą się bez moich.
Wolę byś piękna świadkiem,
Wśród moich kwiatów broić.
Miernota z pomocą miernoty
paskudnej nabrała ochoty
by władzy już nigdy nie oddać.
Ktoś chciałby
miernocie się poddać?
Barwy ciszy
Wpatrzony w szare barwy ciszy
W mgłach beznadziei pogrążony
Palcem na szybie listy pisze
Śląc je na wszystkie świata strony.
Nikt, nigdy, niczym nie zaręczy
Nawet, gdy zajrzy w oko kruka...
Pytań tak wiele, myśli dręczy,
Wciąż na nie odpowiedzi szuka:
Czy w życiu spotka go coś jeszcze?
Czy miłość w oczach jej zobaczy?
Czy dalej będzie słonym deszczem
Kolejną chustkę moczył raczej?
Dnie - skoro wrzesień - coraz krótsze,
Noce się monotonnie dłużą,
Zapewnień czeka, że pojutrze
Coś przysiąść każe przed podróżą.
Niedawno - wczoraj - obietnicę
Spełnienia marzeń każdy dostał,
Że w Salamance, czy w Cieplicach
Wyzwaniom niecodziennym sprosta.
Bo się zakochać można wszędzie
Chociaż gwarancji nie mam na to.
Kto nie wyjednał... smutki przędzie;
Samotność będzie mu zapłatą.
Na taką tylko zasługuje
Jedynie takiej się doczeka
Niemrawym karma nie współczuje,
Nawet nie zadrży jej powieka.
Babie lato
Na dwa sposoby każde babie lato
Się zapisuje zawsze w mej pamięci
Wdzięczny mu jestem w szczególności za to,
Że siedem dekad już mą głową kręci.
Wiernie podziwiam taniec białych nici
Na tle błękitu nieba szybujących
Pomyśleć tylko, że pajączek tyci
Tyle potrafi... Jest zadziwiający,
Lecz jeszcze bardziej, to żurawi sprawka.
Gdy się żegnają głośnym pozdrowieniem
Rozejrzeć warto się za jakaś ławką
I wzrok nacieszyć nowym pokoleniem,
Życząc skrzydlatym sąsiadom by drogę
Przebyły wszystkie i w komplecie, zatem
Powrócić mogły i choć nie pomogę
Chciałbym je znowu żegnać z babim latem.
Niebo się zażurawiło
Niebo się zażurawiło
Ptaki wśród błękitu krążą.
Dobrze im się ułożyło,
Z Biebrzą się pożegnać zdążą.
Babie lato, a w nim wrzawa...
Młodzież ćwiczy przed podróżą,
Ciężka czeka je wyprawa,
Długą podróż jesień wróży.
Jutro, skoro tylko słońce
Nowy, ciepły dzień zapowie
Znów powietrze się gorące
O swej sile prawdy dowie.
Znów żurawie jak derwisze
Tańczyć będą nad głowami,
Niech nie liczy nikt na ciszę
A jeżeli... to czasami.
Dawno już takiego gwaru
Moje uszy nie słyszały.
Zewsząd klangor bez umiaru
Tylko ptakom zrozumiały
Instynkt szepnie jak obrońca:
Wkrótce wiatr północny dmuchnie...
Ciepła, gdy poskąpi słońce
Naglą ciszą Biebrza „gruchnie”.
I tak będzie do przedwiośnia.
Kruk w krakaniu się już wprawia.
Zima da mi w kość nieznośnie
Nim usłyszę znów żurawia.
Tysiące pytań czeka odpowiedzi
Ktoś by pomyślał - Nie ma w tym nic złego...
Zdziwią się jednak ciekawscy sąsiedzi,
Tacy nie przełkną przecież byle czego.
Jak długo biedne podlewać kaktusy?
Zgniją niechybnie od nadmiaru wody.
Z ratunkiem śpieszą coraz świeższe newsy,
Zapobiegając godnym weta szkodom.
Trudno recenzje pisać teatralne,
Książki bywają wysiłkiem zbyt wielkim,
Emerytury przecież takie marne...
Co to za życie bez namiastki wdzięku?
Najlepiej gdyby faceta spod czwórki
Wyprowadziło CBA w kajdankach,
Albo podobne z rozrywki powtórki,
O gwarnych nocach, wstydliwych porankach...
Ta z tym... Ten z tamtą... Dobrze, że przynajmniej
Złodzieje muszą mieć się na baczności,
Choć to zbyt mocno sąsiadów nie zajmie,
Bo jak z przysługi czerpać przyjemności?
Zawsze gotowi niczym na dyżurze,
Zawsze dyskretnie za firanką skryci
By nic nie wyszło chyłkiem na podwórze...
Na zmysł sąsiedzki zawsze można liczyć.
Zanadto? Może, ale nie bez racji...
Miernocie łatwiej w miernej żyć narracji
Bo zwykle bardziej do przekupstwa skora,
Bo rychlej wątłe przełamie opory,
Bo zawsze wiele ma do powiedzenia,
Bo rzadko drogę raz obraną zmienia.
Miernocie z cnotą raczej nie po drodze,
Na jednaj za nią nie popędzi nodze.
Myśleniem zbytnio głowy nie zaprząta,
Po sobie nawet śmieci nie posprząta.
Wybierze to, co trudu nie wymaga,
Zwykle jest zwykłą pośród zwykłych zgagą.
Kiedy miernota rozprawia o cnocie
Myśl, że od tego przybędzie miernocie
To kropka w kropkę jakby z jedną klepką
Kiep wiedzy wszelkiej stać się mógł kolebką,
To jakby liżąc ślad na kartce tłusty
Mędrcem mógł zostać łeb jak bęben pusty.
Otumaniony blaskiem słowotoku
Głąb ku poznaniu nie uczyni kroku,
Nie wie - bo nie chce - że w cukrzonych słowach
Kąpiel uwielbia tylko tępa głowa
I nic nie zdoła uwolnionej kupie
Dowieść, że „coś” ją znowu wciska w d...ę.
No i co...
Nie wiem, po co to pisać...
Ręce już opadają
Bo wszystkiego być musi granica
A ci granic zwyczajnie nie mają.
Patrzcie! Jacy bezkarni...
Co tam prawo! My prawem!
Wy - szczeniaki - trzymajcie się psiarni!
Nie wam wtykać nos w nasze sprawy.
No i co im zrobicie...
Im nie zadrży powieka,
Każdy dzień to dowodzi niezbicie,
Wy możecie jedynie poszczekać.
Tacy jesteśmy?
Myślę, jak to napisać,
Że to co widzę jest podłe.
Nie! Nie pozwolę by cisza
Miała się dzisiaj dobrze.
Bo o podłości milczeć
Nie może porządny człowiek,
Zapomnieć choćby na chwilkę...
łzami nie zrosić powiek.
Bo człowiek psa nie kopnie
Jeżeli chce być człowiekiem.
Wyzna? - żałuję okropnie...
Nim go nakryją wiekiem.
I już...? I wszystko cacy?
Wystarczy pierwiastek żalu?
Tacy są dzisiaj Polacy?
Kasiu, Andrzeju, Alu...
Nie chcę być zła podpórką,
Żal mój we łzach gorzkich moczę,
Niech wszystkie matki swym córkom
W cieple plotą warkocze.
Że oto polskie ego...
Przez myśl im zapewne przejdzie
Kiedy do boga wspólnego
Modlić się każda będzie.
A u nas już jesień
Choć za dnia się słońce wysila
Z sierpniowym niemalże zapałem
W mgieł gęstych opiece żarliwej
Się jeszcze chowają żurawie.
Coś każe opuścić pielesze
Obfitą je kusząc biesiadą.
Zmartwione, a może się ciesząc,
Wrzaskliwe wieść będą narady.
Na podmuch czekając z północy
Najlepszą, uzgodnią taktykę
By wkrótce przy wiatru pomocy
Pożegnać się gwarnie i z szykiem.
Kto wtedy nie zadarłby głowy,
Nie życzył szczęśliwej podróży,
Miłymi z najmilszych by słowy
Nie zechciał powrotu wywróżyć?
Bo u nas nad Biebrzą już jesień.
Wśród pól się rozgościł październik
Latawcom obiecał i klnie się,
Że wkrótce marzenia ich spełni.
I odtąd już dmuchać im będzie
Raz ciepłym, raz zimnym powietrzem
Aż w końcu liść spadnie z drzew wszędzie
Listopad się wprosi niegrzecznie.
A może...
Za kilka dni a może więcej,
Nocy nie liczę bo i po co,
Skoro nie będzie już goręcej
A drzewom się kreacje złocą
Na dłuższy może pójdźmy spacer,
Na krótki szkoda tych widoków,
Może zadyszka nas nie złapie...
Wzrok nie odsapnie aż do zmroku.
Znam miejsca, które z tchem zapartym
Podziwiać można i żałować,
Że czeka rychła zmiana warty
A głowa jeszcze nie gotowa.
Więc może jutro lub pojutrze
W piękną się wybierzemy jesień
Bo dnie się robią coraz krótsze
Bo się kolejny skończył wrzesień.
Kobra
Kilka wersów o inflacji...
Bo inflacja nie bez racji
To złodziejstwo - tak w istocie...
Stracisz, chociaż w czoła pocie
Uciułałeś coś na starość...
Jakby tego było mało
Mówią - To dla Twego dobra...
A ja słyszę - Ale „Kobra”
Jodłą być...
Jodłą być gdzieś na skraju lasu...
Myślę, że by mi wystarczało,
Wtedy dopiero miałbym czasu
W sam raz by wszystko się spełniło,
Co bym wymarzył sobie tylko.
Rękę bym podał szczęścia świadkom
Każdą się ciesząc życia chwilką,
Byle by słońca pod dostatkiem...
Nie wiem, co na to powie drzewo,
Czy również tego zdania będzie?
Zbyt dużo może się spodziewam
Licząc na miejsce w pierwszym rzędzie.
Upajałbym się zapachami
Oczy rozpieszczał horyzontem
Z cudnymi słońca zachodami...
Tak mieszkać mógłbym choćby kątem.
To by dopiero było bycie!
Jutra bym mego czekał śmiało
Wykąpanemu wręcz w zachwycie
Czasu na wszystko by starczało
Bo jodłom w wiekach czas liczony,
Bo jodłom nigdzie się nie śpieszy,
Bo w wieczną zieleń wystrojone...
Bo formą wprost bezwstydną grzeszą.
Ktoś by pomyślał, ze to nudne
Szczęścia nikomu by nie wróżył
Nad cisza zapanować trudno
Gdy huczy nieraz gorzej burzy.
Zakląć ochotę mam czasami:
Do diaska, albo do cholery...
Niech to zostanie między nami,
Też obawiają się siekiery.
Jesienią...
Październikowi czoło zbladło
Choć mróz na chwilkę tylko wdepnął.
Kiedy do nóg mu piękno padło
Miłorząb załamany szepnął:
Dlaczego właśnie ja...? Dlaczego?
Azalia jakby znów kwitnąca...
Czyżbym ja coś uczynił złego?
Myśli pod korą mi się mącą.
Dąb już wydaje się zmęczony,
Lipa do zimy już gotowa,
Zadowolone tylko wrony...
Nie skryje się w konarach sowa.
Jesień... więc przyznać czas ze smutkiem
Zanim listopad dnia odbierze,
Że to ostatki piękna krótkie,
Lecz odżyć zdołam wiosną - wierzę.
Hej!!! Zakochani w PiS-ie!
Nie śni się Wam inflacja?
Już dziś - tak widzi mi się -
Włos jeży z gazem stacja,
Ciepełko droższe coraz,
Bochenki coraz mniejsze...
Już wierci się iloraz...
Śpiesz się wyborco! Ciesz się!
Bo nadciągają wieści,
Że to początek tylko...
Jutro prądem popieści
Wszechwładza z picu żyłką.
Czyśmy?
Tak szły kiedyś z dziećmi Polki
Głodno było, ale doszły.
Nie broniły im pachołki...
Honor był od złota droższy.
Dziś, gdy mamy dóbr dostatek,
Gdy podzielić się czym mamy,
Zamykamy się w półświatek
Na fałszywej strunie gramy.
Czy naprawdę zła w nas tyle,
Potworami się staliśmy?
Byle git i nasze byle...
Ludźmi tak naprawdę czyśmy...?
Bo to się tak...
...Bo to się tak nie kończy.
Takiego końca nie ma.
Choć słaba, jednak łączy
Nadzieja nawet niema.
Nadziei ledwie tlącej
Nieznane są zamiary;
Dopóki promień słońca...
Dopóki okruch wiary...
Bo gdy zabraknie wiary,
Kiedy już płomień zgaśnie
Już tylko pustka szara...
I to jest koniec właśnie.
Fraszkopisarz
Z zasady jestem niechętny prywacie
Lecz nie ma siły, co mnie z niej rozliczy,
Skoro zbyt słabo moim zdaniem znacie
Wyznam, że lubię fraszki Ciołkiewicza.
Jest Apoloniusz przykładem dziś rzadkim
Że tradycyjną, zasłużoną formą
Można stylowo wersem równym, gładkim
Zważyć mizerię chcącą rządzić normą.
Bo taka właśnie fraszki zacna rola,
I nie zabraknie poecie tematów,
Niegodziwości każdej strzelić gola
A niegodziwym nie poskąpić batów.
Nie dajmy...
Nie dajmy sobie nigdy wmówić,
Że można nazwać patriotą
Kogoś, kto chluby nie przynosi,
Komu jest bliżej do hołoty.
Bo kto ojczyznę swoją kocha
Nigdy by na to nie pozwolił,
By funta kłaków warta „wiocha”
W poselską się wcielała rolę.
Nie uznam jej za postać godną,
Choćby za wzór ją prezes stawiał
Bo nikt, kto nie jest „fleją” wredną
Słów niegodziwych nie wymawia.
Kto czyni, że z całego świata
Ciepłe się dobijają słowa,
Takiego będę miał za brata,
Na takich Polska ma gotowa.
…In Poland
“We want to stay in Poland!”
Wschodnia granica huczy.
Ginąć im w leśnych dołach,
Gdy brak do domu kluczy?
Tak tęsknią za wolnością,
Za przyszłością spokojną,
Gdy tam niegodziwości
Świętą nazwane wojną.
A w naszej puszczy człowiek -
Dziecko, kobieta, kucharz…
W przydrożnym marznie rowie,
Ktoś się w tą rozpacz wsłucha?
Och! Te wichury...
Skoro jesień już wokół
Choć jej nikt nie zapraszał
Poddam się jej urokom
Bo się już wiatry łaszą.
W sens nieznośnej wichury
Mało kto by uwierzył,
Cieszył się mało który...
Trzeba znieść - wręcz należy -
Skoro szyszkom rozsypie
Życie ku świata stronom,
Szczęścić się będzie lipie
Nie poskąpi los klonom...
Przecież nic się w przyrodzie
Bez powodu nie dzieje;
O złej nie mów pogodzie
Kiedy wiatr w żagle wieje.
... Że kiedy brak wiedzy...
Pytanie... Co hańbi najbardziej -
Głupota, czy służba podłości?
Ta pierwsza - daleko nie zajdzie...
Tą drugą - ktoś życie wymości?
Nie łatwo to wszystko zrozumieć...
Dziesiątki więc pytań zadajesz,
Rozumiem pytania Twe w sumie...
Wiesz? Szczepiąc się innym pomagasz!
Szczepionka jest dobra, lecz szczerze...
Nie każdy ją może przyjmować,
Ty pomóc mu możesz i wierzę,
Że zechcesz, że będziesz szanować
Bo jesteś człowiekiem rozumnym,
Tych słuchać, co wiedzą należy...
I z tego też możesz być dumny,
Że kiedy brak wiedzy to WIERZYSZ.
O gerberze
Przyjrzyjmy się gerberze
Tak z bliska, tak dokładnie,
Wspanialej jej karierze...
Tych wspomnień nikt nie skradnie.
Kto się nie zastanawiał,
Czy dosyć w niej poezji,
Że kocha - jej nie wmawiał,
Oceniał jej finezję,
Ten pewnie nie przeżywał
Pierwszej miłości nigdy,
Ten nigdy się nie zrywał
Na dźwięk imienia, lecz gdy
Już spotkał tę jedyną
Wręczył jej bukiet kwiatów
To jakby właśnie płynął
Do granic szczęścia światów.
Przez panoszące się powody
- Trudno... Tak dzieje się czasami -
Drewniane, choć cukrowe gody
Z dumą obchodzą dziś „Biebrzanie”.
By uroczystej tej narracji
Poddać się, ale i nie grzeszyć
Ktoś pozazdrości Wam owacji,
Ale się przecież i ucieszy
Bo któż nie pragnie chwili sławy,
Nie chciałby zaznać lukru smaku,
Ale w śpiewaniu brak mu wprawy,
Talentu nie ma choćby znaku.
„Biebrzanie” Zakochani w chórze!
Gdy jubileusz jeszcze skromny
Śpiewać musicie jak najdłużej
Bo kto przypomni pieśń potomnym?
Wybaczcie wszyscy mi z „Belcanto”,
Że tylko o Nich dzisiaj będzie...
Nagrodzę może kiedyś Wam to...
A z resztą... Znani żeście wszędzie.
...Pragnie powrotu średniowiecza
I jest wyraźnie z tego dumny,
Wierzy zapewne, że stos leczy...
Tak może tylko bezrozumny.
Jutro naukę sądzić zechce,
Ukarać każdy gest niezgody...
Gdy nie czujecie jeszcze dreszczy,
To się poddajcie próbie wody.
Tylko topielec jest niewinny...
Reszta pomodli się za duszę,
Odśpiewa głośno tekst dziękczynny
By zechciał skrócić Bóg katusze.
Żaden Kopernik już nie zdoła
„Zatrzymać Słońca, ruszyć Ziemię”
A gdzie tu rozum? - rozum woła.
Spokojnie zasną tylko niemi.
No i co...
Nie wiem, po co to pisać...
Ręce już opadają
Bo wszystkiego być musi granica
A ci granic zwyczajnie nie mają.
Patrzcie! Jacy bezkarni...
Co tam prawo! My prawem!
Wy - szczeniaki - trzymajcie się psiarni!
Nie wam wtykać nos w nasze sprawy.
No i co im zrobicie...
Im nie zadrży powieka,
Każdy dzień to dowodzi niezbicie,
Wy możecie jedynie poszczekać.
Tacy jesteśmy?
Myślę, jak to napisać,
Że to co widzę jest podłe.
Nie! Nie pozwolę by cisza
Miała się dzisiaj dobrze.
Bo o podłości milczeć
Nie może porządny człowiek,
Zapomnieć choćby na chwilkę...
łzami nie zrosić powiek.
Bo człowiek psa nie kopnie
Jeżeli chce być człowiekiem.
Wyzna? - żałuję okropnie...
Nim go nakryją wiekiem.
I już...? I wszystko cacy?
Wystarczy pierwiastek żalu?
Tacy są dzisiaj Polacy?
Kasiu, Andrzeju, Alu...
Nie chcę być zła podpórką,
Żal mój we łzach gorzkich moczę,
Niech wszystkie matki swym córkom
W cieple plotą warkocze.
Że oto polskie ego...
Przez myśl im zapewne przejdzie
Kiedy do boga wspólnego
Modlić się każda będzie.
A u nas już jesień
Choć za dnia się słońce wysila
Z sierpniowym niemalże zapałem
W mgieł gęstych opiece żarliwej
Się jeszcze chowają żurawie.
Coś każe opuścić pielesze
Obfitą je kusząc biesiadą.
Zmartwione, a może się ciesząc,
Wrzaskliwe wieść będą narady.
Na podmuch czekając z północy
Najlepszą, uzgodnią taktykę
By wkrótce przy wiatru pomocy
Pożegnać się gwarnie i z szykiem.
Kto wtedy nie zadarłby głowy,
Nie życzył szczęśliwej podróży,
Miłymi z najmilszych by słowy
Nie zechciał powrotu wywróżyć?
Bo u nas nad Biebrzą już jesień.
Wśród pól się rozgościł październik
Latawcom obiecał i klnie się,
Że wkrótce marzenia ich spełni.
I odtąd już dmuchać im będzie
Raz ciepłym, raz zimnym powietrzem
Aż w końcu liść spadnie z drzew wszędzie
Listopad się wprosi niegrzecznie.
A może...
Za kilka dni a może więcej,
Nocy nie liczę bo i po co,
Skoro nie będzie już goręcej
A drzewom się kreacje złocą
Na dłuższy może pójdźmy spacer,
Na krótki szkoda tych widoków,
Może zadyszka nas nie złapie...
Wzrok nie odsapnie aż do zmroku.
Znam miejsca, które z tchem zapartym
Podziwiać można i żałować,
Że czeka rychła zmiana warty
A głowa jeszcze nie gotowa.
Więc może jutro lub pojutrze
W piękną się wybierzemy jesień
Bo dnie się robią coraz krótsze
Bo się kolejny skończył wrzesień.
Jesienią...
Październikowi czoło zbladło
Choć mróz na chwilkę tylko wdepnął.
Kiedy do nóg mu piękno padło
Miłorząb załamany szepnął:
Dlaczego właśnie ja...? Dlaczego?
Azalia jakby znów kwitnąca...
Czyżbym ja coś uczynił złego?
Myśli pod korą mi się mącą.
Dąb już wydaje się zmęczony,
Lipa do zimy już gotowa,
Zadowolone tylko wrony...
Nie skryje się w konarach sowa.
Jesień... więc przyznać czas ze smutkiem
Zanim listopad dnia odbierze,
Że to ostatki piękna krótkie,
Lecz odżyć zdołam wiosną - wierzę.
Hej!!! Zakochani w PiS-ie!
Nie śni się Wam inflacja?
Już dziś - tak widzi mi się -
Włos jeży z gazem stacja,
Ciepełko droższe coraz,
Bochenki coraz mniejsze...
Już wierci się iloraz...
Śpiesz się wyborco! Ciesz się!
Bo nadciągają wieści,
Że to początek tylko...
Jutro prądem popieści
Wszechwładza z picu żyłką.
Czyśmy?
Tak szły kiedyś z dziećmi Polki
Głodno było, ale doszły.
Nie broniły im pachołki...
Honor był od złota droższy.
Dziś, gdy mamy dóbr dostatek,
Gdy podzielić się czym mamy,
Zamykamy się w półświatek
Na fałszywej strunie gramy.
Czy naprawdę zła w nas tyle,
Potworami się staliśmy?
Byle git i nasze byle...
Ludźmi tak naprawdę czyśmy...?
Bo to się tak...
...Bo to się tak nie kończy.
Takiego końca nie ma.
Choć słaba, jednak łączy
Nadzieja nawet niema.
Nadziei ledwie tlącej
Nieznane są zamiary;
Dopóki promień słońca...
Dopóki okruch wiary...
Bo gdy zabraknie wiary,
Kiedy już płomień zgaśnie
Już tylko pustka szara...
I to jest koniec właśnie.
Nie dajmy...
Nie dajmy sobie nigdy wmówić,
Że można nazwać patriotą
Kogoś, kto chluby nie przynosi,
Komu jest bliżej do hołoty.
Bo kto ojczyznę swoją kocha
Nigdy by na to nie pozwolił,
By funta kłaków warta „wiocha”
W poselską się wcielała rolę.
Nie uznam jej za postać godną,
Choćby za wzór ją prezes stawiał
Bo nikt, kto nie jest „fleją” wredną
Słów niegodziwych nie wymawia.
Kto czyni, że z całego świata
Ciepłe się dobijają słowa,
Takiego będę miał za brata,
Na takich Polska ma gotowa.
…In Poland
“We want to stay in Poland!”
Wschodnia granica huczy.
Ginąć im w leśnych dołach,
Gdy brak do domu kluczy?
Tak tęsknią za wolnością,
Za przyszłością spokojną,
Gdy tam niegodziwości
Świętą nazwane wojną.
A w naszej puszczy człowiek -
Dziecko, kobieta, kucharz…
W przydrożnym marznie rowie,
Ktoś się w tą rozpacz wsłucha?
Skoro jesień już wokół
Choć jej nikt nie zapraszał
Poddam się jej urokom
Bo się już wiatry łaszą.
W sens nieznośnej wichury
Mało kto by uwierzył,
Cieszył się mało który...
Trzeba znieść - wręcz należy -
Skoro szyszkom rozsypie
Życie ku świata stronom,
Szczęścić się będzie lipie
Nie poskąpi los klonom...
Przecież nic się w przyrodzie
Bez powodu nie dzieje;
O złej nie mów pogodzie
Kiedy wiatr w żagle wieje.
... Że kiedy brak wiedzy...
Pytanie... Co hańbi najbardziej -
Głupota, czy służba podłości?
Ta pierwsza - daleko nie zajdzie...
Tą drugą - ktoś życie wymości?
Nie łatwo to wszystko zrozumieć...
Dziesiątki więc pytań zadajesz,
Rozumiem pytania Twe w sumie...
Wiesz? Szczepiąc się innym pomagasz!
Szczepionka jest dobra, lecz szczerze...
Nie każdy ją może przyjmować,
Ty pomóc mu możesz i wierzę,
Że zechcesz, że będziesz szanować
Bo jesteś człowiekiem rozumnym,
Tych słuchać, co wiedzą należy...
I z tego też możesz być dumny,
Że kiedy brak wiedzy to WIERZYSZ.
O gerberze
Przyjrzyjmy się gerberze
Tak z bliska, tak dokładnie,
Wspanialej jej karierze...
Tych wspomnień nikt nie skradnie.
Kto się nie zastanawiał,
Czy dosyć w niej poezji,
Że kocha - jej nie wmawiał,
Oceniał jej finezję,
Ten pewnie nie przeżywał
Pierwszej miłości nigdy,
Ten nigdy się nie zrywał
Na dźwięk imienia, lecz gdy
Już spotkał tę jedyną
Wręczył jej bukiet kwiatów
To jakby właśnie płynął
Do granic szczęścia światów.
Przez panoszące się powody
- Trudno... Tak dzieje się czasami -
Drewniane, choć cukrowe gody
Z dumą obchodzą dziś „Biebrzanie”.
By uroczystej tej narracji
Poddać się, ale i nie grzeszyć
Ktoś pozazdrości Wam owacji,
Ale się przecież i ucieszy
Bo któż nie pragnie chwili sławy,
Nie chciałby zaznać lukru smaku,
Ale w śpiewaniu brak mu wprawy,
Talentu nie ma choćby znaku.
„Biebrzanie” Zakochani w chórze!
Gdy jubileusz jeszcze skromny
Śpiewać musicie jak najdłużej
Bo kto przypomni pieśń potomnym?
Wybaczcie wszyscy mi z „Belcanto”,
Że tylko o Nich dzisiaj będzie...
Nagrodzę może kiedyś Wam to...
A z resztą... Znani żeście wszędzie.
„Chcę średniowiecza!”
...Pragnie powrotu średniowiecza
I jest wyraźnie z tego dumny,
Wierzy zapewne, że stos leczy...
Tak może tylko bezrozumny.
Jutro naukę sądzić zechce,
Ukarać każdy gest niezgody...
Gdy nie czujecie jeszcze dreszczy,
To się poddajcie próbie wody.
Tylko topielec jest niewinny...
Reszta pomodli się za duszę,
Odśpiewa głośno tekst dziękczynny
By zechciał skrócić Bóg katusze.
Żaden Kopernik już nie zdoła
„Zatrzymać Słońca, ruszyć Ziemię”
A gdzie tu rozum? - rozum woła.
Spokojnie zasną tylko niemi.
W dzień zaduszny
Mnie z kultem śmierci nie po drodze
Bliskich mi zmarłych mam w pamięci.
Na chłód kamienia się nie godzę,
Splendor granitu mnie nie kręci.
Tak trudno zostać zapomnianym
Bo wtedy jakby nas nie było...
Ktoś chce być listem niewysłanym,
Niewypełnioną niczym chwilą?
Żadna rozłąka nie jest łatwa;
Póki nas karmią wspomnieniami,
Nic, że pogasły im już światła,
Wciąż jakby trwali miedzy nami...
Można ich ujrzeć, nawet poczuć
Mimo, że błądzą gdzieś daleko
Wystarczy tylko zamknąć oczy
A pamięć wnet uchyli wieko.
Choć mnie nie cieszy umieranie
Wiem, że to koszt każdego życia
Z żalem się muszę zgodzić na nie
Niczym na karę do odbycia.
Za wszystkie zmarnowane lata,
Nieodpłacone należycie,
Poddać się muszę woli kata
I skoro musi, to choć skrycie...
Cząstką ogrodu wtedy zostać...
Utkwić bym chciał pod jodły korą
Bym obietnicy zdołał sprostać,
Że służyć będę jej z pokorą.
Bo może wtedy by mi dane
Było naocznym zostać świadkiem,
Że każda rola odegrana
Nie okazała się przypadkiem.
A dziś... Ot tak mi się złożyło
Żeby tradycji być posłusznym,
Jakby o śmierci mało było...
W ten listopada „ dzień zaduszny”.
Dzisiaj temat inny nieco...
Proszków szukałby ze świecą,
W których mógłby prać ubranie,
Człowiek z uczuleniem na nie.
Nawet hypoalergiczny
Wcale nie jest taki śliczny,
Kiedy chce udawać Diora.
A już alergików zmorą
Są powietrza odświeżacze,
- „Zaśmierdzacze” rzekłbym raczej -
Całkiem niemal żyć nie dają,
Rolę „łąk alpejskich” grając.
Nie umili dziś podróży
Delikatna nutka róży,
Lawend niepozorne tchnienie,
Konwaliowych wspomnień drżenie...
Równie mocno, jak banalnie
Wszędzie cuchnie tanią pralnią.
Nikt nie powie, że siurpryzą
Są spotkania z „morska bryzą”,
Nie wiem wręcz, za jakie grzechy
Muszą znosić te „uciechy”.
Nos im zatykają modnie
Prane kurtki, bluzy, spodnie
I po prawdzie, czystym klopem
Zalatują zamiast potem.
Oby Was to utrapienie
Nie dopadło - ślę życzenie...
Zanim
Nim depresyjny listopada
Ponury nastrój nim zawładnie
Nim deszcz śniegowi lekcję zada,
Słońce grzać zacznie nieporadnie,
Zanim się nad nim zamknie wieko
Może mu zaznać dane będzie
- Choć do anioła mu daleko -
Co się najbardziej liczy wszędzie
I upychając czas kolanem
W pragnień objęciach pogrążony
Jej będzie słodkim tulipanem
Wyczekiwanym - wymodlonym.
Nieuleczalny optymista
Nie zapomina wyznać szczerze,
Że gdyby mógł to lat czterysta
Jak skała wytrwa w dobrej wierze,
Mgłom listopada się nie podda,
Bo gdzieś się nowe rodzi lato;
Dopóki go wciąż będzie głodna
Żadnego dnia nie nazwie stratą.
Sedno
Debil* wciąż radzi się idioty,
Głupota liczy na debila,
Kretyn odłoży znów na potem...
Imbecylowi wadzi chwila...
I tak się dziwnie sprawy toczą
Bo reszcie jakby wszystko jedno
Dopóki coś im nie wyskoczy,
Co boli uderzając w sedno.
Dopiero wtedy ruszą tyłki,
Żeby wyrazić własne zdanie
Lecz próżne będą ich wysiłki
Bo lud się uodpornił na nie.
Wciąż będzie radził się idiota
Głupiego licząc na debila...
Kretyn odłoży znów na potem...
Imbecyl mruknie - nie ta chwila...
Morda w kubeł!
Rzekła Pani - dość już tego! Morda w kubeł!
Facebook nie jest dobrym miejscem do oceny...
Czerpać trzeba z neutralnych bardziej źródeł
Bo nam służby dopomogą zejść ze sceny...
Więc śpiewajmy gładkie hymny, wodewile...
Obcy niech se zamarzają na granicy
Byle słodko nam mijały nasze chwile
Co tam prawa, byle ucichł gwar ulicy.
Niech tam ludzie umierają nieszczepieni,
Niech się przyszłe matki zajmą umieraniem,
Przyjdzie pora to się może rządy zmieni
Dzisiaj tylko beznamiętne ciche granie...
A ja z Panią - Droga Pani - się nie zgodzę
Nie licz Pani, że ktoś moją zamknie mordę,
Drugi raz się - Droga Pani - nie urodzę...
Będę zatem krytykował wilków hordę.
A jak nie w smak komuś moje rymowanie
Niech się zajmie nieboraczek piciem wódki,
Bowiem kaca liczne wstręty - ręczę za nie -
Mniej brzemienne od władz działań będą w skutki.
Już wiecie...
Już wiecie... Już pisałem... Nie cierpię listopada.
Bez żalu bym go oddał i to - ot tak - od zaraz.
Po grudniu nie zapłaczę, powiem mu brzydko - Spadaj!
Najchętniej bym w promocji wysłał gdzieś oba na raz.
Szczególnie mi brakuje kwiatów i krótkich nocy,
Zieleni i czerwieni i wszystkich ptaków gwaru,
Bo mnie - jak wielu innym - potrzeba ich pomocy,
Niechby się narzucały nam niemal bez umiaru.
Wiem, że najdłuższą nocą też się upajać można,
Film - racząc się herbatką - oglądać pod kocykiem,
Gdy wizja wielkich mrozów jeszcze nie taka groźna
I czasu pod dostatkiem by poległ kier pod pikiem.
Najbardziej mam dziś za złe, że kryją wdzięk dziewczyny
Opatulone w czapki, poowijane w płaszcze...
Już nie usprawiedliwi nikt listopada winy,
Grudnia rozlicznych smutków choinka nie zagłaszcze.
Choć wiem, że to dziwaczne, bez trudu mi przychodzi
Pisać, że nie przepadam za tą ponurą parą.
Dopiero z Nowym Rokiem nadzieja znów się zrodzi,
Lecz póki co listopad przygnębia pustką szarą.
Lew
Wybrał się lew na polowanie,
Choć to wychodzi lepiej lwicy,
Chciał zapracować na uznanie
By móc się gapić w lwicy lico,
I jak na złość gnu ani śladu,
Tym bardziej zebry, czy bawoła...
A tak chciał zagryźć dla przykładu
Coś, czemu trudno stawić czoła.
Ale by zaraz słoń się trafił
To pecha trzeba mieć wielkiego,
Więc upolawać nie potrafił
Kozy, tym bardziej coś takiego.
Choć go nęciły lwicy wdzięki
Wspomnienia lizać mógł z niesmakiem
Wydłużył mu los czas udręki
Co wytłumaczył szczęścia brakiem.
A lwica na to: „Nieszczęśniku!
Ofiaro zawziętego losu!
Szanse twe marne, brak ci szyku,
Ty zawsze będziesz chodził boso...
Choć z drugiej, też istotnej strony
Grzywę masz owszem... całkiem, całkiem...
Może, gdy będziesz wyposzczony
Większym okażesz się być śmiałkiem?”
Kwiaty z dzieciństwa
O mało a byłbym zapomniał
O kwiatach z mojego dzieciństwa,
O szałwii, choć wcale nie skromna,
Nemezji, celozji, nasturcji...
Bo tamte wieczory z maciejką
W pamięci na zawsze zostaną,
Nie zechciałbyś wiosną Andrzejku
Na staroć pokusić się na nią?
Na skrzynkę begonii za oknem,
Namiastkę wiejskiego ogródka,
Na wiecznie zieloną paprotkę...?
A lista, choć długa - wciąż krótka.
Ktoś z was nie miał w domu trzykrotki,
Pod sufit monstery, fikusa,
Daktyla nie wysiał - bo słodki -
Nie cieszył się z zygokaktusa?
Ja miałem. Wy pewnie tak samo.
Gdy wieś gdzieś tam mieszczuch zostawił,
Do pracy się zrywał co rano,
Wieczorem w zielone się bawił.
Na ławce siadając pod bzami
Tygrysią się lilią zachwycał
Upijać się chciał jaśminami,
Bo jaśmin w ogrodzie być musiał.
Smutne wolności naszej świętowanie...
A tak bym chciał być z niego dumny.
Długo nam przyjdzie czekać na nie...
Wyczuwam czuciem mym podskórnym.
Do diaska!
Nie piszę do was w PiS-ie zakochani,
Do was rozsądek dawno już nie trafia.
Rzec można śmiało - was ta strofa zrani,
Jak krzywe nogi wierna fotografia.
Ja dotrzeć pragnę do tych, co są zdolni
Rozpoznać wszystko, co tego wymaga,
Nie ważne wielko, czy są małorolni
Byle, co prawda wiedzieli, co blaga,
Co obietnicą, co przekupstwem jawnym,
Co od zarania jak tombak fałszywe
Bo wiersz mój pojmie w rozumieniu wprawny
I tylko jemu wersy me życzliwe.
Właśnie stajemy przed kosztowną próbą.
Wiedza dziś nie jest tajemnicą skrytą
A tylko ona ochroni przed zgubą;
Kto grzeszyć z PiS-em woli niech nie czyta.
Im człek się szybciej z błota wykaraska
Tym szybciej dawne powracają siły.
To przecież jasne, jak słońce. Do diaska!
Chcecie by dzieci wasze w strachu żyły?
Działa
Niedaleko, ale w całkiem obcym kraju
Wymyślono coś zupełnie nie do wiary,
Żeby zgodnie żyć od dzisiaj niczym w raju
Wrogie trzeba tylko wysłać precz zamiary.
Trzeba wyzbyć się na zawsze złych uprzedzeń
Gwarantując równe prawa każdej nacji,
Nie kierując wszystkich świateł wciąż na siebie
Dział nie toczyć nad słabszymi dominacji.
Niby proste, łatwe niby... tylko niby
Bo idea ta niektórym jakby zbrzydła.
Może zmienić by opinię mogli gdyby
Kraść im mydło dali widło i powidło.
Krzyczą zatem na świat cały, że Europa
Im zupełnie taka już się nie podoba
Więc czekamy kiedy zechce dać nam kopa...
Do kożucha nam zostanie z łez ozdoba.
Strof kilka o zimie
Za zimą raczej nie przepadam.
Stanowczo... Zimna, jest zbyt zimna.
Gdyby w niej ciepła więcej było,
W ciepłe mnie chciała wziąć objęcia,
Żeby choć - kocham - zaszeptała
- Pragnę cię - mi wyznała czasem...
Bo każdy lubi być potrzebny...
Na taką zimę bym się godził.
W długie wieczory zatopieni
Przy lampce czerwonego wina
Do wiosny byśmy doczekali...
Tak nawet zimę przeżyć da się.
Wystarczy czasem słodki uśmiech...
Skromniutki dowód pożądania...
Podłożę nieco do kominka
Powiem - cóż zima - bowiem wtedy
Policzek szuka ciepła piersi,
W ich aksamicie grzęzną usta...
A mróz za ścianą niechby trzaskał
Niechby śnieżyło. Co tam zaspy.
I nawet gdy wygasa w piecu,
Kiedy chłodnieją cztery kąty,
Gdy ciała tulą się do siebie
Jedno rozgrzewa chłód drugiego.
Niechby na dworze ostra zima,
Niechby nas nawet zasypało,
Po ileś razy jeszcze - niechby...
Nic to, gdy serce czeka wiosny.
Tutaj nie byłem
Jeszcze nie byłem tu, tam też nie będę
Bo jeden człowiek wszędzie być nie zdoła.
Jestem jak kogut cieszący się grzędą...
Choć czasem słyszę, że coś skądś mnie woła.
Wiem, że są gdzieś tam miejsca jak z obrazka.
Któż by nie pragnął, mimo srebrnych skroni,
Chwilką się jedną wzruszyć na Alasce,
Czy wśród sekwoi gdzieś tam w Oregonie...
Poznać - nim zginie - koralową rafę,
Urodę tajgi, kwiaty Atakamy...
Gdy się po plecak trudno wspiąć na szafę,
Liczni przyznają - Wiemy. Też tak mamy.
Ja przez swe okno rad zawsze wyglądam
Ciesząc się z dobrze mi znanych widoków.
Bo już od życia zbyt wiele nie żądam...
Niechby rok tylko zwolnił nieco kroku.
Mogło?
Gdyby mnie los w swej dziwnej trosce
Chciał o pięćdziesiąt lat odmłodzić,
Czy czczej bym poddał się pogłosce
Coś życiu dodał, coś w nim zmienił?
Pewnie bym zdziwił odpowiedzią -
Z jednym wyjątkiem... żadnej zmiany.
I już się bliźnich szare trudzą,
I już rozdrapać zechcą rany.
Cóż to takiego? Czemu jedno?
Ktoś by naprędce coś wywróżył
Lecz w tym tkwić lubi szczęścia sedno
By nie zabiegać o zbyt dużo.
Los słowa żalu nie usłyszy,
Że coś się w życiu nie powiodło...
Myśl nie opuści sfery ciszy,
Że czegoś brakło, choć być mogło.
Mogło? To mało. To nic prawie,
Choć słowo dziwnie brzmi wciąż w uszach
Dobrze, że grało dość niemrawo,
Że myśleć o tym już nie muszę.
Przecież wiecie
O powodzeniu nie śnił jeszcze,
Zawsze poddawał się na starcie,
Z białych obłoków wróżył deszcze,
Nigdy nie mówił nic otwarcie.
O nieprzychylność wiatr posądzał
Co znalazł do kieszeni chował
Jeszcze nim nie targały żądze
Jeszcze nie wszystkie poznał słowa
Na nic się nie zda moc orędzia
Nawet gdy czcionkę by wytłuścił,
Więc nie zamartwiał się, co będzie...
Los coś wymyśli, nie odpuści.
Mógłby do niebios słać błagania
Byle realne choćby nieco,
Bo cud, to raczej kawal drania,
Wciąż każe szukać się ze świecą.
Gdy o sukcesach śnić już zacznie,
Brak powodzenia zwać niefartem
Chmurom przyglądać się już baczniej,
Słuchać ostrzeżeń przed falstartem...
Znaczyć to będzie, że już gotów...
Da sobie radę na tym świecie
Złych pozna gorzki smak obrotów?
Może... Tak bywa... Przecież wiecie.
Listopad
Kolejny dzień się budzi listopada...
Jednym zaspanym okiem, czy nie pada
Przez okno najpierw sprawdzam... Nie mam pecha,
Słońce niemrawo, ale się uśmiecha.
A w listopadzie tak o uśmiech trudno,
Do szczypty szczerzy się nadzieja złudna,
Bo jutro pewnie tylko gorzej będzie,
Bo biedaczysko zwykle cienko przędzie.
Tutaj nad Biebrzą, to już prawie zima,
- Na słowo zima ciepła myśl się zżyma -
Gdy serce wiernie się ku wiośnie skłania
Już się nie zmieni to - do odwołania.
Jeszcze ogłasza gród, że smagliczka
Najtwardszą odtąd będzie zawodniczką,
Nagietki drugą się lokatą chełpią,
Chociaż na równi ze smagliczką cierpią.
Bo już za chwilkę drwiąc z jesieni grudzień,
Obedrze nas z ostatniej porcji złudzeń
I zakończymy rok dwudziesty pierwszy,
Weselszy może przyjdzie czas dla wierszy.
Nowy Rok zawsze nową niósł nadzieję
Więc i ja może jeszcze się zaśmieję...
Taki smutek...
Gdy przyjdzie taki smutek,
Że nawet nic się nie śni
Kiedy depresji skutek
Odciska się boleśnie,
Bezsenność, beznadzieja,
Cienie szarości wszędzie,
Wszystko się w wizję skleja,
Że lepiej już nie będzie.
Cierpienie ciała, duszy,
Zupełni nic nie cieszy,
Nic skały tej nie skruszy
Z pomocą nic nie śpieszy...
Śmieszne się rodzą rady:
W garść weź się, przecież możesz,
Pomóc nie dadzą rady
Po nich wręcz jeszcze gorzej...
Pomorze tylko lekarz,
Gdy psyche się nie zrywa
Bo to choroba przecież
A życie ceną bywa.
Spokojny człowiek
Spokojny, to on jedynie z pozoru...
To bardziej flaszka czerwonego wina
Z ponadprzeciętnym poczuciem humoru;
Płakać potrafił słowami jedynie.
Łza z łez najsuchsza świata nie ujrzała,
Jak tylko w wierszu pomiędzy strofami
I nawet wtedy niepozornie łkała
Dnie były nocą... noce złymi dniami.
W drugim lub w trzecim, jak nie w pierwszym wersie
Zwykle znaczone piętnem metafory,
Na w spiżu lane nie licząc popiersie,
Spać niedające uciszał potwory.
Sensu bez skutku wśród bezsensów szukał
Wierząc, bo wierzył, że wierzyć należy.
W poszukiwaniach do wielu serc pukał,
Kiedy to jedno warkocz skryło w wieży.
Nie pytał wiatru, czemu w komin dmucha,
Ni mgły, dlaczego horyzont przesłania,
Choć biedy nie zna, w miękkich tonie w puchach
Samotność ciąży, do refleksji skłania:
Czy mógł inaczej życiem pokierować,
Skoro miał inne na szczęście widoki?
Nie pora liczyć wszystkich uraz mrowia
Skoro za późno na ku zmianom kroki.
Jeszcze wczoraj...
Jeszcze wczoraj zdobywać chciał szczyty
Lubi z góry spoglądać na chmury
Nie powiedział nikt o nim, że skryty...
Bywa zły, ale nigdy ponury.
Przedtem by mu do głowy nie przyszło
Rezygnować z zamiaru na starcie
Choć nie raz i nie dwa coś nie wyszło
Jeszcze wygram... By mówił otwarcie.
Ale dziś to już tylko historia.
Może sił by mu jeszcze starczyło,
Jeszcze mógłby zawołać - Victoria!
Gdyby nie to, że coś się skończyło.
Że już brak mu wczorajszej ochoty,
Że się zapadł w czeluści niechcenia,
Że już nawet nie czując tęsknoty
Na suficie maluje cierpienia.
I choć kochał czerwienie w zieleniach,
Róże w złotach i biele w błękitach,
Blask straciły, nie miały znaczenia,
Odtąd czernie w szarości okryte
Zawładnęły - ktoś rzekł - opętały,
Jakby każąc mu żyć na kolanach
I ten człowiek do wczoraj wspaniały
W noc się zapadł od rana do rana.
Nie mów mu - Bierz się w garść, jesteś silny...
Takie słowa z depresji nie leczą
W tej chorobie lek trzeba dać pilnie...
Tylko on może zdążyć z odsieczą.
Ot taka ugoda...
Poszedłem na ugodę:
Ja nigdy już nie będę
Narzekał na pogodę
I wreszcie go zdobędę
A spokój mi obiecał,
Że wiosną przyjdzie wiosna,
Że latem - a to heca -
Wyzwaniom wielu sprostam...
I wy się ze spokojem
Umówcie co do tego,
Że nie zostanie gnojem,
Nie zrobi wam nic złego.
Mówicie - Śmiechu warte...
Jak wytrwać bez narzekań,
Gdy wrota już otwarte,
Jesienna płacze wiecha.
Niech to nagrodą będzie
Za życie bezstresowe,
Spokój bezcenny wszędzie -
Każdej posłuży głowie.
Przed podróżą
Kiedy się Filip w Grażynce zakochał
Znalazł się w gronie najszczęśliwszych osób.
Choć uprzedzali - Patrz... nie raz zaszlochasz,
W niej się nie kochać - mówił - wręcz nie sposób.
Z miłością jak z wirusem przecież...
Lekarstwa nie ma, przechorować trzeba.
Nie udawajcie, że tego nie wiecie.
Bez wody można... da się i bez chleba...
Ale nie lubi miłość ponaglania,
Pragnie - wręcz żąda - cierpliwości dużo.
Mądry zrozumie niuanse kochania
Bo jak nie przysiąść nieco przed podróżą.
W dni pełne skwaru, bez księżyca noce
Do tego taką, z której się nie wraca,
Bez rady matki, bez brata pomocy
Sagą, przy której człowiek się zatraca.
O miernocie
Miernota najlepiej się czyje,
Gdy stać jej przy słabszym przychodzi.
Współczuwać mu... Nie! Nie spróbuje.
Współczucie miernocie wręcz szkodzi.
Miernota z miernoty jest dumna,
Słabością jest każde współczucie
A kontakt z istotą rozumną
Jest między „dziwnymi” się snuciem.
Miernocie współczucie, to obca
Zawiłość uwagi niewarta,
Dziewczynę chce widzieć gdzie chłopca
Rozpozna, kto znać się „ma farta”...
Nie będę się mierzył z miernotą,
Najchętniej bym jej nie oglądał.
Z mądrzejszym a jakże... z ochotą...
Miernotę kojarzę ze świądem.
Miłość (3)
Warto się chwilę nad tym zastanowić
A nawet przyjrzeć sprawie nieco baczniej,
Że gdy się uda choćby uśmiech złowić
Może się miłość niespodzianie zacznie.
A gdy ktoś uzna, że to zbyt banalne,
Niemądre i wręcz całkiem niemożliwe,
Powiem mu brzydko - chyba ciebie walnę...
A i tak będę nadmiernie życzliwy.
Bo niby jak ma rodzić się uczucie?
Podanie złożyć gdzieś w ważnym urzędzie,
Nastawić winno się na długie snucie
Nudnych wywodów, wygłosić orędzie?
Mnie się podoba ten nagły początek,
Na nocnym niebie błysk meteorytu,
Jednym spojrzeniem zawiązany wątek
Przybrany ową porcja niedosytu...
Zaśnij
Zaśnij już...
Kolejny dzień się kończy.
Bo i cóż...
Już nowy śle list gończy.
Nie wrze, lecz
Przez dwa się sita sączy.
Zwykła rzecz...
Ze sobą dnie noc łączy.
Drżenia rąk
Ku górze wyciągnięte
Wczoraj pąk...
Dziś kwiaty mrozem ścięte.
Kapu kap...
Dni pustkę wypełniają
Łap je, łap
Dopóki powracają.
Ciągle jadę
Ciągle jadę, i jadę, i jadę
Nie w tą stronę, i nie tym tramwajem
A po drodze dróg mijam plejadę...
Szczęścia sobie życzymy nawzajem.
Czasem się zastanawiam, bo może
Gdzieś są miejsca z piękniejszym widokiem
Lecz wyroki przyjmuję w pokorze...
Ktoś potrafi być szczęścia prorokiem?
Jadę, zatem i jadę, i jadę
W stronę, która tak dobrze mi znana
I mijając dróg innych plejadę
Cieszę się, że nów widzę ją z rana.
Jacy brzydcy
Jacy to brzydcy są ludzie...
Poznać ich nigdy bym nie chciał.
Z całą ich niecną obłudą
Precz bym bez żalu odesłał.
Żal coraz głośniej wybrzmiewa,
Że nie w tą idziemy stronę
Łotr co się dobrze dziś miewa
Nie naszym ma być patronem.
Polska by była cieplejsza,
Cieszyć by było się, z czego,
Gorycz brzmi dziś niegdysiejsza
Proszę o kogoś milszego.
Starość
Czy starość sens ma jakiś?
Pytanie choć nie dręczy,
Jak czarne krąży ptaki,
Jak nić się śni pajęcza.
To rawda, że się młody
Starością nie przejmuje
Za gwiazd milczącą zgodą
Osobno podróżują.
Choć starość podpowiedzi
Życzliwych nie żałuje
Młodość odburknie - bredzi,
Jakieś powiastki snuje.
Świat się zbyt szybko zmienia
By starość nadążała...
Jak ulżyć w jej cierpieniach?
Jakby za dużo chciała.
Na Mikołaja
Rozgląda się dziś oczu zgraja
Z nadzieją wartą lepszej sprawy...
Naród znów czeka Mikołaja...
Wór taszczy mikry dziad z Warszawy.
A w worze, któż wie - niespodzianka
- Nie lubię takich niespodzianek -
Szczególnie grudniowego ranka...
Pamiętam jeden taki ranek.
Za drugim mi nie tęskno wcale
- Któż chciałby toczyć się po bandzie -
Nie wdając zbytnio się w detale...
Śmiać się, czy płakać przyjdzie - bardziej?
O sprawiedliwości strof kilka...
Tak sobie myślę - to zdrowe -
Co też mój naród ma w głowie?
Wiek mi na gorycz pozwala...
Ludu prostota powala;
Żeby być całkiem uczciwym...
Niełatwo być sprawiedliwym.
Czasem ktoś spyta wnikliwie -
czy równo, to sprawiedliwie?
Jednakie żołądki - prawią...
„Urawniłowkę” znów sławią,
lecz, czy pożytek z nich równy?
- Zapyta księgowy główny -
Uczyli się aby pilnie?
Czy też „migając usilnie”,
nie bacząc, co będzie potem
dreptali tam i z powrotem...
Po latach wołają: Czemu
więcej przypadło tamtemu?
Czy nasze dzieci są inne?
One wszak temu niewinne!
Odebrać trzeba bogatszym,
„Nie będzie taki s...ł rzadszym.”
Słyszę... co jutro wymyślą,
Gdy dzieci do szkoły wyślą.
Doradzą synom zapewne,
a głosy ich będą gniewne:
Uczyć się? Nieeee! Niby, po co?!
Coś spadnie z bożą pomocą...
Pracują tylko frajerzy
(piekarze, cieśle, kelnerzy,
rolnicy i pielęgniarki...)
Kucharka przestawia garnki,
Inżynier to zawód głupi...
Toż w Chinach się wszystko kupi...
Węgla na wieki wystarczy
Unia niech na nas nie warczy!
Sędziowie? – złodzieje sami…
Lekarze? tak między nami...
Komu potrzebna ich rada?
POLITYK - to jest posada!!
Dokąd ojczyzno ma zmierzasz?
Jak z kolan wstawać zamierzasz?
gdy uczyć się nie opłaca,
gdy władza myśl ogałaca,
gdy lepiej drogą na skróty
na nowe zaczekać buty,
Wszak kapią dudki bez pracy.
Pomyślcie czasem. Rodacy.
Taki kraj
Marzyłby mi się taki kraj,
Dla wszystkich dobrych dusz serdeczny,
W którym by każdy czuł się naj...
Gdzie każdy znalazł kąt bezpieczny,
Wiara z niewiarą za pan brat
W tym samym mieszczą się koszyku
Gdzie człowiek, choć nie brat, nie swat,
W nikim nie widzi przeciwnika.
O takim kraju długo śnić
Mógłbym, choć jestem starszym panem
I mówiąc szczerze chce się wyć
Nad mej ojczyzny podłym stanem.
Ponura wizja już się tli
- Kto by pomyślał, że się ziści? -
Że kraj popsują ludzie źli,
Że rządzić będą nim faszyści.
Trochę w ciąży...
Ten ktoś był mądrze wrażliwy...
Nie da się trochę być w ciąży
I być po części uczciwym
Się nie da... A temat krąży.
Niczym skleroza po boczku
Wciąż na tapetę powraca,
Nawet drobnego w bok kroczku
Nie zrobi... Ot taka „praca”...
I dobrze... I niech tak stoi
Bo zawsze na czasie będzie...
Niech zawsze myśl niepokoi,
Niech każdą głowę zdobędzie!
A już szczególnie młodzieńczą,
- Starej już nic nie pomoże -
W starej już struny nie dźwięczą,
Może być z nią tylko gorzej.
Och! Życie moje!
Kocham życie, jedyne z wielu uzależnień
Przed którym nie uciekam, jak spłoszona łania,
Przed żadnym z jego blasków kłaniać się nie wzbraniam.
Do śmierci mam pretensję - dlaczego nie sczeźnie?
Czemu czas, ten okrutnik, co po nas zamiata
Na postój się nie skusi, w niewiadome biegnie?
Czemu, jak wiatr zmęczony pośród mgieł nie legnie
Bym do syta się upił urokami świata?
Dlatego, że jak wszystkie wszystkiego początki
Zakończenie mieć muszą? Wieczność nie istnieje?
Więc cieszmy się, że znowu tak, jak wczoraj dnieje?
Że dalej snuć możemy rozpoczęte wątki?
Błagam cię zatem... Życie! Nie martw się wynikiem!
Bez wahania, doświadczeń twych będę królikiem.
Na 13 grudnia
Czterdzieści lat... Niemało.
A jakby ledwie wczoraj,
Gdy serce zamierało...
Czy przyszła na nich pora?
Co z nami teraz będzie?
Wejdą? Czy też nie wejdą...?
Te niedostatki wszędzie...
Ten lęk - czy z wiosną przejdą?
Nie przeszły. Jeszcze lata
Cierpiącej ojcowizny...
Ale i podziw świata,
Ale i przecież blizny...
I jeszcze dziś o dziwo
Przybywa kombatantów.
Choć dzieckiem głową kiwał,
Dochodzi za ból fantów.
Należy znać historię
Ale prawdziwą z gruntu...
Na nic nad grobem orgie
Rozdmuchiwanie buntu...
Bo zmiata wiatr historii
Te wszystkie poczynania.
Powody są do glorii,
Są mierne dokonania.
Próżne żale
Jestem - no cóż? - jaki jestem
Bo taki mniej więcej chcę być.
Może z mej tuszy wyjątkiem,
Z nią trudno zwyczajnie mi żyć.
Taka uparta bezwzględnie...
Próśb mych wyraźnie nie słucha
Jedz - mówi - skóra ci więdnie...
Dziwna z mej tuszy kłamczucha.
Skóra bez sensu wciąż rośnie,
Choć ja nie rosnę już wcale;
Jakby się miało ku wiośnie...
Lecz, co tam... Próżne me żale.
Tyle dziś względem mej tuszy,
Wszak święta za pasem tuż, tuż...
Wytargam ją później za uszy.
Nie lubię mej tuszy i już!
O wiedzy
Wiedzy brak - wierzcie - bywa niezdrowy...
Prawdę pozna, kto biegły jest w słowie,
A choć rady ma zawsze gotowe
Zna półprawdy, kto biegły w połowie.
Mądrość różni się tym do głupoty,
Że zna pełnie niepełni swej wiedzy,
Czego nie wie, wie też z tęsknot cnotą,
Choć się trudzą bez wiedzy koledzy...
Wiedzy brak bywa źródłem kłopotów.
Dobrze wiedzieć to, czego się nie wie
I w miłości, i podczas zalotów...
Co się wie, to się wie, to zarzewie...
Historia
Historia zna... Coś zdoła ją przerazić?
Liczy się fakt - choć raz - gdzieś zapisany.
Co było - dziś - koszmary w sny przetwarza,
Bo wszystko już gdzieś, kiedyś było grane.
Retuszu prób - jak zawsze - nie brakuje.
Prawdziwy smak nie wszystkim odpowiada,
Nie pyta nikt, czy dobrze się z tym czuje,
Czy rada znów się podłych podjąć zadań?
Czy w nowym się fotelu - gdy - rozsiądzie,
Świeżego smak zapomnieć zdoła chleba?
Dziś mogąc spraw bezliki toczyć w sądzie,
Przeszłością - jej - zamartwiać się nie trzeba.
Nie raz, nie dwa historię przepisano,
Gdy prawda się w prawidłach nie mieściła,
Starych się ram pozbędzie jutro rano...
Nie pierwszy raz ją woda znów ochrzciła.
Bo...
Bo, czy to wypada, aby...
Czy hańby to nie przynosi?
Kiedy bezwstydnym żabom
Zabawić w stawie zechce się,
Namiętną formą milonga
Uwodzić na pokuszenie,
Co żabim cnotom urąga
Ogólne siejąc zgorszenie,
Miast życiem zająć się wiecznym
Nie takiej... słuchać muzyki,
Grzesząc nawykiem niegrzecznym
Insekty strącać językiem.
Rechotać, gdy słodkiej ciszy
Zapragnie prezes sadzawki...
Żaba niech każda usłyszy:
Wszystkie ukarze się sprawki...
Stosowny taryfikator
Uchwali się przed północą...
Zaślini się prokurator
Bo mu koronę wyzłocą.
Szkoła już czeka zaleceń
Z rygorem - OD KURATORA!
Lepiej posłuchać, bo wiecie...
Ssać łatwiej w pozie pokory.
Twarożek Renatki
Jedliście twarożek Renatki
Z Marianny pieczonym dziś chlebkiem?
Pachnącym, jak wolność zza kratki,
Jak powrót do wspomnień z kolebki.
Ja jadłem i wszystkich zachęcam...
Możecie zazdrościć mi - wierzcie.
Nikt takich nie znajdzie na Święta.
Nad Biebrzę się migiem wybierzcie.
Niczego Wam na wsi nie braknie...
Jest nastrój... jest śnieg... jest choinka
I chlebek z twarożkiem Renatki,
I cosik się znajdzie do szynki.
Nie braknie - świąt godnych - dań żadnych
I zdrowych, i smacznych, i ładnych...
Tylko migrant?
Czy wierni słowom Marka na pewno czekacie,
Że powróci by „sądzić żywych i umarłych”?
Bo może właśnie zamarzł gdzieś tam w rezerwacie
Ujrzawszy, czego nie chciał nawet w myślach czarnych.
Wśród polskich sosen poznał naszą „sprawiedliwość”,
I jak Go polskie „prawo” w gości zapraszało,
Jak wygląda - chciał sprawdzić - chrześcijan życzliwość,
Moc wiary pragnął zmierzyć - i to zabolało:
„A tak się wypierali zła uczynków marnych,
A tak o swej miłości zapewniali, co dzień,
A najgłośniej te sługi, co u stóp się garną...
Nie było ich, gdy trząsłem się głodny na mrozie.
I niczym pies bezdomny w przygranicznym lesie
Samotnie w ciszy zmarłem bez skargi, bo komu...
Na śmierć mnie Piłat skazał, ale po procesie...
Tu pośród krzyży leżę daleko od domu.”
Lecz, czy tak Boskie słowa brzmieć by w uszach mogły?
Może to był jedynie migrant nic nie warty...?
Czy tylko Łukaszenka uśmiercił go podły...?
Bo czyż Bóg na granicy tasowałby karty???
Grudniowe wróżby
Najkrótszy dzień już jest historią,
Zimowe zapowiedział wątki
I zgodnie z wątków tych teorią
Przed nami zimne odtąd piątki.
W soboty może trochę słońca...
Skromnie, wręcz nawet symbolicznie,
W niedzielę śnieg... choć nie do końca...
Ale rozmarzyć da się ślicznie.
A w poniedziałek, wtorek, środę...?
Zależy skąd się wiatr szykuje:
Białą przekupi nas nagrodą?
Na szybach mrozem zażartuje?
A doświadczenie wieloletnie,
Lub wielozimne - rzec by można -
Mówi: w Sylwestra znów sekretnie
Zima zapowie się z ostrożna.
Co by nie było - któż to zgadnie? -
Lęgnie się cicho wieść radosna...
A ja ją wam przekażę snadnie:
ZA TRZY MIESIĄCE PRZYJDZIE WIOSNA!!!
Och! Gdyby...
Och! Gdyby tak raz jeszcze...
Bez sensu. Nierealne.
Susza mamiona deszczem...
Kieruje ktoś tym zdalnie?
Czyżbym się w głowę walnął
Z utratą przytomności...
Pustynia z jedną palmą...
Takie tam zawiłości...
Tuż obok barwnych wizji
Czarne się myśli czają,
Sny może w coś się wgryzą,
One się nie poddają.
Życzeń to tylko snucie?
Nadzieja jeszcze nie wie...
Z rozsądkiem wciąż się kłóci,
Rozstać się muszą w gniewie.
Więc czemu gdy zaświta
Myśl żeby tak raz jeszcze...
- Och! jakże się to czyta... -
Wyczuć się daje dreszcze?
Tak. Jestem wolny, chociaż nie do końca...
Trudno bez twego obyć się uśmiechu,
Bez oczu blasku, bez ciepła oddechu...
Księżyc nie może zaistnieć bez słońca.
Myślami śladów obecności szukam
- Wolny wszak jestem nie do końca przecież -
Wypowiedzianych jawnie, czy w sekrecie,
Rozsądek dawno już przestróg nie słucha.
Bo cóż z rozsądku, gdy serce nie sługa,
Gdy szept tęsknoty zasnąć nie pozwala,
Lecz ogrom ciszy każdy zapał spala;
Rozłąka? Trudno... Byle nie za długa.
Och! (2)
Och! Jaki mamy czas wspaniały!
Jak rząd - och! - dba o nasze dobro!
We wszystkim taki rzekłbym śmiały...
Chyba nałożę szarfę zdobną,
Głosić nauczę się peany,
Chwalić go, chwalić bez wytchnienia...
Już nie doczekam lepszej zmiany.
Popatrz, jak wychodzimy z cienia!
Jak nam zazdrości Ameryka!
Boi się byśmy nie urośli...
Tylko ta bomba dziwnie tyka,
Tylko ten upór jakiś ośli!
Jak można w tryby sypać piaskiem?
Wiary nam trzeba, więcej wiary!
Ten rząd zaskoczyć umie blaskiem;
Ktoś sprawniej czynił czary-mary?
Choć im złośliwcy szkodzą wrednie,
Kłody rzucają wciąż pod nogi,
Opowiadają o nich brednie -
Element w każdym calu wrogi.
Służba w (zd)radzieckiej atmosferze
Hartuje ego dzielnych władców.
Nie łatwo olać - mówiąc szczerze -
Opinie pełnej krwi doradców.
Koło środy
Było to chyba koło środy,
Gdy pokłóciły się powody.
Jeden chciał w prawo drugi w lewo
Jako, że przed... wyrosło drzewo.
Długo trwać może zdań wymiana...
Dziwi się wielce mała Frania:
„To, co robicie jest bez sensu,
Większego nie zna świat nonsensu.
Niech każdy swoją stroną idzie,
Bo po cóż trwać w obłędym widzie,
Skoro za drzewem się spotkacie
Nawet, gdy różne zdania macie.”
Myślicie, że ją posłuchały?
Nie! Własnych wersji się trzymały.
Pod drzewem tak do dziś się roją,
Chorych idei są ostoją:
Zmusić drugiego do swych racji,
Fortelem, albo prowokacją.
Na ostrzu noża... byle tylko
Nie zgodzić z małą się dziewczynką.
Że też zawsze przychodzi nie w porę...
Że też zwykle to gość nieproszony...
W czerń ubranym się jawi potworem...
Czemu każdy nią mocno zdziwiony?
Nic tu od niej pewniejsze nie bywa,
Obyć bez niej się życie nie umie.
Przed nią każdy swój adres ukrywa;
...Przekupionej nie znajdzie nikt w sumie.
Nie połasi się nawet na złoto,
Brylantami się nikt nie wykupi...
Każdy wie... Nie zapyta nikt - Kto, to...?
Wciąż przeraża zapachem swym trupim.
Tylko czasem przynosi kres męki,
Tylko wtedy - ktoś rzekłby - nie straszna...
Może nawet usłyszy - Och. Dzięki...
Choć ostatnia myśl bywa rubaszna.
Świat zastany
Świat zastany
Temat zgrany
Pokonany,
liże rany.
Masz prawnuka,
Życia sztuka.
Przyszłość puka
Z nią, nauka.
Nie zna mocy
Kamień w procy
Dość przemocy
Za dnia, w nocy.
Wiersz o starej pudernicy
A to podli obłudnicy!
Nie ukryli w tajemnicy
Małych grzeszków, spowiednicy
Podstarzałej pudernicy.
Wyższe sfery z okolicy
Znały adres tej grzesznicy.
Atmosfera kamienicy,
Pielęgnuje czar stolicy.
W adoracji pudernicy
Brylowali pułkownicy,
Różnej rangi dostojnicy
Służb państwowych naczelnicy,
Ich niedawni poprzednicy,
I wydziałów kierownicy.
Wszelkiej maści zalotnicy,
Pełni werwy rozpustnicy.
O klientach tej dziewicy
Dowiedzieli się złośnicy
Opiekuni cnót dzielnicy;
Psy spuścili „ogrodnicy”.
Głos podnieśli jej krytycy,
Nie znosili sekutnicy.
Wprost przeciwnie, zwolennicy
Wdzięków starej pudernicy.
Jak relikwię cierpiętnicy,
Lampucery strzęp spódnicy,
Traktowali powiernicy,
Okoliczni zakonnicy.
Smak płci wdzięcznej służebnicy
Doceniali ich zwierzchnicy,
Ich doradcy i wspólnicy.
Świętych wszystkich imiennicy.
Lecz prym wiedli – lubieżnicy.
Dotrzymując obietnicy,
Dołączyli kaletnicy,
Wszyscy niemal cukiernicy.
Wielbią słodycz zakonnicy:
Diecezjalni kanonicy,
Biskup, pop i szef dzielnicy.
Płci odmiennej hołdownicy.
Słodkiej pragną obietnicy
Sportów licznych zawodnicy,
gimnastycy, zapaśnicy,
maratonu zwolennicy.
Nie zdradzają swej krynicy
Nawet skromni podatnicy
Starsi cechów, społecznicy,
Wszelkiej barwy samotnicy.
Zakochani sangwinicy
Różnych opcji politycy
Pieszczot wszelkich niewolnicy.
Duzi, chudzi i piknicy.
Nie podjęli rękawicy,
Z barku środków, czeladnicy,
Alimentów źli płatnicy,
Brać studencka, kolędnicy,
Ideowi przeciwnicy,
Niepoprawni cierpiętnicy
Niespełnieni pokutnicy,
Zalotnicy siostrzenicy.
Gorycz czują, zazdrośnicy:
Stop, tej seksu nawałnicy!
Taki horror bez granicy
Szkodzi dzieciom w piaskownicy.
Zew poczuli kablownicy,
Wierni sprawie poplecznicy,
Zaufani bojownicy:
Hej! Do dzieła ochotnicy!!
Wierne żony! Do dzwonnicy!,
Zawołali wysłannicy,
Niech się sprężą zausznicy,
Czas się pozbyć czarownicy!
Specjaliści od gromnicy,
Prawi, zwykli śmiertelnicy:
Grożąc śmiercią sekutnicy!
Nie krzyczeli po próżnicy;
Nie pomogli łapownicy
Nie spisali się prawnicy,
Próbowali bezbożnicy,
Lecz ulegli nawałnicy.
Podejrzani nikczemnicy,
Wiary, wieczni męczennicy
Ogłosili wszem z mównicy
Koniec starej ladacznicy.
Zahuczało na strzelnicy:
Szkoda takiej baletnicy,
Smutku pełni porucznicy,
Hołd oddali jej z rusznicy.
Niech was diabli...! Piekielnicy,
Beznamiętni okrutnicy,
Własnej wiary męczennicy!
Jak dziś żyć bez pudernicy?
Czy z losem się spierasz?
Często się z losem swym spierasz?
Na klatę bierzesz, co daje?
Czy mając wybór – wybierasz?
Odpowiedz. Jak ci się zdaje?
Los ślepy życie układa;
Spotykasz ją dziś przypadkiem:
Czy tak się miłość zakrada?
Jest szczęścia twego zadatkiem?
Cóż z tego, że wolną masz wolę?
Coś sprawia, że tak w istocie
Popadasz w uczuć niewolę,
Kąpiele w aury pozłocie.
Nie zechcesz spierać się z losem,
Który tak szczodrze obdarza?
Choć trąci nieco patosem,
Wolności to nie obraża.
Bo kiedy się z tą jedyną
Chcesz spotkać z pilności rygorem,
Sny nawiedzą dal siną,
Choć miłość nie jest wyborem.
Czy tak jest zawsze? Nie powiem.
Kasandry na nic się zdadzą.
Skuszeni uczuć zarzewiem,
Mojrom się chętnie poddadzą.
Z losem się swoim nie spieram,
Co daje - biorę na klatę,
Kiedy mam wybór – wybieram,
Nawet, gdy gorzką śle stratę.
Dziwna kaczka
Nie nad rzeczką wcale,
Nie opodal krzaczka,
Lecz na piedestale,
Stoi ważna kaczka.
Nie ma szczęścia wcale,
Nie uświadczy maczka,
Myśl się kłębi stale,
Problem ma dziwaczka:
Jaka jeszcze kaczka
Chciała by na wieki
Sterczeć tak bez krzaczka
I z dala od rzeki?
Mniejsza o detale.
Ja nie jestem staczka,
By na piedestale
Stać i to bez krzaczka.
Bo jak mam bez rzeczki
I bez cienia krzaczka
Na piesze wycieczki
Chodzić? Kwacze kaczka.
Ktoś ją tam uwięził,
I w konkretnym celu.
Nikt nie będzie zrzędził.
Odpowiedź zna wielu:
Postawi się drugi
Bliźniaczy piedestał,
By za swe zasługi
Z bratem się nie rozstał.
Ale stać się może,
Że się plan nie uda,
Bo na nowym dworze
Nowe rządza cuda.
Oba piedestały
Obrońcy przyrody
Przeniosą, by stały
Dla kaczek wygody,
Gdzieś w pobliżu rzeki,
Tam gdzie rosną krzaczki.
Jak głoszą przecieki,
Spełni się los kaczki.
Marysia
Marysię bez trudu zrównać można z kwiatem,
Seks uprawić - wzór biorąc - chciała tylko latem.
Na 8 marca
Pięknym paniom w dniu ich święta,
Czyli wszystkim – nie znam innych –
Życzę, żeby uczuć silnych
Nie skąpiła droga kręta.
Cieszcie się swym własny szczęściem.
Niech pamięta, niech przyklei
Się na zawsze łut nadziei,
Słodkim Was obdarzy wzięciem!
Niech mężczyźni Was kochają!
Niech spełniają wciąż zachcianki!
Z odrobiną niespodzianki,
Niech się wiecznie zalecają.
Ja, dziękuję, że jesteście,
Bez Was życie nie ma sensu,
Jest, jak kuchnia bez kredensu;
Kto przypomni nam o geście?
O tym, że wstać rano trzeba,
Nawet, kiedy barak ochoty
Wziąć się wreszcie do roboty.
Kto otworzy wrota nieba?
Kiedy życia droga nie ta,
Kiedy smutna dusza błądzi,
Szczęściem naszym, kto zarządzi?
Przecież wiemy – to kobieta!
Nareszcie bezpieczni
Już nie napadną nas Rosjanie.
Terytorialnej dziś obrony
Pułki już ćwiczą powitanie,
Z Chin lada chwila trafią drony.
Nocą jesteśmy już bezpieczni,
Już nas po ciemku nie zaskoczą.
W noktowizorach, podopieczni
Pana Błaszczaka, wroga zoczą.
Jeszcze brakuje nam manierek,
Wojsko przewiozą Jelcze, Stary,
Skarpet wystarczy i saperek,
PiS już opłacił „czary – mary”.
Jeszcze zamówi się rakiety,
Cztery śmigłowce w pierwszym sorcie,
Czołgów ustawi się makiety,
Okręt odrzuci cumy w porcie.
Z pomocą przyjdzie Ameryka,
Byle wytrzymać pierwszy miesiąc.
Ich, wszak bezkarnie nikt nie tyka,
Słowem honoru starczy przysiąc.
Doczekaliśmy! Jak wspaniale!
Bo najważniejsze bezpieczeństwo!
Już nam nie straszni Ruscy wcale,
Dziś, bój z Platformą ma pierwszeństwo.
Rozdamy jeszcze sto miliardów
Bank nasz, więc da się wydrukować.
Wyuczyć trzeba nowych bardów,
Czas do wyborów się szykować.
A jak wygramy, to za mordy
Zdradzieckie przecież ich weźmiemy,
Precz rozpędzimy wrogów hordy
Potężną Polskę zbudujemy.
Będą się bali nas sąsiedzi,
Kraj nasz islamem się nie splami.
Kaczyński wciąż się nad tym biedzi,
Europa już nas nie omami.
Podyktujemy jej warunki,
Jak ich nie przyjmą – Do widzenia!
Czas już wyrównać porachunki,
I uwolnimy się z więzienia.
Polska za wszystkie swe cierpienia
Dawnym odpłaci dziś ciemiężcom,
Odbiorą nowe pokolenia
Hołdy należne dawnym męstwom.
Pływać będziemy w dobrobycie.
Nas, od sukcesu dzielą chwile
Wystarczy tylko, ale skrycie
Perpetum odkryć, od mobile.
Pan Macierewicz, znów, fachowców
Zacnych ekipę przygotuje,
ONR, oraz innych -owców.
„Sztandary dla...” już im haftuje.
Ojczulek Rydzyk, ciepłej wody
Dostarczy wszystkim nam do kranów,
Cukru wystarczy do osłody,
Zabraknie tylko kormoranów.
Bo, te wybiorą pewnie wolność,
Odlecą wszystkie, bez paszportów,
Tam, gdzie zapewnią im normalność,
Gdzie nie farbują drugich sortów.
W kraju zostaną: Jarki, Lechy,
Może Andrzeje, bo już starzy,
Nie dla nich obcych stron uciechy.
Chociaż niejeden jeszcze marzy.
Może na oczy naród przejrzy
Że coś tu nie tak, zbyt różowo,
Gdy w propagandy światek wejrzy,
Dostrzeże tylko puste słowo,
Że rządzi nami nowa klika,
Co demokrację ma bydlęciem,
Które się zarżnie, by zwierzchnika
Rozkaz wypełnić – jednym cięciem.
Narodzie, który wierzysz w Boga
Nie słuchaj tych, co słowa złocą,
Bo kiedy znowu przyjdzie trwoga,
Nie wiem, czy zdoła przyjść z pomocą.
Nie będzie?
Nie będzie ze mnie poety?
W tematach, przyziemny bywam,
Barw nie opiszę, niestety,
Wznioślejszych dusz nie porywam.
Nikt za mym snem nie podąży,
Uwagi nikt nie poświęci,
Duch realizmu zbyt ciąży,
Rym już współczesnych nie kręci.
Liczą się: nowe wrażenia,
Przenośnia nietuzinkowa,
Coś, co przekroczy punkt wrzenia,
Tradycję do szafy chowa.
Nie, żebym szukał posady
wziętego literata;
Pisać do pełnej szuflady
Też nie chciałbym. Do kata!
A może kiedyś odnajdę,
I do swych wierszy przekonam,
Jakąś wesołą ferajnę,
Zanim – co pewne – skonam.
Więc piszę, chociaż dziś nie mam
Do tego przekonania,
Bo może pogląd czyjś zmieniam,
Może mam test do zdania?
Może się los tylko sroży;
Gdy będę jodły gałązką,
Szufladę pełną otworzy,
Odmieni mój nastrój z nawiązką?
Może, gdy będę próbował,
Któregoś dnia zachwycę?
Niejeden tak się zachował,
Niejedną zdobył ulicę.
Nie będzie (2)
Nie będzie z ciebie poety?
Muzy, brakuje ci duszy?
Wiersz twój nikogo nie wzruszy?
Rzadko liryczny, niestety?
Zbyt prozaiczne tematy?
„Pyry pieczone w ognisku”
Pożywne, ale bez błysku?
Spłoną jednako, bez straty?
***
Poezja: Lilia o zmroku,
W upojnej aurze pachnideł
Śni, by jej dodał ktoś skrzydeł,
Bez nich nie zrobi pół kroku,
Dudek głaszczący swe piórka,
Bez nich utonie w niebycie;
„Dudu”, obudzi o świcie
Dumę z własnego podwórka.
Świat poetyckim jest tańcem.
Potrafisz oczy otworzyć,
Odgłosy umiesz namierzyć,
Muzy zostałeś wybrańcem.
Przelej wrażenia na papier;
Słów wokół wiele. Wystarczy.
Kto myślą strofę obarczy,
Z wierszem nie będzie na bakier.
Nie takie rzeczy...
Rozum nie przeczy,
Coś jest na rzeczy:
Nie takie rzeczy
Czas lepiej leczy.
Pączku...
Pączku, pączuszku, pączuniu kochany
Przez ciebie przecież każdy tłusty czwartek
Celebrujemy w sposób niesłychany,
Choć w kalendarzu brak czerwonych kartek.
Mało kto oprze się słodkiej tradycji.
Jednym się pączkiem rzadko zadowoli
W tym dniu bez grzechu zjada ich do woli
Nie bacząc w jakiej się znalazł pozycji
Powtórka z ludzkości
Chrystus miłości nie wymyślił,
Odkrył, jej nowe powołanie.
Jemu pierwszemu „cud się przyśnił”:
Wroga własnego miłowanie.
Żeby nie gryzło cię sumienie
Pomóż każdemu, gdy ząb boli,
Potrzebującym daj schronienie,
Ulżyj sierocej ciężkiej doli.
Nie czekaj za swój czyn nagrody,
Po prostu pomóż, skoro możesz.
Podłości rzuć pod nogi kłody,
Dowód miłości w grobie złożysz.
Co by powiedział biznesmenom,
Którzy handlując, rozgrzeszeniem,
Wyspać się dają złym sumieniom,
Niesfornych straszą piekła tchnieniem.
W każdej parafii sklep świąteczny,
Na złotych półkach lśnią odpusty
Z gwarancją ważną na czas wieczny,
Kupić w nim można rok rozpusty.
Sobie przyznali Boskie prawa,
Jak oka w głowie strzegą tronu,
Gdy za grzech kara tak niemrawa,
Na Stwórcy jadą, jak na koniu.
Dał Chrystus, przykład zrozumienia:
Nie każdy pies chce zagryźć kota.
Dlaczego człowiek, cud stworzenia
Nie pojął, co to ludzka cnota?
Gdy Ci nie wierzą Twoje sługi;
Miłość się boi, zło wciąż warczy,
Pora byś przybył po raz drugi,
Bo ludziom jeden raz nie starczy.
Pewnie Cię znowu ukrzyżują,
Bo jak człek może wroga kochać?
Anielskie chóry niech próbują,
Znów po Twej śmierci będą szlochać.
Walentynka
Czemu walentynko słodka
Twe serduszko zimne takie
Obudź śpiący urok kotka
Moich pragnień sny jednakie.
Smutne muszą być naprawdę
Walentynki w samotności;
Chętnie myśli Twe odgadnę,
Rozgrzej moje stare kości.
Chcę się kąpać w Twej słodyczy,
Taki tort urodzinowy,
Wiara już miesiące liczy
Jestem na nią wciąż gotowy.
Nie chcę jawić się natrętem,
Lecz się oprzeć nie potrafię.
Wiem! Z mym dziwnym sentymentem,
Wnet, na czarną listę trafię.
Ale nie odprawiaj miła
Moich próśb do Berdyczowa
Nie wiem ile jeszcze siła
Obietnicy swej dochowa.
Tłusty czwartek
Tłusty czwartek – pyszne święto,
Pączki rządzą w Lecha kraju.
Na bok szynka, kiełbas pęta,
Lecz apetyt – na rozstaju:
Pączek lepszy? Czy faworek?
Każdy kusi, każdy nęci.
Lud przed postem – głodny stworek,
Słodkie bicze z ciasta kręci.
A wieczorem – oczy smętne:
Na co mi to? Po co tyle?
Brzuch mam wzdęty – chyba pęknę!
Rozum zasnął dziś na chwilę.
Cierpi zapał, bóle trwożą
Chrusty, pączki – na banicję!
Przeżył noc z pomocą Bożą,
Za rok spełni znów tradycję.
Uszy - nie widzą
Wstałem rano, raniusieńko.
Usłyszałem obietnice.
Dziecię płodzić już się ćwiczę;
Wodzu nasz! – Czy śnię? – Serdeńko!
Myśl w prostocie wręcz genialna.
Nie potrzeba nudnych, szkoleń,
Wiedzy starczy dla pokoleń,
Instrumentów sieć totalna.
Szybki rozwój bez techniki,
Z Chin nam przykład brać należy,
Najpierw, masa zęby szczerzy,
Potem, miliard - do nauki.
Na cóż zdadzą się roboty?
Inżynierów trzeba krocie,
– Tych pilnować przy robocie –
Lepiej zdać się na pieszczoty.
Nie wiem tylko jak kobiety
Dziś przekonać, by zechciały,
Żeby chęci więcej miały,
Bez nich więdną nam zalety.
Pięćset złotych? Czy przekona?
Może dajcie chociaż tysiąc,
To zachęci – trudno przysiąc –
Może starych dziewic łona.
Wiersz
Wiersz, to przecież piękne słowo:
Prozaikom – czasu strata,
Udziwnione to i owo,
Romantykom – hołd dla Świata.
Wolna myśl odrzuca tabu,
Poetyckim rzeźbi słowem.
Nie pozbyła się powabu,
Zawsze będzie strof połowem.
Wiersz, się dawnych cnót wyzbywa,
Rymu nie jest już wasalem,
Nowość równie sławy chciwa,
Rytm odchodzi, z gorzkim żalem.
Wiersz klasyczny bram nie kuje,
Cienkim płynie dziś strumieniem.
Stare z trudem się siłuje
Z każdym młodym pokoleniem.
Gdy poezji myśl przyświeca
Z wiecznym wsparciem cnót kreacji,
Niech do mody się zaleca,
Wiersz nie musi trwać w stagnacji.
Różnych wierszy – różne stroje.
Dobrze, bo i świat jest różny.
Każdy niech wdziać zechce swoje,
Żaden, niech nie będzie dłużny.
Współczucie
Gdy żal w dołku gniecie
Szczęścia to nie wróży,
Lecz chętnie poecie
Za motyw posłuży.
Bo często ból cudzy,
Bez ocen i spisków,
Chcą opiewać drudzy
Nie gniotąc odcisków.
Los tych męczenników
Do współczucia skłania,
Żal znajdzie stronników,
Lecz bez łez łykania.
Gdy się spotkały...
Gdy się spotkały panie dwie
Czas jakby w miejscu stanął,
Jakby się pogrążyły w śnie
I już w nim pozostaną.
Tyle tematów wartych słów
Tysiąca, albo więcej,
Ulg żadnych, ani świętych krów,
Nie mówiąc o rozterce...
Bo przecież każda pewnie zna
Z pikanteriami półkę,
Jeżeli nie zna to choć ma
Z problemem przyjaciółkę.
Gorzka niepewność obu pań -
Czy jeszcze się spotkają?
Sprawia, że obiad z pięciu dań
Przezornie zamawiają.
Chociaż im obcy dobry smak
i tak się delektują,
nie wiedząc co, to czasu brak
dalej swe wątki snują.
Czas, jak to czas... nie umie stać,
Do tyłu ani kroku...
Nawet, gdy zaklnie - „Taka mać!”
Nie traci na uroku.
I nie spostrzegły panie, że
O nich też plotkowały
Inne dwie panie - Och! Jak wrze -
Pretensję wielką miały.
Alergia
Czy ktoś widział – do cholery –
Limfocyty CD 4?
Mastocyty, bazofile
Uprzykrzają wiosny chwile.
Pieką oczy, swędzą uszy,
Żadna prośba ich nie wzruszy.
Astmatyczne przyduszenie
To dopiero zaskoczenie.
Surowiczy wyciek z nosa
Błyszczy, niczym ranna rosa.
Swędzi bąbel pokrzywkowy,
Czyjś syn, kusi części mowy,
To wyskoczy, to się chowa;
Pyłków wszelkich podła zmowa.
Do łez wierne uczulenie,
Postradało gdzieś sumienie.
Ja bez Clatry się nie ruszę
Jedną dziennie połknąć muszę.
Tafen czasem mi pomaga
Steryd! Woła w głos rozwaga.
Sprzedać chciałem, gratis oddać,
Walczę, lecz się nie chce poddać.
Przekazałem córce w spadku,
Wnuczek też ma coś po dziadku.
Kaszel, chrypka, obrzęk krtani
Psuje humor każdej niani,
To wyzwanie dla lekarza;
Dobrze, że choć nie zaraża.
Choć…
Choć chcę, choć umiem, choć muszę,
Do szczęścia cię przecież nie zmuszę.
Nie chcę, nie umiem, nie zdołam
Wciąż czekać, wciąż tęsknić – więc wołam:
Daj mi, choć trochę, choć czasem,
Nadziei drobinkę, że z czasem,
Los, co goryczą handluje,
Słodszy mi napój zgotuje.
Warunek to przecież niewielki:
Nadziei, najmniejszej kropelki,
Dziś moc, co wszystko odmienia,
Daj poczuć – chcę spełniać marzenia.
I choć pragnienie doskwiera,
Z tęsknotą codziennie się spiera,
Jeszcze dam radę. Przyrzekam,
Poganiać nie będę. Wciąż czekam.
Errata do orędzia
Zabrakło w orędziu Premiera
Dbałości o honor Polaka.
Twardowskiego, blednie kariera
W zaludnieniu księżyca. Draka!
Powiecie, że barak mi powodów
Do snucia ponurej tezy.
Macierewicz da dość dowodów
Prawdziwy Polak uwierzy?
Nie widzę, i tego nie zmienię,
Wzmianki o „polskim krzemie”.
Wszak na Pustyni Błędowskiej,
Stosowna dolina, drzemie.
Polsce, nie przystoi mikro,
Krajowi dodajmy blasku,
Więc stwórzmy „procesor makro”,
Wszak rodak zrobił bicz z piasku.
Tesla niech zwija manele!
Meleksy mając w pamięci,
I choć szans mamy niewiele,
Elektro-auto nas kręci.
Premierze! Niech Ci się uda!
Polska, obietnicom rada,
Lecz coś, niewierzącym w cuda,
Również obiecać wypada.
Gabaryty
Zamiast wierzyć,
wolę zmierzyć
Gabaryty
Afrodyty.
Kiedy słońce zaszło…
Kiedy słońce już zaszło, a za oknem plucha,
Odezwał się do żony szepcząc jej do ucha:
„Co ty na to kochanie? Dzieci nie ma w domu,
Nie będziemy, więc przecież , przeszkadzać nikomu.
Skoczmy szybko do łóżka, miło spędźmy chwilę.”
„Przeciw, nic bym nie miała, gdyby była miła,
Lecz nie tobie jedynie, a chwila nie krótka.”
„Wiem, wczoraj nie sprostałem, winna temu wódka,
Dlatego nie czekajmy odległej wciąż nocy,
Bo jak więcej wypiję, znów nie starczy mocy.”
„Skończ z pijaństwem, ciekawą dam ci propozycję,
Wybierać będziesz miejsce, czas, oraz pozycję?”
„To wymaga zbyt dużo i trudnych wyrzeczeń.
Poczekajmy z tym jeszcze, niedługo już kwiecień,
Gdy tylko będzie pierwszy, chętnie ci przyrzeknę.”
„Dziękuję. Nie zaczekam. Tej żaby nie przełknę,
Może tylko ci dodam: Szukaj sobie innej,
Bo ze mną się nie prześpisz, gdyś w potrzebie pilnej.
Ja, łatwo sobie znajdę mężczyznę mądrego,
Co da mi dużo więcej, nie pijąc do tego.
Przyrzeczenia, składane na ‘Prima Aprilis’
Zatrzymaj dla naiwnej, może ją tym zmylisz.
Ja ci pięknie dziękuję, żadna to podnieta,
Że tobie wódka milsza, niż własna kobieta.”
Pączek, rad o szczęściu marzył,
O karierze dłuższej nieco,
Waleriany kroplę zażył,
Szczęściu, świecił drogę świecą.
Trudno mu zazdrościć pecha,
Cienia szansy nikt mu nie da.
Krótka czeka go uciecha,
Raczej rychło radość sprzeda.
Nie pomogła waleriana,
Nieco tylko smak uśpiła
Łakomego z brzuchem pana,
Pani, tej, co się skusiła.
Kto w zapusty, pysznym pączkiem,
Szybko sławy chwile zliczy,
Słodycz, każdą skusi rączkę.
Pączka pragnę! Chęć, znów krzyczy.
Podróbka
Na sonet brak mi natchnienia,
Może, więc wierszyk napiszę.
Weno! Ty nie masz sumienia!
Czym obietnicę uciszę?
Jeden wiersz dziennie, być musi,
Słowo, też bywa przygodą,
Chociaż lenistwo mnie kusi,
Sonet – dnia mego ozdobą.
Bo starość – można jej wierzyć –
Choć ceni wdzięki wszelakie,
Wie lepiej, jak bez nich przeżyć,
Płoche są – z mgiełką jednakie.
Jutro, o wczoraj, pamięta;
Niech wiatr obietnic nie nosi,
Zwłaszcza, gdy patrzą wnuczęta,
Bo fałsz, o karę wciąż prosi.
Dziecku potrzeba Człowieka;
Czym dziś nasiąknie skorupka
– uznania, przykład doczeka –
Tym lśni kochana ”Podróbka”.
Tak samo – podobnie – czy zgoła odmiennie
Życiem bym swoim dzisiaj pokierował,
Gdybym raz wtóry w rejs swój pożeglował,
Prawdziwie zdradzę, bez bicia, sumiennie.
Nawet nie spytam, jaką niespodziankę
Los by zgotował, gdybym ciebie nie miał,
Więc bym na pewno niczego nie zmieniał,
Bo gdzie bym znalazł taką drugą Ankę.
Czy miłość…
Czy miłość jest chorobą?
Świnką jakąś, czy grypą,
Wszystkim jednako srogą,
Czy może tylko chrypą?
Oddać, gdy w serce godzi,
W jej ręce czar wolności,
Z trudem wielkim przychodzi,
Lecz jak żyć bez miłości?
Bo miłość, choć niełatwa,
Niejedną noc zabiera,
Jak ratunkowa tratwa,
Gdy bieda dłonie zdziera.
Wsparciem na ciężkie czasy,
Gdy przetrwać trudno solo,
Do celu tyczy trasy
Nawet gdy nogi bolą.
W mig potrafi osądzić,
Do domu drogę oświeci,
Wie jak wśród złud nie błądzić;
Skąd by się brały dzieci?
Pewnie dlatego człowiek
Własnej połówki szuka,
Nawet nie mrużąc powiek,
Śni, że kiedyś zapuka.
Kiedy jeden…
Patrz! Bociany gniazdują,
Orłom w chmurach współczują,
Maj się z kwietniem już nie chce pogodzić.
Wiosna w zieleń ubiera,
Ślady zimy zaciera,
Czas stracony próbuje nagrodzić.
Kiedy jeden zbyt mało,
Trzy, stanowczo za dużo,
Na połówki się serce nie godzi,
Zegar splącze czas wkrótce
Młodzieńcowi i młódce,
Znak, że miłość nareszcie przychodzi.
Już nie będą straszyły,
Z pytań będą już drwiły
Samotności największe koszmary,
Choć się zaczną pytania:
Czemu nie ma śniadania?
Miłość lubi dobierać się w pary.
List gończy
Gdzieś się podziała, premio upragniona.
Słowa wyjaśnień jakieś się należą,
Żeś się niechcący zgubiła, nie wierzą
Nawet naiwnych wybieg nie przekona.
Czyżbyś z podwyżką zdradzić nas raczyła,
I chociaż skromna, o nas zapomniałaś.
Oszukać, przecież chyba nas nie chciałaś?
Czyżbyś naszego konta nie lubiła?
Trzeba list gończy wysłać, jak za zbiegłą?
Cierpliwość nasza już tylko kropelką,
I się nie tłumacz, w systemie usterką,
Heterą nie bądź, podłą i przebiegłą!
Czekają: Kasie, Magda i Agnieszka,
Sylwia i Ania, Kinga i Paulina,
Piotrek swą dolę po cichu przeklina,
Z Marzenką jeszcze cień nadziei mieszka.
Nerwy napięte beznamiętnie macasz:
Ile znieść mogą? Czy praca nie zbrzydnie?
Kogo się godzi krzywdzić tak perfidnie;
Dziwnie, za dobrą służbę się odpłacasz.
Morał
Czym jest bajka bez morału?
Tym, czym żołnierz bez rozkazu,
Czym armata bez wystrzału;
Nie służyli ani razu.
Morał, bajki kwintesencją,
Słusznym celem, jabłkiem rajskim,
W dobrym guście rezydencją,
Miejskim szykiem, życiem wiejskim.
Wszak opowieść bez morału
Jest podróżą w mgle, bez celu.
Urzędnikiem, bez przydziału
Marnym błyskiem rzeczy wielu.
Pięknem akcji i obrazu
Bajka bawi, morał uczy.
Nie ochroni ani razu
Mocny zamek, gdy… bez kluczy.
Bajki, dobrem szczepią dzieci.
Najcenniejszy w bajce morał,
Słusznej drodze, jej blask świeci,
Oby tylko zdążyć zdołał.
Na dnie
Dna złego, gdy dosięgał, zobaczył drzwi piekła.
Diabły już nań czekały do odbycia kary,
Gdy ostatnia iskierka nadziei uciekła,
I kiedy na ratunek brakowało wiary,
Pięć par oczu zobaczył smutnych, wystraszonych.
Cztery, dzieci w rozpaczy, rąk ojca łakomych
I piątą, własnej żony, ze łzami wpatrzonych
Jak wali się ich życie – odmiany spragnionych.
Gdy szatan już otworzył piekielne czeluści,
Dłoń włochatą zacisnął, wołał: Dość już picia!
Te wszystkie pary oczu, spragnione miłości
Cud sprawiły, bo dostrzegł sens dalszego życia,
Lecz piekło się nie martwi, nie miną godziny,
Tak wiele dusz wciąż dąży do dennego celu,
I nie wszyscy doświadczą pomocy rodziny,
Gdy obrzydli już całkiem. Poprzepada wielu.
W gnieździe
Bocian na gnieździe klekoce,
Czasu, już nie ma za wiele,
Coraz cieplejsze noce.
Patrz! Dzisiaj zakwitły biele.
Biebrzy znak rozpoznawczy,
Dowodem, że wiosny pełnia,
Jej ciepły podmuch zbawczy
Majowe życzenie spełnia.
Trzciny swą długą szyją
Azylu stworzą gęstwinę,
Ptaki się w ciszę skryją,
Niejedno pisklę ominę.
Gdy noc bezsenna…
Snem chcąc zasnąć głębokim,
Dzień zachwycił urokiem,
Pełen wrażeń z kwitnących już bieli,
Szybko ciepła noc zmienia
Tulipanów wcielenia,
Czekam blasku jutrzejszej niedzieli.
W miejsce snu wiersz przychodzi,
W niespodzianek powodzi,
Jak pralinka, jak drożdże do ciasta,
Żeby tydzień zakończyć,
Z poniedziałkiem połączyć,
Jak niedzielna, tygodnia omasta.
Z minutami się spiera,
Myśli w rymy ubiera,
Dziś, o każdą sekundę zazdrosny,
Godzinami bój toczy,
Nie odpoczną dziś oczy,
Choć próbują ułożyć się do snu.
Pamięć nie jest gotowa,
Lęk, że wiersz w noc się schowa,
Myśl uleci, nie przetrwa zaspana,
Choć ekranu blask męczy,
Choć sukcesu nie ręczy,
W notatniku przechowam do rana.
Może sonet niemrawy,
Jutro będzie łaskawy,
Z wątłych zdoła urodzić się wątków.
Skoro noc mi odebrał,
Może strofy by zebrał,
Do cudownych mnie wysłał zakątków.
Natalka
Choć jesteś małą Natalką
Nikt nie pokona cię walką,
Musi wykazać się sprytem,
Podrapać myśl ‘pod sufitem’.
Dziś jesteś małą dziewczynką
Z milutką niezwykle minką.
Ja widzę przyszłą kobietę
Ze słynną twej płci zaletą.
Umiesz kobieco być zmienną
W zmienności jesteś sumienną
Radę dasz nawet bez wróżki
W cudze zaglądać garnuszki.
Nie wiem Natko kim będziesz,
Uznanie jakie zdobędziesz?
Raczej nie będziesz statystką
Wierzę... Zostaniesz artystką!
Sprytu ci nie zabraknie
Czeka cię życie dostanie.
Choć myśli raczej nie zdradzisz
Wiem, że wszystkiemu poradzisz.
Kim byś nie była kochana
Lubią cię moje kolana.
Serce najbardziej radujesz
Wierzę, że szczęścia spróbujesz.
Swatka
Nie mocz Kasieńko bosych stóp na rosie,
Przecież twój Janek wyraźnie nie w sosie.
Wypił za dużo, teraz leczy kaca,
Dziś wzrok niechętnie za tobą obraca.
Gdy mu się w oczach obraz mocno kręci,
Na bose wdzięki wcale nie ma chęci.
Może wieczorem, kiedy wytrzeźwieje…
Tłumaczy swatka, nad Kaśką boleje.
Skoro twój luby sprawić się nie może,
Spójrz na Macieja, ten w dobrym humorze,
Zbierze dla ciebie całe polne kwiecie,
Nie jeden chłopiec przecież jest na świecie.
Wódki nie pije, wszystko trzeźwo widzi,
Podobasz mu się, przyznać się nie wstydzi,
Myślę, że będzie z was dobrana para.
Jana przegoni: Precz! Od Kasi wara.
Ten twój hulaka wcale nie ładniejszy...
Maciej jest silny, od śmierci pewniejszy,
Będziesz na niego zawsze mogła liczyć,
Jasiek nie umie przecież do dwóch zliczyć.
Kasieńko śliczna: porzuć swe wahania,
Krótki u Jaśka będzie ból rozstania,
Zapewne znowu mocno się upije...
Przecież jedynie po to biedak żyje.
Maćka z pewnością odnajdziesz na łące,
Kiedy się z rannej mgły uwolni słońce,
A gdy nie będziesz chciała stóp swych rosić.
Z wdzięczności będzie cię na rękach nosić.
Gdyby
Gdyby tęsknota potrafiła
Mówić, lub wiersze pisać chciała,
Za spowiedź, gdyby posłużyła,
Czy byś wyznanie usłyszała?
Czy byś tym słowom wiarę dała,
Uczuciem byś mnie obdarzyła,
Obawy precz gdzieś odesłała,
We wspólne szczęście uwierzyła?
Gdybyś mnie choćby polubiła
Intencjom dobrym się przyjrzała
Może byś ze mnie nie zadrwiła
Opory szybciej przełamała.
Łatwiej byś może zrozumiała,
Żeś mocno w myślach mych utkwiła
I może odkryć byś zdołała,
Tę miłość, co w tęsknocie żyła.
Dusza by moja nie płakała,
Nadzieje byś w niej obudziła,
Och! Gdybyś tylko usłyszała,
Gdyby się iskra w sercu tliła…
Ja…
Da się słyszeć głos opinii niepochlebnych
O poetach, co uparcie zgłoski liczą,
Rymujących wiersz na sposób staromodny,
Trudny warsztat nieustannie, wiernie ćwicząc.
Ja, krytyki tych poetów nie przejmuję,
Od poezji chcę wymagać znacznie więcej,
Ja ich nawet nie oceniam – ja współczuję…
I dopieszczam moje wiersze tym goręcej.
Z interpunkcji rezygnują, zacnej schedy,
Z gramatyką się siłują, z ortografią…;
Trudno osąd potraktować serio, kiedy
Nie rymują, bo być może nie potrafią.
Inna sprawa, gdy się w rymach już sprawdzili,
Osiągnęli wszystko, wyzwań pragną nowych,
Białym wierszom swych talentów użyczyli,
To rozumiem, bardzo cenię, bowiem
Oni nigdy się z rymami nie pokłócą,
Nie wyrzucą cnót klasycznych do śmietnika,
Żadnej muzy ignorancją nie zasmucą,
Gdy wiersz piękny…, nie dosięgnie go krytyka.
Można słowa poukładać nawet w pionie,
Lecz to dziwne nieco, ja w poziomie wolę,
Wszystkie zgłoski tradycyjnym rytmem gonię,
Taką – własnym – wyznaczyłem wierszom rolę.
Wciąż się uczę, nieustannie wiersz poprawiam,
I się cieszę, gdy postępy własne widzę,
Rymów w moich wersach się nie wstydzę,
Ani wyżej, ani niżej ich nie stawiam.
Tylko z Mietkiem…
Tylko z Mietkiem Bernadetka
Mogła stracić piętno cnoty.
Przerażona: Jak…? Bez Mietka…?
…Stracić cnotę bez ochoty?
To do cnoty niepodobne…,
Mam ją w jednym egzemplarzu,
Moja, tylko Mietka godna,
Jak mam wyjść z opresji z twarzą?
Z innym tracić? Szkoda żony?
Wokół Mietka myślą krążę,
Dobrze jest wyposażony;
Czekam. Może jeszcze zdążę.
Walentynka
Zdarzają się przypadki, nie wiem, czemu w „Polandii”,
Że kobieta wytrwale, przeżyje w monoandrii.
Nie powiem, że to brzydko, to nigdy nie hańbi,
Ja bardziej nie rozumiem dziwacznej monogamii.
Walentynko! Czyż miłość nie bywa uleczalna?
Wciąż wierzę, że nie będziesz w chorobie swej banalna,
Więc pomyśl ciepło czasem, o biednym swym poecie,
Wiecznie spragnionym szczęścia, on też człowiekiem przecież.
Moc miłości masz w sobie, obraz widzę wspaniały…
Jednej miłości starczy, ciągnącej się wiek cały?
Masz kogoś? Jego darzysz uczuciem wiecznie nowym?
Ja nie będę zazdrosny, obdarz mnie – choć chwilowym.
Już się cieszę...
Już się cieszę, że przytulę Twe uśmiechy i zmartwienia,
Choć czekanie zawsze długie, mam marzenia do spełnienia.
Chcę być Twoim pocieszeniem, dobrym kremem na kłopoty
Tym codziennym, upragnionym, a nie tylko od soboty.
Mózgojad
„Nie dłub w nosie, boś nie prosie”
Proste, lecz nieaktualne.
Mocny napęd na dwie osie,
I dwa palce są normalne!
Głownie kciuk, czasem środkowy,
Potrzeb gros zaspokajają,
Młody człowiek nie gotowy
Zająć się przyszłością swoją.
Och, Jutubie! Och, Jutubie!
Wpuszczasz w głowy mózgojada,
Wszystkim niemal, w dziwnym klubie
Wredny wirus mózgi zjada.
Już nie będą do roboty
Zdatne, znaczy – do myślenia,
Zżarły mózgi, nanoboty,
Najmłodszego pokolenia.
To nie dzieci – to Borgowie
Już nie słyszą ojca, matki;
Borgów wokół całe mrowie,
Dziadku! Pakuj swe manatki!
Wszędzie wredne Patostrimy,
Z czelendżami się mitrężą;
Precz z paskudną pantomimą,
Te zarazy nas zwyciężą.
Poznikały Kaśki, Janki,
Nikt tak dzieci nie nazywa,
Dziś Dżesiki i Brajanki,
Coraz rzadsza polska mowa.
Wulgaryzmy? Poniżania?
Podłe kłamstwa? Nie! – Fejkniusy!;
To, mieć muszę! - wręcz żądania…
By się zmęczyć – brak pokusy.
Na iwencie, wyprzedaży,
Uczyć chcą się, a nie w szkole,
Fejsy mają zamiast twarzy,
Zamiast ‘dość mam’ – ‘ja pi……ę’,
Już nie ‘pięknie’ – ‘zajebiście’,
Inni – to najwyżej ‘dzwony’
Dzieci! Pogłupiały czyście?
Komu chcecie bić pokłony?
Hejty, w miejsce ludzkiej mowy.
Dosyć mam tych ‘tworzyw sztucznych’
Wszechobecnej nowomowy,
Czasów dziwnych, serc okrutnych.
Koniokradów nam ubyło[AH1] ,
Kradnie się dziś w Internecie
To by się nam nie przyśniło,
By żyć w wirtualnym świecie.
Choć swobody więcej wpadło,
Piękne słowo? Komu? Po, co?
Pokolenie się przejadło
Młódź nie czyta książek nocą.
Miast kreacji – podglądanie[AH2] ,
Byle łatwo, bez wysiłku
Brudnych myśli obnażanie,
Nawet bliskich mają w tyłku.
Ludzkość produkuje śmieci
Dawać? Po, co! Ważne branie;
Pomarnują się nam dzieci,
Gorzkie czeka nas śniadanie.
Na 4 czerwca
Czerwiec – piękna była wiosna,
Choć to tylko przedsmak lata,
Choć to tylko nowe krosna,
Odmieniła losy świata.
Ważna dla narodu data;
Polska bramy otworzyła.
Dziś się wpycha, gryząc brata,
W złote ramy nowa siła.
Jakaś ręka wolność dusi,
Dziwna jakaś restytucja;
Że też własne dzieci musi
Pożreć każda rewolucja.
Czy nie można jak w rodzinie,
Gdy kłopoty się pojawią,
Nie poddawać różnic kpinie –
Może znowu Polskę zbawią?
Święto Jolek.
Dziś doroczne święto Jolek,
Wstawaj! Czemu się nie śpieszysz?
Zgrzeszysz, gdy się nie ucieszysz!
Smucić będziesz się we wtorek.
Popatrz jakie piękne życie,
Tyle kwiatów Ci winszuje,
Andrzej różą wymachuje
Jak przystało – już o świcie.
Szybko odpraw wszelkie straże!
Sexy kiecką, humor popraw,
Z bzu nalewką, pieprzem, dopraw;
Niech snem twardym śpią cmentarze!
Weź. Nie w.....aj Swej patronki,
Opiekunką być próbuje...
Skoro głód Ci radość psuje,
Skocz po chipsy, do Biedronki.
Musi się to skończyć draką
Bo inaczej być nie może
Gdy coś zrobisz „jako-tako”
Tysiąc słów też nie pomoże.
„Byle jak” już całkiem blisko -
Krab pustelnik bez skorupy...
Cienki lód, do tego ślisko...
Jeden krok i jest „do d...y”.
Jest ktoś kogo to rozbawi?
Kogoś taki szajs by skusił?
Tego nawet sęp nie strawi,
To się draką skończyć musi.
Do cho..ry!
Bo cóż miłego o dziurawej drodze
Napisać można, wierszem na dodatek?
Musiałbym zakląć i do tego srodze,
Zwiędły by uszy wszystkich polskich dziatek.
Pewien minister musiałby mnie ścigać,
Tak jak już ścigał za podobne słowa,
A ja po sądach nie zamierzam „bigać”
Bo moja droga na to nie gotowa.
Dziura na dziurze , garb za garbem złości
A ja już jestem nie zanadto młody,
Boli mnie większość wyrobionych kości;
Kto mi zapłaci za zdrowotne szkody?
Zamiast swe tyłki kłaść w helikoptery
Niechby przejechał trzymający stery,
Jak tu nie bluznąć, nawet razy cztery,
Albo przynajmniej: „do jasnej cho..ry.”
Dobranoc
Dobranoc. Ci – na noc.
Co dzień nowego wymyśli?
Najmilsza – dobranoc.
Niech sen najsłodszy się przyśni.
Twych marze[AB1] ń spełnieniem być pragnę,
Życzenia najskrytsze odgadnę,
Złe myśli wszystkie odpędzę.
W miłosną wpadłem dziś przędzę.
Dobranoc. Ci – na noc.
Niech sen już dziś nie narzeka.
Najmilsza – dobranoc.
Tak długo na ciebie czekam.
Z Tobą bym ruszył w nieznane,
Gdzie szczyty niepokonane.
Z żalu mi przyjdzie zaszlochać,
Ja pragnę cię tylko kochać.
Dobranoc. Ci – na noc.
Drzwiami przede mną nie trzaśnij.
Najmilsza – dobranoc,
Do snu mnie zaproś – i zaśnij.
Blask oczu cudownie brązowych,
Spojrzeniem utopić gotowych,
W życia niejednej potrzebie,
Zastąpi mi gwiazdy na niebie.
Dobranoc. Ci dobranoc,
Niech oczy zmęczone odpoczną.
Najmilsza – dobranoc,
Nim rano dzień nowy rozpoczną.
Cudowne wybierzmy życie:
Kochać będziemy się skrycie,
Chować przed ludzką naganą,
Nim wichry wyć nie przestaną.
Dobranoc. Ci – na noc.
Niech spokój w twych myślach zagości.
Najmilsza – dobranoc,
Niech noc ci szczęścia zazdrości.
Miłość, to wszystko co trzeba,
Łyk wody i kromka chleba,
Kołderką nakryje noc skromną,
Gdy troski o nas zapomną.
Dobranoc. Ci – na noc.
Spokoju niech świerszcz nie burzy.
Najmilsza – dobranoc,
Niech noc, jak ja, wiernie służy.
Zbyt rzadko uśmiech Twój widzę,
Tęsknoty mej nienawidzę,
Uroczej pragnę pieszczoty,
Brak mi twej na mnie ochoty.
Dobranoc. Ci – na noc.
Śpij smacznie, mych skarg pomimo.
Najmilsza – dobranoc,
Ochronię nasze domino.
Dziś trudno w szczęście uwierzyć,
Z samotną nocą się zmierzyć,
Choć sercem targa zawieja,
Ostatnia zasypia nadzieja.
Dobranoc. Ci – na noc.
Dobranoc, dobranoc, dobranoc.
Najmilsza – dobranoc,
Dobranoc, dobranoc – dobranoc.
Dobranoc! Dobranoc! Dobranoc!
Smutnego serca pociecho!
Dobranoc, dobranoc –
Przedrzeźnia mnie nocą echo.
Kasztany
Niedawno, w maju kwiatem ogłaszały,
Że czas matury, pora do nauki,
Dziś z drzew spadają, żeby mogły wnuki
Nowy zwierzyniec zrobić, choćby mały.
Dziadek i babcia dawno, dawno temu,
Również zbierali – w parku były wszędzie –
Lśniące kasztany, w czapeczkach żołędzie,
Tylko wiewiórki dziwiły się: Czemu?
Bo one także w swym zwyczaju mają,
Gdy przyjdzie jesień i zaświeci słońce,
Zanim się wiatry rozwieją świszczące,
Wśród złotych liści kasztanów szukają.
A wtedy dziadków, nostalgia ogarnia,
Bo im ten widok młodość przypomina,
I choć to przecież nie wiewiórek wina,
Czas biegnie szybko – mimo próśb – nie zwalnia.
Liliowe tango
O liliach miło rozmawiać przy kawce,
Wdzięcznym obiektem licznych są frasunków,
Siać się – a szkoda – nie chcą jak dmuchawce,
Pomimo zaklęć – litrów mocnych trunków.
Żadne sześć płatków, i tyleż pręcików,
Nie wywołało więcej wykrzykników.
Ślą nieustanne znaki zapytania,
Ciągle im mało dowodów uznania.
Zawojowały wszystkie już ogrody.
Bez lilii, lato przeżyć już nie zdoła,
Kto by się takiej pozbywał nagrody?
Za rok wracajcie! – młody sierpień woła.
Żadne sześć płatków, i tyleż pręcików
Nie wywołało więcej wykrzykników.
Ślą nieustanne znaki zapytania,
Ciągle im mało dowodów uznania.
Zawsze wracają, zwykle liczniej jeszcze,
By znów ucieszyć mogły wszystkie oczy,
Liczą uśmiechy, czują nasze dreszcze,
Ich urok ludzi na chwilę jednoczy.
Żadne sześć płatków, i tyleż pręcików
Nie wywołało więcej wykrzykników.
Ślą nieustanne znaki zapytania,
Ciągle im mało dowodów uznania.
Nadzieja
Bo, gdy zostały już tylko cierpienia,
A każdy dzień jest nocą,
Skoro niczego nie ma do skończenia,
I żyć już nie ma po co…
Wstawaj! Podpowie udręczonej duszy,
Rozświetli mrok depresji,
Zanim nić srebrna całą skroń poprószy,
Znów pragnień podda presji.
Wypełni tycią kieszonkę w plecaku,
Miniaturowa tratwa;
Nie wytłumaczysz się z nadziei braku;
To, ona gasi światła.
Los zapakujesz setką świeżych marzeń,
Jak dziecko, które czeka,
Że się wykąpie w morzu nowych wrażeń;
Może, to będzie rzeka?
Dwa źródła bystrym popłyną strumieniem,
Włoch by zawołał: Pronto!
Meandry, własnym nazwą znów imieniem
Puste zasilą konto.
Nadziei porcja szybko udowodni,
Że słońce ciągle świeci
Ludziom, co życia bezustannie głodni,
A smutek gdzieś odleci.
Pierwszy dzwonek
Nic tak dzieci nie „cieszy”,
jak pierwszy szkolny dzwonek,
to jak wiosną skowronek,
przywitać was, się śpieszy.
Koniec męczących wakacji,
ciekawe lekcje nareszcie,
cieszcie się dzieci, cieszcie,
trwać będą – do kolacji.
Za to się rano wyśpicie,
co tam zadania domowe,
przygody czekają nowe,
uczcie się należycie!
Poranna burza
Jak bezdeszczowa burza.
Nie dość, że spać nie dała,
Suchą, się okazała.
Wilgoć jak tlen potrzebna;
Przyszła nadzieja podniebna,
I co? I nic! Zagrzmiała.
Choć tyle próśb słyszała,
Pożałowała wody,
Ledwie skropiła schody,
A ziemia tęskni dalej,
I woła: „Zalej! Zalej!
Niechbyś lunęła jak z cebra...
Czemu każesz mi żebrać?
Burzo! Jesteś nieczuła?
Czyś jedynie niezguła!?
Liści z drzew nastrącałaś,
Nadzieję odebrałaś...”
Bo zlękłam się gromnicy,
Rzekła jej w tajemnicy.
Randka ze smutkiem
Przegrać z twym lękiem – rozumiem.
Obawy są przecież normalne.
Z czasem się mierzyć… nie umiem,
To dla mnie nazbyt banalne.
Nadziei – może – zbyt dużo,
Zbyt nierealnej wiązałem…
Sukcesu gwiazdy nie wróżą…
Noc przyszła – z nią się przespałem.
Dzień, może, nowy przyniesie
W oczach twych porcję pociechy
Błąka się radość, gdzieś, w lesie,
Tam zostawiłem uśmiechy.
Wiersz, gorycz żalu odgania,
Smutek złagodzić pozwala.
Myśli się rwą do spotkania,
A rym – szyderca: ”Tra, la, la”.
Miłość
Miłość trwa? Czy tylko gości?
Kochasz za…, czy mimo – raczej?
Wierzą mądrzy, czują prości…
Chcemy kochać! Nie inaczej!
Skoro się zakochać można,
Czemu dziwi odkochanie.
Była miłość, choć ostrożna…?
Czy kochanie bywa tanie?
Miłość przyjdzie raz, czy kilka…?
Ile kochań serce zmieści?
Życie, choć to krótka chwilka,
Mnóstwo zna miłosnych treści.
To tak prosto, się zakochać…
Ale, czy się już kochało?
Skoro trudno trwać i szlochać,
Może się w przedsionku stało?
Nie oddam duszy...
Nie oddam duszy mej na poniewierkę,
Żeby się wstydzić musiała po latach.
Wolę, na wodzie, karmić ją zacierką,
Niż ma się błąkać po śmierci w zaświatach.
Wolę się cieszyć manną zasłużoną,
Niż lizać palce słodkie, lecz nie własne,
Z prawdą zasypiać, choćby gorzko słoną,
Niż chleb smarować grubo cudzym masłem.
Budząc się, wołać pragnę - jestem wolny...
Dzięki dwóm dłoniom i głowie na karku,
Gotowym wesprzeć każdy znój mozolny,
Rosół w mym, jutro, zabulgocze garnku.
Wszystkim potwierdzę – nic tak nie smakuje,
Jak sukces własną pracą osiągnięty;
Większej, nikt krzywdy ludziom nie zgotuje
W kolejce każąc stawać po prezenty.
Bo o godności żebrak nie zaśpiewa,
Imieniem jego, drugim, będzie – smutek...
Sny może jeszcze kolorowe miewa;
Jałmużny – słodko-kwaśno-gorzki skutek.
Kto dobrowolnie ręce w dyby wkłada
Petentem wiecznym będzie – niewolnikiem.
Takiego losu prosić nie wypada;
Tych knowań zawsze będę przeciwnikiem.
A chorym będąc, niezdolnym do pracy,
Pomocy prosić będę mógł z odwagą,
I chętniej wesprą mnie moi rodacy,
Z każdą się zmierzę, życia mego, wagą.
Poezja
Sześćdziesiąt kilo urody,
Metr osiemdziesiąt uniesień,
Poezja już czyni podchody,
Choć wokół mgła, późny wrzesień.
Jego – ten urok podnieca.
A, ją – ten wzrok onieśmiela.
Jest do zdobycia forteca...
A ona chce przyjaciela...
Poezja, wiosnę wyczuwa,
Lecz zanim... przejść muszą próbę.
Gdy ona drzwi mu zasuwa,
On wróży pragnieniom zgubę.
Miłość go wspiera w niedoli:
Patrz! Marznie! Ogrzej jej dłonie.
Na ciepły dotyk pozwoli,
Od niego cała zapłonie.
Luty odejdzie w pokorze,
Marzec zamieni lód w wodę,
Kwiecień kolorem wspomoże,
A maj obiecał nagrodę.
I to jest poezja właśnie;
Spółka słów pięknych z lubczykiem
Zakończy przydługie waśnie,
Do serca włada kluczykiem.
Nie rzeknie, że niemożliwe...
A pamięć ma fotografii,
Niech tylko spojrzy życzliwie,
Dwa sny połączyć potrafi.
Słowo o starości
Tak łatwo „Sto lat...” śpiewamy każdemu,
Kto wiek uściskać próbuje...
Mało kto spyta jubilata, czemu
Starość tak gorzko smakuje.
Jemu, gdy wspomni wszystkie dni minione,
Trudno złe myśli odgonić,
Że się marzenia kłócą niespełnione,
Że od spełnionych chcą stronić.
Bo wiek podeszły, z radością w niezgodzie,
Szanse na przyszłość… mizerne;
Starym wypada myśleć o pogodzie,
Że lato mija kolejne,
Wszystkich przyjaciół dawno pochowanych,
Bo z tym nawykła się mierzyć,
Myślą przywołać do miejsc zapomnianych,
Wspomnień połacie odświeżyć.
Miejsca w pamięci, pragnie stary człowiek,
Gdy sto lat pieśni mu życzą,
Ona osuszy łzy płynące z powiek,
Gdy niemą mową wręcz krzyczą.
Ślimak, gdy szedł dróżką polną:
„Pędzę przecież – chociaż… wolno!”
Wyjęta z kontekstu
Dziś słowa obrzydzenia…
Bohaterce tekstu…
Mendzie bez sumienia
Wyjętej z kontekstu,
Co miast myśleć zanim
Właz szamba otworzy
Myśli, że anonim…,
Że historię tworzy.
A jad, raz puszczony
Do żmii powraca
Nie osamotniony…
Wszystkie gardła maca.
Kto potwarzą pluje,
Śpiące licho kusi,
Gdy swój smród poczuje,
Lawirować musi.
Tłumaczy, że inne
Słów były intencje,
Że to uszy winne…
Moje kondolencje!
Bo smutek ogarnia,
Gdy w człowieku ginie
Słów zacnych ptaszarnia –
Kwiczą, tylko świnie.
Chlebek Marianny
Czemu Marianno chleb twój smaczny taki?
Będziesz go piekła Marianno codziennie,
Byśmy innego… zapomnieli smaki,
Byśmy tęsknili za nim wciąż niezmiennie?
Twój chleb Marianno – toż to pieścidełko…
Domowe piwko… w tle cichutki walczyk…
Jednym się z czosnkiem zamarzy masełko,
Innych, z cebulką skusi pewnie smalczyk.
Chciałbym, by stał się chlebem mym powszednim,
Za takim nawet stanąłbym w kolejce,
Jak to bywało wieki całe przed nim,
Swym smakiem pieści podstarzałe serce.
Jak ty to robisz? Zdradź swą tajemnicę,
Bo nie dasz rady nakarmić wsi całej.
Każdy by zechciał zjeść z nim jajecznicę,
Nie tylko Wiesio uczty wart wspaniałej.
Naszym powietrzem najczystszym, biebrzańskim,
Miłą biesiadą, gawędą podparty…
Wierz mi Marianno – każdej drogi warty,
Wszystkim posłuży podniebieniom pańskim.
Wycieczki będą jeździły z Warszawy,
A może nawet i z Górnego Śląska,
Bo to poemat powszechnej wart sławy.
Gdyby do chlebka… jeszcze jakaś gąska…?
Ktoś mnie pyta: Co, to będzie?
Pewnie ciemniej będzie wszędzie.
Polska jedna… jak nie kochać?
Nawet, kiedy przyjdzie szlochać.
Dziadek skusił się na zbuki,
Co tam dzieci? Co tam wnuki?
Przeżyć trzeba te zapasy…
Cięższe przeżyliśmy czasy.
Taka była ludu wola,
Smutna bywa ludu rola,
Nie raz dziwnym panom służył;
Kraju żal mi – nie zasłużył.
Dusza
Dusza jest tym, co się wzrusza;
Gdy reszta cieszy się życiem,
Jest takim…, bez bycia, byciem,
Ciągle ją wszystko porusza.
Sumieniem się mieni dusza,
Choć ciałem zmęczona bywa,
Z grzechem tak często przegrywa,
Myśl do wysiłku wciąż zmusza.
Mówią, że w końcu opuszcza…
Gdzieś się w nieznane udaje,
A mnie się inaczej zdaje,
Dusza wraz z ciałem się złuszcza.
Bo, co by bez niego mogła
Odmienić, i na co wpłynąć?
Bo z kim by się miała minąć,
Komu by wtedy pomogła?
Dusza jest tym co współczuje
Chce, byśmy – po ludzku – byli,
Nie czasem, a w każdej chwili.
Póki żyjemy – próbuje.
W Ludzi nas zmienić próbuje.
Wolności świat cię kusi, zostajesz kibicem.
Już szczęścia nie doświadczysz, nie zostaniesz dziadkiem.
Wnuczęta są nagrodą za bycie rodzicem,
Twą premią za wytrwałość, nie jakimś dodatkiem.
Czasu miałeś wciąż mało dla swych własnych dzieci,
Tak bardzo był potrzebny, by na dom zarobić,
I dopiero dziadkowi możliwość zaświeci,
Do życiowych trudności wnuki przysposobić.
Dobry dziadek pokaże jak obrać ziemniaczki,
Jak się wiąże sznurówki – cierpliwie nauczy,
Nad wodą, wyjaśni jak się puszcza kaczki,
Jak śruby poodkręcać przy pomocy kluczy.
Żeby sprawić wnuczkowi wakacyjną gratkę,
Nazrywa dziadek mlecza, i siana nasuszy,
Zbuduje upragnioną, dla królików klatkę.
„Dziękuję Tobie dziadku”, szczęśliwy usłyszy.
Dziadkowie są przezorni, i jak głoszą plotki,
W ich kieszeniach ukryta czeka niespodzianka.
Tam na lody się zawsze znajdą jakieś środki,
Tam przeciwko komarom dyżur pełni pianka.
Kto czas znajdzie by uczyć: jazdy na rowerze,
Pływania, wiosłowania, wzniecania ogniska…?
Dozgonne, dziadek z wnuczkiem, zawiera przymierze,
By dla jego przyszłości, dziś uczynić wszystko.
Kręta rzeka
Starość pochyłą czcionką listy pisze,
Gdy beznadziejnym, czekaniem zmęczona.
Smutne westchnienia, nocy kradną ciszę,
A w jej bezmiarze każdy uśmiech skona.
Gdy żaden urok cierpień nie rozprasza,
Spać nie pozwala wszechmocny niepokój,
Noc, bezlitośnie czarne myśli sprasza,
Ranek, na chwilę rozpromieni pokój.
Każda zerwana kartka z kalendarza
Wiarę studziła, że szczęścia doczeka.
Najwierniej tęsknić starości się zdarza,
Bo los to bardzo, bardzo kręta rzeka.
Prawda, nagością z nadziei ograbi,
Sekret się czai w mrocznej skrzyni na dnie;
Jeszcze pragnienie nieskończoność wabi,
Zaśnie dopiero, gdy wieko opadnie.
Na Dzień Nauczyciela
Wspominając po latach mych nauczycieli,
Przyznać muszę, że ze mną nie najłatwiej mieli.
Wbijali mi do głowy wiedzę ciężkim młotem
Bym mógł za nią dziękować im wielokroć potem.
Dziś nie żyją już pewnie, już odpoczywają.
Jak ich znam wciąż się martwią, oko na mnie mają
I za to im dziękuję, bo chyba się stałem
Człowiekiem, choć rozsądnym to jednak z zapałem.
A oni – pewien jestem – cieszą się z mych wierszy,
Choć każdy skromny jeszcze, jakby był tym pierwszym.
O czasie
Czas to pieniądz… mówicie.
Nie! Kochani! Błądzicie!
To najbardziej cichy złodziej.
Żaden to nam dobrodziej.
Czas, ma rany nam leczyć?
Łatwo temu zaprzeczyć.
Zapytajcie starego,
Co czas niesie dobrego.
Czas jest wieczny… prawicie.
Jeszcze bardziej błądzicie!
Zbyt krótko serce bije,
Dla wszystkiego, co żyje.
Czasu masz dość, powiadasz.
Sobie tylko tak gadasz,
Bo czasu nikt nie kupi,
Ani mądry, ni głupi.
Czas na Ziemi każdemu,
Młodemu i staremu,
Liczony jest tylko raz,
Więc… czy na pewno masz czas?
Ciągła czasu premiera,
Chorym na Alzcheimera.
Zdrowym, doba za krótka.
Rano czeka pobudka.
Nie masz czasu na stratę!
Tak, to prawda, a zatem
Własną szybko rusz głową,
Szyją, ręką i nogą,
Bo dobre te nauki
Poznają twoje wnuki;
Wszak egzystencja biedna
Nikomu niepotrzebna.
Obiecanki
Znów Dobra zmiana, z Prawdą się sprzeczała:
Co komu z prawdy? Nadzieja jest ważna!
Znów coś obiecam, kiedy będę chciała...
A Prawda na to: Miła! Bądź poważna!
Nie chcę się z tobą bawić w koci łapci,
Swoje pięć minut już skonsumowałaś;
Zobacz! Mam prezent! Parę ciepłych kapci,
Żebyś nie zmarzła – w końcu się starałaś...
Dość obiecanek, dość twych monopoli,
Ze mną cacanka nie zwycięży złudna;
Tysiąc obietnic pośród cnót swawoli,
A prawda – prawdą, dla wielu zbyt trudna...
Perspektywa
Młoda kózka, starą kozę
Zapytała o prognozę.
Oj! Niedobrze drogie dziecię,
Źle się dzieje dziś na świecie.
Gdzie nie spojrzeć, same zmiany,
Odszedł świat mi dobrze znany.
Po co pędzić tak szalenie?
Błogi spokój, bardziej cenię.
Stara koza młodą pyta:
Czemu jesteś tak przybita?
Cóż? Nie dla mnie spokój tkliwy,
Martwi mnie brak, perspektywy.
Tu się przecież nic nie dzieje,
Nikt tu miejsca nie zagrzeje,
Pora wygnać świat zastany,
Młodym śnią się wielkie plany.
Trwać w bezruchu – niepodobna,
Cieszy zmiana, choćby drobna,
Postęp śle nadzieje nowe,
Kózki na nie są gotowe.
Stare w cieple się pogrążą,
Zmianą najeść się nie zdążą.
Pogodzone ze swym losem,
Z żalem westchną cichym głosem…
Młodość czasem im się przyśni,
Smak brzoskwini – dawnych wiśni…
Smutne dziś, wczorajsze kozy,
Nie im skakać już na brzozy.
Piękno
Fakt! Często budzi we mnie podnietę,
Gdy tylko spotkam piękną kobietę,
Mogę przepraszać za to bez końca,
Lecz to tak, jakbym wyrzekł się słońca.
Życie bez piękna? Cóż ono warte?
Więc oczy moje, wiecznie otwarte,
Z tłumu wyłowią każdą urodę,
Lek na zmartwienia, na niepogodę.
Cieszy mnie bardzo, że mogę pieścić
Wzrok, i w pamięci to piękno gościć.
Nie psują wrażeń mi niecne myśli,
Nocą – być może – coś mi się przyśni…
Piękno istnieje, by je podziwiać,
Ciągle w nim nowe barwy odkrywać.
Nie złość się Piękna, że wciąż się gapię,
Nie wiem, czy jutro okazję złapię.
Wzrokiem podziwiam, nie molestuję,
Ja Piękna urok poznać próbuję,
I póki iskra życia nie zgaśnie,
Moja ciekawość – klnę się – nie zaśnie.
Życia mi wiele nie pozostało,
Esencji Piękna ciągle zbyt mało.
Chcę je podziwiać całymi dniami.
Smutku, nie będę zalewał łzami.
Nie jest mą wolą sprawiać przykrości,
Wzrokiem uwłaczać Twojej godności.
Wybacz mi proszę moją natrętność,
Może ułomną, lecz jednak – męskość.
„Chłop” często lubi, choć nie jest „zbokiem”,
Wybitne Piękno pożerać wzrokiem.
To niezbyt grzeczne – z żalem się przyzna.
Nic nie poradzi, przecież – mężczyzna.
O listopadzie.
Kochał się ktoś w listopadzie?
Jesień dziwnie myśli plącze,
Topię smutki w czekoladzie,
Słodycz z gorzką prawdą łączę.
Pamięć pieści niskie słońce,
Ten aksamit jeszcze czuję,
Postarzały się miesiące,
Na chłód myśli się szykują.
Wszechobecna dotąd zieleń,
Mgłą zasłanym, już wspomnieniem,
Brak mi wszystkich lata wcieleń,
Zimno, żegna się z sumieniem.
Mróz po ciemku się zakrada,
Życie się w azylu chowa;
W kwietniu – ciepło zapowiada –
Wrócę! I… dotrzyma słowa.
A tak ją błagał, zaklinał, znów prosił,
Gdyby mu dała – na rękach by nosił,
Duszę oddawał z odrobiną ciała;
Duszę przyjęła, więcej nic nie chciała.
Nie poszła za nim, nic dla niej nie znaczył
Bo przyszedł biedny, nagle, jakby znikąd,
Więc się nie zerwał, gdy ją znów zobaczył,
Samotnie nie chciał drogą iść donikąd.
…Bo skoro dniami życie skąpo dzieli,
Tak trudno zdać się na kolejną szansę,
Poznawać wszystkie miłości niuanse;
Szczęśliwcy ci, co w porę zrozumieli,
Że zrezygnować warto z setnej próby,
Bo może szczęście tuż obok przechodzi,
Może się nowa miłość z tego zrodzi;
Może, to luba? – Może, to jej luby?
Cisza przed burzą
Jeszcze nie teraz, i nie jutro jeszcze…
Dziś jeszcze cisza huczy wręcz złowieszcza.
Ta cisza, burzę już niechybnie wróży,
Niespodziewanie cały spokój zburzy.
Bo choć odległa, już na nas spoziera,
Drzewa połamie, ogród sponiewiera,
I świat z dalekiej podróży powróci,
Niejedne oczy przerazi, zasmuci.
Bo czerwień nieba wiatry zapowiada.
Za wiatrem zgraja czarna się zakrada,
Słońce przesłoni, zrobi się ponuro,
Złorzeczyć przyjdzie wszystkim ciemnym chmurom.
I raz kolejny przypowieść się spełni:
Po każdej burzy, jak po każdej pełni,
Miast próśb tysiące kierować do nieba,
Na deszcz ulewny szykować się trzeba.
Czemu z rana?
Zbyt skromny jesteś – powiedziała z rana –
Słabo się starasz! Dość mam czułych słówek!
Mnie od modlitwy bolą już kolana,
Gorszych, ze świecą nie znajdziesz wymówek.
Sprawdzić mi przyjdzie, gdzie tak tracisz siły,
A może jesteś na depresję chory?
Tak czy inaczej, zbadam cię mój miły,
Czy twe słabości to nie czcze pozory.
W pół roku człowiek tak się nie starzeje,
Częściej być lubię w twe objęcia brana,
Mój nos, się z twego tłumaczenia śmieje,
Wieczorem…? Trudno! Ale czemu z rana…?
Grochówka, palce lizać
Jaką… ja jadłem grochówkę!
Ugotowaną z talentem.
Smak wzbogacony wędzonką,
Listopadowym świętem.
W Łosinku, więc zacznę, może,
Stołować się, bowiem taka…
Uwiedzie o każdej porze
Każdego przecież Polaka.
Nikt nie zapomni – uwierzcie –
Kuchni tak przyprawionej,
Że przypomina nareszcie
Czar tamtej, w domu jedzonej.
Ciągle pamiętam podobną,
Często grochówkę jadałem,
Karmiła nią zgraję głodną,
Mama – więc nie zapomniałem.
Hejt
W cnót świątyni złość gości…,
Drwią biesy ze wszystkiego.
Darmo… pytać, dlaczego;
Cóż, ból? Co tam przykrości?
Jak w lustrach roztrzaskanych
Odbiciem mnogim szpecą;
W Net, złem mamieni lecą
Oddechem truć pijanym.
Podłości już niepomni,
Smoły piekłu dodając,
Maź zamrożoną mając
Miast serc – przecież ułomni –
Jak w kręgle, słowem grają,
Na bok świętości wszelkie,
Prawda walczy, lecz z lękiem,
Obelgą w nią ciskają.
Bies trzyma ich na smyczy,
Choć myślą, że są wolni.
Po ludzku…? Nie są zdolni…;
Na trollach, zło moc ćwiczy.
Tort
W Andrzejowe – bom przecież Andrzej – imieniny,
Niespodziankę zrobiły mi w pracy dziewczyny,
Tort w formie niebywałej – już się niepokoję,
Bo ciekawość mnie zjada – jak ja go pokroję?
Czekoladowa beczka, lecz co wnętrze kryje?
Zapewniły, że smaczny – nie wiem jak przeżyję?
Bo jak zajrzeć nie niszcząc dzieła tak pięknego,
Nie miałem dylematu bardziej niezwykłego.
Chyba wnuczka poproszę, bez skrupułów zbada…,
Bo dziecko nie wytrzyma… Co tam czekolada,
Co tam piękno niezwykłe, tajemnica wszelka?
Mnie i jego, choć różnie, doświadcza udręka.
Dekoracji w akcyzę ubranej, a jakże,
Moc złagodzi wyrzuty, spożyta rozważnie,
I gdy wnętrze przestanie być już tajemnicą,
Moje kubki smakowe z tortem się policzą.
Szkoda, że tylko zdjęcie, ale za to wszędzie,
Zaświadczać o niezwykłym dylemacie będzie.
O Oli
Ola pragnie wiersze pisać
Najchętniej o miłości.
Poezja w sercu jej gości;
Trudniej pisać, niż czytać.
Obawy musi schować;
Aleksandrze szczęścia życzę,
Obiecuję kibicować,
Na wiersze Oli liczę.
Piękna jesień
Tak pięknej jesieni
Dawno nie spotkałem
Nic tego nie zmieni,
W niej się zakochałem.
Liście drzew przed zimą,
Niczym oszalałe,
Z uroczą dziewczyną
Równają się, ale
Wkrótce listopada
Ponura szaruga…
Śnieg się zapowiada…
Słońce ledwie mruga…
Z dziewczyną się spotkam.
Życie moje zmieni,
Nie wiem – wygram w Totka?
Wrócę do jesieni?
Przestroga
Napisała krótko:
Zięciu! Z trudem człapię,
Ale jak cię złapię
Znowu z ryżą młódką,
Uwierz! Jakem Janka,
Zapłacisz mi drogo.
Szybko stracisz ogon,
Jak traci kijanka.
I rechotał będziesz
Jak rechoce żaba,
Klnę się, jakem baba,
Żabek nie zdobędziesz.
Tęsknota
Tęsknota – ten sen stróża,
Wołaniem tysiąckrotnym
Złorzeczy dniom samotnym,
W myślach się wciąż zanurza.
Gdy brak twych oczu z rana,
Rozkoszy brak wieczorem,
Spokój… złudą – pozorem,
To cisza – rozedrgana.
Gdybyś się, choć nie śniła…,
Może by łatwiej było…,
Serce by wolniej biło…,
Nadzieja się nie tliła…?
Zbudzone słyszysz żądze?
Bez ciebie żyć nie umiem,
Niczego nie rozumiem,
Jak ślepy we mgle, błądzę.
Znakiem oczekiwanym,
Jednym skromniutkim gestem,
Pociesz mnie – przecież jestem
Żebrakiem zakochanym.
W Dolistowie
Czy ktoś ci mówił gdzie zimują raki,
Gdzie nawet orły z drogi zawracają,
Gdzie w środku ciszy świadkiem będziesz draki,
Gdy się rogacze dwa razem spotkają?
Gdzie bobry tamy tkają pracowicie,
Losie przy drodze witać lubią gości?
Zanim opadną zobaczysz o świcie,
Jak się cudownie na mgły słońce złości.
To tu, nad Biebrzą takie przedstawienia,
Z zachwytem ujrzysz, kiedy deszcz nie pada,
Bo kiedy siąpi, nie miałbym sumienia,
Kogoś namawiać – moknąć nie wypada.
Wyśpisz się wtedy smacznie, dłużej nieco,
Od rana smaków poznasz pewnie trzysta,
Och! Jak te chwile, powiesz, szybko lecą…,
Jak agro, miło witany, turysta.
Tu zawsze pięknie, choć najpiękniej w maju,
Tu zamieszkałem, tak winno być w Raju.
Wianki
Czy to ważne, że umrzesz?
To się uda każdemu!
Daj z siebie ile możesz,
Nie wypytując - czemu?
Bo żyjesz! Uczestniczysz
w najpiękniejszej sztafecie.
To dla niej lata liczysz...
Kto przeczy – wianki plecie
I puszcza je na wodę
Z nadzieją, wiary pełną,
Że gdzieś znajdą osłodę,
Że coś więcej zdobędą.
To nie jest miłość żadna…,
Ponure prawo własności.
…A tak była ładna…
Dziś, tylko skóra na „kości”.
… A taka była szczera…
Dziś się podpiera „papierem”,
„Własnością” poniewiera,
Przeraża swym wielkim zerem.
Oczom już łez brakuje,
Ból cicho pyta: Jak może…?
Serce nic już nie czuje,
Umiera wolno, w pokorze.
Bez pieszczoty
Miłość bez pieszczoty
Przyjaźnią jest raczej,
Taką nawet koty
Traktują inaczej.
Każda kicia, bowiem,
Uwielbia pieszczoty.
Komu miła – nie wiem –
Podróż bez ochoty.
Historia pewnego tortu
Poprosiłem wnuczka mego:
Pokrój tort imieninowy.
Dziadku – wola – Ja?! Dlaczego?!
Lekcje mam..., ja… niegotowy!
Najpierw mu się trzęsły ręce…,
Zaraz potem zbladły uszy…,
I zawołał: Ja cię kręcę!
Kroić go?! – Nikt mnie nie zmusi!
Lecz ciekawość to potęga.
Tort spożycia się doczekał,
Podniebienie, szczytów… sięga,
Tylko oczu zachwyt zwlekał.
Dobrze, że zrobiłem foto;
Smak zapomniał boskich wrażeń,
Oko znowu pyta, co to?
Pamięć chce powtórki zdarzeń.
Doczekałem pomocnika,
Pewnej w porcjowaniu ręki,
Tortów, wszelkich ciast stronnika,
Smak nagradza mu udręki.
Kłamstwo
Z prawdą się kłamstwo podle w jednym jeziorku kąpało
Z wody szybciej wylazło, bo się za czyste uznało,
Widząc kreację w trawie, sprytnie sobie pomyślało:
Co by się ze mną działo, gdybym się w suknię przebrało?
…I od tej pory prawdzie – choć nagiej – wcale nie smutno…
Bo wszyscy chórem orzekli, że bardzo jej z tym do twarzy;
Pani nie godzi się dumnej – nakładać po kłamcy futro;
A to znów kombinuje, o nowej zamianie marzy.
Bo, gdy do nagiej prawdy potrafi się upodobnić,
Już nikt go nie rozpozna, wszystkie zdoła serca podbić.
Szczęśliwie nie zdołało, bo gołe, było szkaradne,
Jedynie w modnych ciuchach uchodzić mogło za ładne.
Prawda? Czy kłamstwo raczej..? Nikt nie zdobędzie pewności.
Cnota, dziewictwa pragnie, z nią chce się dostać do nieba;
Każdy to wie, i podpowie…, że prawdzie szat nie potrzeba,
Blaga – pomimo starań – nie przejdzie testu nagości.
Choć się snują koło siebie,
Choć spragnieni, choć w potrzebie,
Już swych wątków nie połączą,
Choć się obok jeszcze plączą.
Bo nadzieje zawiedzione,
Jak marzenia niedostępne,
Utraciły czas ważności;
Czy ktoś rybę stworzył z ości?
Scalił ktoś rozbite lustro,
Serce wskrzesił myślą pustą,
Ogień wzniecił, gdy wygasło…
Wrócił słońce, skoro zaszło?
Bo nie zdarza się dwa razy
Jedna miłość – bez urazy –
Nie zabliźni duszy rany
Kotlet, raz już odgrzewany.
Łzy
Łez, oko ile zmieści?
Jedną, a i tak – ledwie,
Lecz dużo – najmniej, ze dwie –
Skąpanych we łzach treści.
Buzia ze łzami… biedna;
Są, aż zanadto słone,
Komu potrzebne one,
Ból zaświadczy już jedna.
Na dwie ktoś mruknie – co tam?
To przecież nie cierpienie,
Łatwo je w uśmiech zmienię,
Pocałunkami omotam.
Żal wyciska łzy z oczu,
Ale i niespodziana
Miłość z samego rana
Zaplątana w warkoczu.
Trzy łzy… mało, czy dużo.
Niczym…, gdy lśnią czułością…,
Płaczem…, gdy sercu ością?
Łzy, różnym „Paniom” służą.
Miała być…
To przecież żadna miłość…,
Dziwaczne prawo własności,
Ponury niuans, zawiłość,
Skóry marszczonej na „kości”.
Miała być taka szczera…,
Dziś się podpiera „papierem”,
„Własnością” poniewiera,
Jak zero drugim zerem.
Nic
Pochłonięty ważnymi sprawami,
Każdy rodzic ich miewa bez liku,
Wciąż odrzucał zabawę słowami,
Brakło weny mocnego zastrzyku.
Gdy już jesień, gdy czasu aż nadto,
W rymowaniu już nic przeszkadza,
Nic wydumać nie umie ponad to,
Że się nic w jego życiu nie zgadza.
Nic nie stało się tym, czym być miało,
Nawet cieszyć się nie ma już, z czego,
A najgorsze, że nie wie, dlaczego…
Z dawnych marzeń już nic nie zostało.
Nie! Nieprawda! Kochane ma dzieci,
Czworo wnucząt rozpiera go dumą,
Gdy je zliczy pochwali się sumą,
Której blask każdą starość rozświeci.
Nieco o rozkoszy…
Nikogo niech nie płoszy,
Gdy krótkie o rozkoszy
Trzy słowa usłyszycie,
To przecież samo życie.
W kwadrans rozwiewa troski,
I nie są to pogłoski.
W pięć minut też potrafi,
Gdy w czułe miejsce trafi.
Artyści, pół godziny
Snuć mogą odwiedziny,
Godzinę, już nieliczni,
Twierdzą znawcy krytyczni.
I co by o niej nie rzec,
Z atłasu to kobierzec,
Polegniesz na nim chętnie
Bez tremy i namiętnie.
Rozkoszy czar docenisz,
Już na nic nie zamienisz
Tych nocy niedospanych
Miłości dobrze znanych.
Piękny sen
Już dziewiąta na zegarze,
Nocne śpią już dawno straże,
Już ulice w dziennym gwarze,
A ja marzę - a ja marzę.
Nic marzeniom nie dorówna,
Minut mnie pogania zgraja…
Czyś ty mi księgowa główna?
Niech dziś będzie pierwszy maja!
Jeszcze tylko wieniec zdarzeń,
Nim dnia zacznę obowiązki,
Jeszcze kilka sennych marzeń,
Jeszcze zdejmę jej podwiązki.
Jeszcze piersi ucałuję,
Jeszcze szepnę jej do ucha,
Że się bez niej podle czuję,
Żeś kukułko jest kłamczuchą.
Te kukania cię nie męczą?
Dziś zegarom wolne daję,
Niech swych sumień już nie dręczą!
Sen mam piękny – dziś nie wstaję.
Sanie
Wieś zapomina, co to sanie,
Droga nie zarży nie zadzwoni,
A tak bym chętnie spojrzał na nie,
Tylko, gdzie konie…? Nie ma koni.
Jedynie ja ich zapach czuję…?
Czy tylko mój kręgosłup krzywy…?
Ktoś z sentymentem wątki snuje,
Że splatał kiedyś końskie grzywy?
Pytania, z grupy retorycznych;
Na zew odpowie głosów więcej…,
Nas, koneserów tęsknot ślicznych,
Dawnych, wołanych tym goręcej.
Wszystko się wokół pozmieniało,
…Takie techniczne, wyrównane,
Jedynie wspomnień pozostało
Dużo – wieczorem zerkam na nie.
Pamiętam – śnieg zasypał drogi,
Przejechać mogły tylko sanie,
Nakryte białą czapą stogi,
A tak bym chętnie spojrzał na nie.
Gdy się Sum zakochał w Sielawie,
Nic wielkiego, zdarzyć się może
Da się rzec - codzienność to prawie
Przecież miłość orze, jak może.
To wbrew - śledź zawołał - naturze!
Niech się z naszej wynoszą wody!
Z Leszczem w jakże ponurym chórze –
Na to naszej nie będzie zgody!
Sąsiedzi – Sum na to – niech wiedzą,
Kogo kocham… nic wam do tego,
Leszcz ze Śledziem niech się nie biedzą,
Niech ogona pilnując swego,
Kochać zechcą, jak ja Sielawkę.
Miast, jak Flądry mleć jęzorami,
Nie cudzą się śliniąc potrawkę,
Własnymi się zajmą żonami,
Bo się Dorszom wczoraj skarżyły:
„Na Węgorza mamy ochotę.”
Zatem, Śledziu – Leszczu niemiły,
O swą własną zadbajcie cnotę.
U wagi
Rekord! – zawołała waga –
Nigdy nie ważyłeś tyle!
Ziewa rozum, śpi rozwaga?
Byle sytość…, choćby chwilę.
Zjeść wypada pod pretekstem,
By się nic nie marnowało…
Waga kpi otwartym tekstem:
W głowie ci się pomieszało.
Zdrowiem przyjdzie ci zapłacić,
Wielkim brzuchem sobie szkodzisz,
Więcej nie potrafisz stracić.
Andrzej! Marnie na tym wyjdziesz.
Jeszcze dzisiaj zmień nawyki,
Zabierz wnuki na spacerek
Dosyć filmów, polityki…,
Zmień na basen i rowerek.
Trudno z wagą się nie zgadzać
Z nią dyskusja niepoważna
Trudno chęciom nie dogadzać,
Złota warta rada każda.
Kiedy serce w rozterce
Kiedy serce w rozterce,
dusza cierpi w udręce,
lecz jak długo tak można,
kiedy wybrać nie można,
Gdy brakuje odwagi
Ruszyć szalki u wagi ,
kiedy spokój ważniejszy,
myśl odrzuca tamtejszy
urok. Cóż? Niech to diabli!
Już mnie z marzeń okradli.
Trudno się z tym pogodzić,
na coś trzeba się zgodzić!
Kiedy ręce związane,
myśli błądzą pijane.
od słów trzeba uciekać,
trzeba czekać i czekać...
Tylko jak trwać cierpliwie?
Pomyśl o mnie życzliwie.
Babcia (2)
Babcia pędzi, babcia gna,
że aż się za babcią kurzy,
zawsze w gotowości trwa,
każda nuda babcię burzy.
No bo jakże ma bez babć
jakiś dzień się ledwie toczyć,
przecież babcia musi gnać
by niczego nie przeoczyć.
Kto od babci lepiej wie
– ona jedna zawsze była –
z kim… do kogo… jak i gdzie…
Skąd te babcie czerpią siły?
Babcia i dziadek
Babcię, nie sposób nigdy przecenić.
Nikt zdania mego nie zdoła zmienić.
Bez babci nie ma szczęśliwych dzieci,
To ona wnuczkom przykładem świeci.
Czule przytuli, nerwy ukoi,
Lepiej niż mama je uspokoi.
Gdy groźba kary dręczy sumienie
Ona załatwia uniewinnienie.
Przy babci, każda chwila bezpieczna,
Dla młodej matki babcia konieczna.
Bez niej tak trudno wychować dzieci,
Za „wielką wodę” do córki leci.
Często, gdy w domu jest „naczelnikiem”,
Polskich tradycji wiernym strażnikiem.
Wspaniała babcia „zrobiła sztuczkę”,
Gdy urodziła za córkę – wnuczkę.
W ten sposób nigdy, choćby miał chęci,
Żaden się dziadek dziś nie poświęci.
Jemu zostaje rola pomocna
Czasami dzienna, najczęściej nocna.
Kiedy piec wygasł i zimna chatka
Dorzuca węgla. Ot! Dola dziadka.
Ból serce ściska
Ból moje serce ściska
– Uczucie to paskudne –
Gdy widzę Polskę z bliska.
Przeżycie – wierzcie – trudne.
Kraj taki piękny, płodny,
Wielu nam go zazdrości,
Naród przecież nie głodny,
A mało w nim radości.
Sąsiad gryzie sąsiada,
W przenośni – na tę chwilę –
Dosłownie nie wypada;
Skąd w ludziach złości tyle?
Wolności – najwyraźniej –
Zbyt dużo, Polsce szkodzi…
Z kagańcem, władzy raźniej
Narodem się dowodzi.
Jest coś, co ulgę niesie
– Choć to „prawdziwych” złości –
„Orkiestra” co raz pnie się…
Na chwilę uśmiech gości.
Zawyją potwory.
Choć ma dusza nie chora…
To, czasami ma dreszcze,
Gdy ją jakaś „potwora”
Chce przerazić, jak jeszcze.
Ja się już zaszczepiłem,
Sensacje, mnie nie zwiodą,
Spokojem je nakryłem,
Całą ich głośną trzodę.
Już mnie ich kieł nie zrani,
Złem już mnie nie zarażą,
Antidotum mam na nie,
Piękne słowa, co marzą,
Z dobrem, dobrze się czują,
Znów urodę odkryją,
Czereśnią posmakują…
A potwory…? Niech wyją.
Co jest zdrowe?
Ktoś mnie zapytał: co jest zdrowe?
…Śmiech, seks, spacery oraz umiar,
Zwłaszcza w konsumpcji, że …podpowiem,
Nie wierzysz, toś dla szczęścia umarł,
A może nawet…, nie żył wcale,
Bo czy potrafisz żyć bez śmiechu?
Może byś nawet umiał, ale
To jakbyś chciał na jednym wdechu…
Bez seksu…? Co to jest za życie?
Spacer pomaga się wyciszyć,
A każdy lekarz wie niezbicie
– Na umiar zawsze można liczyć!
Umiar, choć czasem nieco dręczy,
Trudno przychodzi z nim się spierać.
Za całą resztę się odwdzięczy.
Bo nadmiar umie sponiewierać.
Czas – (tryptyk)
Chyba wieczny… dość ma czasu,
Czasem idzie, czasem pędzi…
Czas pogania, lecz nie zrzędzi,
Nie uprzedzi w czas zawczasu.
Nie zdobędzie fanów rzeszy.
Zegar ciągle, budzi, tyka,
Szybki jakiś… dokąd zmyka?
Cierpliwością czas nie grzeszy.
Czas, jak leń czasami płynie,
Służbom wartę trzymającym,
Wszystkim szczęścia czekającym,
Młodym: chłopcu i dziewczynie.
Czas upływa bez hałasu,
Nie wie nic o żadnym wstydzie,
Nie darował Atlantydzie,
Nie dał biednej więcej czasu.
Czasie! Skoroś bez sumienia,
Czemuś taki nieprzekupny,
Czasem, aż do łez okrutny?
Trudne to do zrozumienia!
***
Nie przeklinaj w sposób grzeszny,
Bo snom minął czas ważności,
To poniżej twej godności.
Chcesz go gonić? – Nie bądź śmieszny.
Nigdy nie mów: Dość mam czasu.
Gdy los celem cię obarczy,
Tylko czasem czasu starczy;
Co masz zrobić, zrób zawczasu.
Czasem skończysz coś przed czasem,
Zdarzy ci się, gdy się sprężysz,
Czas to przełknie, rad zwyciężysz.
Owszem – ale tylko czasem.
Czas, ma czas, bo jest wszechmocny,
Nawet, kiedy śpi pod lasem,
Czasem swój, a obcy czasem,
Raz paskudny, raz pomocny.
Nocną kusi porą – dzienną,
Czas zimowy, albo letni,
Dosyć mają go bezdzietni,
Reszcie – zmorą bezimienną.
***
Czas najwyższy czas docenić.
Ile by go nie zostało,
W sam raz, żeby było mało.
Czas, potrafi los odmienić.
Łap go. To nie bułka z masłem,
Nie zawołasz: Stój! Na rany…!
Drugi, ci nie będzie dany.
Nie jest gierką z prostym hasłem.
Czas, dwa łączy pokolenia,
Często – leczy duszy rany.
To nie prezent jest niechciany,
W końcu – skraca czas cierpienia.
Jak żebrak…
Jak żebrak na miłość czeka,
Codziennie nadzieję pieści,
Że się doczeka jeszcze…
Więc trwa. Nie! Nie narzeka.
Skarżyć się nie przystoi…,
Ktoś doda – nawet nie godzi,
Nie każda miłość dosłodzi…,
Nie każda, gorycz ukoi.
Uczuć gorączką wzajemną
– Wyzwaniem w sam raz dla pary –
Potrafi: Pstryk, czary – mary,
Zmienić sen w chwilkę bezcenną,
Lecz wybrać trzeba z milionów.
On tu…, a szczęście śni gdzieś tam…
Na los – z tych ślepych – się nie zda;
Znów wyśle milion ukłonów.
Jeszcze tylko…
Serca mego, gdzie… pociecha?
– Wszystkie pytam przepowiednie –
Już się do mnie nie uśmiecha,
Jeszcze słyszę: brednie – brednie.
Nie wiem czemu mnie omija,
Czemu szczęście nazbyt zwleka.
Wina – losu pytam – czyja?
Że wciąż czekam – czekam – czekam.
Może jutro twą wyłowię
Z tłumu obojętnych twarzy,
Może serce mi podpowie…,
Przecież marzy – marzy – marzy.
W nici uczuć kłębek wpadnę,
Która do twej duszy…, zgadnę,
Wszystkie poodkrywam wdzięki;
Tak cię pragnę – pragnę – pragnę.
Chciałbym czule łowić dźwięki…
Poczuć ciepły dotyk ręki…
Już miliony sekund liczę;
Spraw, bym wołał: dzięki – dzięki.
Jeszcze tylko wiersz napiszę,
Żeby pierwszą nakrył ciszę,
W miłość wszystkie ubrał lęki,
Zatem piszę – piszę – piszę.
Ziemia drży
Ziemia już drży, najwyższa pora,
O ile nie za późno,
Uwierzyć w zło i moc potwora.
Zaklinać go – grą próżną.
Bo może to jedyna szansa
By przetrwać we wszechświecie,
Nie czeka snów kolejna transza
Schowana gdzieś w sekrecie.
Wiesz? Glob nasz nie przestanie krążyć
Nawet, gdy mu zabronią,
Lecz pośpiesz się…, gdy pragniesz zdążyć
Ze swą pomocną dłonią.
Ziemia jest wciąż jedynym domem,
Bez niego nie przetrwamy,
Pogódźmy się, że jest idiomem,
Lepszego nie poznamy.
Nie może już brakować słów,
Ni chęci by je łykać.
A miało nie być świętych krów…
Ot! …słowo polityka.
Moja Babcia
…Gdy wspominam moją babcię,
serce me bije najcieplej,
w dzień choćby wrednie ponury,
z miejsca się robi słoneczniej.
I cóż, że ma wiedza o niej,
często z relacji pochodzi,
Babcię najczulej wspominać,
dziś mi bez trudu przychodzi.
…Gdy mamy przy mnie nie było,
To babcia ją zastąpiła.
Pamiętam, że ta zamiana
przykrą mi nigdy nie była,
tęsknota nie dopadała,
mamusi nie brakowało,
tak to serdecznie robiła,
że było mi nawet mało.
Kiedy już byłem dorosły,
widziałem w jej oczach radość,
dlatego dzisiaj wiem dobrze,
że jej uczyniłem zadość.
Czułem, gdy Ją przytulałem,
to samo ciepło co przedtem.
Dziękuję Ci dziś Babciu Zosiu,
za udział twój w tym kim jestem.
Dziś czuję pisząc te słowa,
jak łza się do oka wciska.
Mym wnuczkom już jestem dziadkiem,
i dla starego chłopiska
Najsłodsza łezka po latach
Przenigdy nie będzie dziwna.
Tak chciałbym w pamięci wnucząt…
Może ma myśl nie naiwna…
Może, gdy wróci uśmiech dawny…
Uwielbiam jego śliczną rolę,
Smutek w nadmiarze jest niestrawny,
Ja w tamte oczy patrzeć wolę,
Bo twym uśmiechom równie szczerym
Jak tym, dziecięcym buziom słanym
– Tęsknić za nimi to zbyt wiele? –
Uwierzę, nawet łzami tkanym.
Chciałbym zaprosić cię do walca,
– Tak dawno ze mną nie tańczyłaś –
Nie będę deptał ci po palcach.
Tylko, czy uśmiech polubiłaś?
Widział ktoś miłość bez uśmiechów?
Chciałbym ci oddać ich bez liku
Nie! Nie chichotów słanych echu,
Tak dla zasady, czy dla szyku.
Szczęścia ktoś zaznał bez dotyku,
Po którym wszelkie troski bledną?
Chciałbym ci oddać ich bez liku,
Ale czy spełnisz prośbę jedną?
Obiecaj mi, że już na zawsze
Twój niegdysiejszy uśmiech wróci,
I z wiarą w jego moce sprawcze,
Duszy swej z moją nie pokłócisz.
O poecie
Czy ktoś widział szczęśliwego poetę?
Wszak poeta być musi nieszczęśliwy,
Bo z poety nadmierny jest esteta…
I go w gardle wciąż dusi, bo kochliwy…
Człek się będzie szczęśliwy w szczęściu pławił
By drobinki chociażby nie uronić,
O ronieniu nie będzie darmo prawił
I z pewnością od niego zechce stronić.
Szczęść ronienie paskudne jest niezmiernie
– A poeta by dodał, niesłychanie,
Ludzi trzeba przestrzegać wszystkich, wiernie –
Takim było i takim pozostanie.
Bo poecie ze szczęściem nie do twarzy,
Taki przecież nie będzie nigdy płodny,
Rad sam siebie sadowić chce na straży,
Szczęścia szuka najwierniej – szczęścia głodny...
Porzuć smutek
Ani smutek, ani radość
Wiecznie swoich nut nie grają
Życiu zawsze czynią zadość
Własnej roli wciąż czekają
W czym pomoże powódź smutku?
Nie dodawaj łez rozpaczy,
Do lamusa wór pokutny
Wyślij precz, niech tam mrok znaczy!
Nie ukoisz żalem duszy.
Miłość drogę rozweseli
Granit w każdym sercu skruszy,
Przegna straże beznadziei.
Słychać głos – poeta marzy,
Życie smutkiem częściej znaczy…,
Nie wie biedak, o czym gwarzy;
Starzy mówią, że majaczy.
Pralinki
Myślał, że miłość oczy ma niebieskie,
A to jedynie błękitne soczewki…
Wmawiał, że lubi spacerować z pieskiem…
Już zobaczyła szczęścia pełne zgrzewki.
Szybko rozpuścił jej słodką otoczkę,
Bo pocałunek rozgrzewa gorący,
Poczuł się orłem nad białym obłoczkiem;
Z sercem przeszytym nożem szybkotnącym.
Życie nie czeka na to, co się zdarzy,
Z zapasem werwy, upływa namiętnie.
Przez krótką chwilkę o rozkoszy gwarzy,
Para, by chciała zatrzymać ją – chętnie.
Pasują przecież do siebie niezwykle
Jak do śmietany cukier i wanilia,
Jak harleyowcy do swych motocykli,
Sto razy tysiąc do potęgi silnia.,,
I pewnie nikt ich dzisiaj nie przekona,
Że życie bywa gorzką czekoladą
Gdy on zmęczony, już nie słodka ona…
Kuszą pomadki, rychłą pachnie zdradą.
Śmieją się grzesznie łakomczuchom minki
Rozgrzane zmysły hamują się z trudem,
Gdy słodkie wnętrze odkryją pralinki,
Opanowanie graniczy wręcz z cudem.
Prawda o kłamstwie
Nie najlepsze relacje prawda z kłamstwem miewa.
Dziś, szczególnie wręcz, kłamstwo naprawdę się gniewa.
Bezsensownie, intencje – skromnej – złe zarzuca,
O wszystko, i bezczelnie – podłe – się wykłóca.
Nie obce kłamstwu: tupet, pycha i obłuda.
Kręci, bez zająknięcia obiecuje cuda,
Że się nigdy nie myli bez żenady wyzna,
Do oszustwa jedynie, nigdy się nie przyzna.
Każde zło cnotą nazwie, na perswazję głucha,
Z uśmiechem rozpasanym do ucha do ucha
O swej nieomylności zapewniać wciąż będzie
Dopóki się ostatniej prawdy nie pozbędzie.
Błotem – czystą – obrzuci, wyschnąć nie pozwoli…
Wprawy takiej nabrało w swej parszywej roli,
Że biedna, wystraszona, drżąc o własne życie,
O wsparcie i kąt ciepły prosić musi skrycie.
O prawdę, dbajcie! Sama z trudnością się broni.
Wolności naszych strzegąc, gorzką łzę uroni,
Szczucie i zastraszanie nie są jej domeną,
W ciszy się dobrze czuje, pokój – prawdy sceną.
Jest taka delikatna, niezwykle wrażliwa,
Życzliwa, współczująca, dobra i cierpliwa,
Lecz kiedy jej zabraknie, z kłamstwem żyć nam przyjdzie,
Zanim znów, jak przed laty, szydło z wora wyjdzie.
Randka
Randkę miałem z fasolką
szparagową, a jakże.
Ona chciała mnie także.
Och! Jak dobrze, że Polką...
Trzeba być patriotą,
żadnej nie chce Hiszpanki,
Polkę… zawsze… z ochotą,
Już mi puchną ślinianki.
Czekam kiedy ponownie
da mi porcję rozkoszy,
bez niej więdnę dosłownie,
wszem i wobec donoszę.
Każda randka z fasolką
sił witalnych dodaje,
pod warunkiem, że z Polką,
co mi tam obce kraje.
Raz królewicz, jak to w bajce…
Królewicz, pewnego razu
Rzadko się zdarza w bajce,
Zakochał się – bez urazy –
W uroczej Cichodajce.
Król nad wyraz się rozsierdził;
Mojej zgody nie będzie,
A kto by inaczej twierdził,
Łeb straci, w pierwszym rzędzie!
Dostojny ojcze! Jak możesz…?
Poddanym odpowiada.
Król nie myśląc wrzasnął: O! Żesz…!
To zacnych zasad zdrada!
Mówiła, że tylko moja…,
Że nigdy mnie nie zdradzi,
Że moja jedynie zbroja
Z zameczkiem jej poradzi.
Poznałem wszystkie jej wdzięki,
I nikomu nie oddam,
Bo gdzież znajdę… Boże! Dzięki!
Twojej się woli poddam.
Synu. Losu zapytajmy,
W jego wyrok uwierzę.
Wszystko, co mamy jej dajmy
I niech sama wybierze!
Ja dam, królewski zamek,
A ty czym ją zdobędziesz?
Dam jej mój miecz i spadek,
Wiecznie żyć wszak nie będziesz.
Ot! Taki dylemat miała
Urocza Cichodajka,
Że z większym jeszcze nie spała…
Ale to inna bajka.
Na Nowy Rok
Ten świat tamtemu śle życzenia…
Tamten z przekąsem się uśmiecha:
Mówisz o misji do spełnienia?
Ja jestem wieczny! Ja… pociecha!
Wiem. Ładny…, bardzo…, pożądany…,
Ale jedynie chwilką jesteś,
Raz jeden tylko przeżywaną,
I to z wyrokiem – Tyś w areszcie!
Ludzie cię wielbią – o mnie marzą,
Jak o milionie w Totolotka,
Wygrana czeka – chętnie gwarzą;
Ktoś, z boku…, że to tylko plotka,
I choć rozumie ją z trudnością,
Wybiera ciebie, chce być z żoną,
Bo nic, że czasem staje ością…,
Ja jestem większą niewiadomą.
Wiem
Wiem. Jesteście tacy postępowi.
Wam tradycja najwyraźniej ciąży.
Wy na nowe – na najnowsze wciąż gotowi.
Już za przeszłym, głodna myśl nie krąży.
O tradycji nic dobrego nie powiecie,
Chodzić z nią pod rękę nie wypada,
Listu pisać już do matki nie umiecie;
Glos za starym, to wręcz zasad zdrada.
Wam wczorajszy chleb nie posmakuje,
Wprost od krowy mleka nie poznacie
Nikt zsiadłego wtedy, nawet nie spróbuje,
Wy wyboru nawet już nie macie.
Nikt z was nie wie co to dobre czasy.
Nikt nie powie pyry na ziemniaki,
Żaden wursta nie odróżni od kiełbasy,
Mało komu zaśpiewają ptaki.
Wiem, że czasu zawsze macie dużo
Wiem. Niedługo w kosmos wylecicie,
Lecz na Ziemi więcej szczęścia wam nie wróżę,
Chyba, że na dawne się skusicie.
Czy podołam
Myślami ją stale tulę,
Myślami głaszczę czule.
Myślami namiętnie całuję,
Myślami dreszcz wywołuję.
Myślami rozkoszą obdarzam,
Myślami to wszystko powtarzam.
Myślami tylko, bowiem
Jak ja jej to powiem?
Jak pragnienia wyznam?
Jak się do uczuć przyznam?
Że kocham ją tylko,
Że dzień z nią jest chwilką,
Że życia bez… nie widzę,
Że siebie już nienawidzę,
Że wieczna tęsknota boli,
Że dość mam mej smutnej roli,
Że tylko o niej marzę,
Że w myślach stale ważę,
Czy jej wierności dochowam?
Czy miłość na zawsze zachowam?
Czy zdołam „odrzucić zbroję”?
Czy każdy jej lęk ukoję?
Czy jej czymś nie urażę,
Czy na wstyd nie narażę?
Czy szczęście zapewnić zdołam?
Czy ja wszystkiemu podałam?
Dlaczego…
Dlaczego zmysły me na pokuszenie
Na zatracenie niemal wiecznie wodzisz?
Przecież natury dla ciebie nie zmienię,
Czemu na więcej pokus się nie godzisz?
Jak wytłumaczyć, że ten blask nie dla nich,
Że tylko tyle im wystarczyć musi,
Że tylko oczy… i że tylko mami,
Choć mnie całego całą sobą kusisz.
…Bo czy byś ptakom zakazała wzlotów,
Pieskom szczekania, machania ogonem,
Mruczeć szczęśliwym zabroniła kotom,
Gwiazdom w noc każdą rządzić nieboskłonem?
Wodzę i wodzę za tobą oczyma,
Pragnę w rozkoszy się zatopić cały;
Na myśl się samą nadzieja ma zżyma,
Czemu wśród tylu…, twój urok wybrały?
Zdradź! Czemu służyć może ta tortura?
Tak się nie godzi. Co masz w miejscu serca?
Współczucia brak ci – mniej ma mało, która –
Tyś najpiękniejszy miłości morderca.
…Bo gdzieś na wszechświata skraju,
a może w jego centrum,
miliardom, mimo, że w raju…,
cierpiącym rezydentom
wydaje się, choć to dziwne,
że coś im się należy,
a to mniemanie naiwne,
niemądre – bądźmy szczerzy.
To smutne, i to nie ściema,
Człowiek, miast dom swój chronić,
Miast dbać, bo drugiego nie ma,
woli za innym gonić.
Nowej chce szukać przestrzeni
choć ona zbyt daleka,
i to się raczej nie zmieni,
nic tam ludzi nie czeka,
Troszczyć się znowu nie będzie,
Zniszczy… jak zniszczył Ziemię,
co żyje… uśmierci wszędzie.
A niby nie bity w ciemię!
Ja w twoje oczy…
Ja w twoje oczy patrzyłbym bez końca
Bo w nich brakuje mi jedynie słońca
Pewnie, dlatego chciałbym patrzyć długo
Zostałbym wiernym ich dozgonnym sługą.
Pozwól mi tylko, moja ukochana,
Bym mógł w nie spojrzeć znowu jutro z rana,
Zanim je skryjesz swymi powiekami,
Lecz nim je skryjesz między powiekami,
Jak to wciąż czynić zwykłaś wieczorami,
Odsłoń mi, skrzętnie ukrywane, wdzięki.
Pieszczotą uśpię wszystkie twoje lęki,
Rozplączę uczuć zawiłość splątaną;
Niech nasze serca więźniami zostaną…
Zapal gasnące światełko w tunelu,
Jeden daj pretekst wśród pretekstów wielu,
Krętą, do szczęścia wyprostuję drogę,
I, co to miłość, przypomnimy sobie.
Jeż już…?
Już gołąb na świerku grucha,
Już żuraw ochotę zgłasza,
Już zima wątła i krucha,
Już cieszy rozmowa ptasia.
Po długiej zimowej ciszy
Słońce już nieco przygrzewa,
Wiosna już biegnie, już dyszy,
Choć jeszcze nagie śpią drzewa.
Dwie sroki miejsca szukają
Na gniazdo, bo przecież pora…
I tylko pióra migają
Niezwykłym deseniem moro.
Nie wiem, czy jeż już wychylił
Swój nosek ze sterty liści,
Może go luty zmylił,
I może już kolce czyści?
Wypada jeszcze zaczekać
Chwileczkę na świeżą zieleń,
Lecz choć nie lubię narzekać…
Wiosenko! Nie leń się, nie leń.
Listopadowa aura
Listopadowa aura w mrocznej krasie,
Nie deszcz to jeszcze, ani mgła wisząca
To mżawka ledwie w powietrzu tańcząca
A, że bezwietrznie… niemal zliczyć da się.
I tak godziny płyną dziś od świtu
Smutnego, jakby wcale go nie było
Bo wkrótce wieczór w noc go wciągnie siłą
Dłuższego broniąc pośród drzew pobytu.
Nikt nie zna wróżby, ze jutro coś zmieni
Bo jutra również ubrane w listopad,
Ten aż do grudnia złotą jesień dopadł;
Berberys błyszczy potęgą czerwieni.
Dopóki mrozem choćby nocnym tylko
Zimy nadejście jesień nie ogłosi,
Listopad się o dobre słowo prosi,
Jeszcze się można cieszyć barwną chwilką.
Na długi spacer warto wyjść do parku
Póki aleje złocistym dywanem
Milionem liści klonowych usłane…
Cieszyć się z polskiej jesieni podarku.
Bo może to już ostatnia w tym roku
Okazja żeby jej dotrzymać kroku.
Nie do pary
Dopadł go smutek. Nie odpuszcza.
Cierpliwość jego imię – drugie.
Pierwsze – pechowiec, oba długie,
A każde własny sygnał puszcza.
I cóż, że tęskni, że narzeka…
Długo o miłość żebrać można?
Więc pyta imion dwóch, z ostrożna –
Wystarczy pragnąć, by doczekać?
Bo gdy nie będą jego drogą
Szły choć czółenka, choć sandały,
Co by do jego… pasowały,
Skargi mu żadne nie pomogą.
Różne fasony… różne miary…
I może gusty różne mają,
Losu odmienić nie zdołają
Dwa różne buty nie do pary.
Miłości definicja
Miłości definicja – sądzę – prosta wcale…
To, kiedy z nią źle bywa, a bez niej – źle stale.
O urodzie
Czy to przyjemne, powiedzmy szczerze,
Być kwintesencją wdzięku – urody?
Pewnie nie zawsze, ale nie wierzę
By ktoś nie pragnął mieć takiej „biedy”.
To ewenement na skalę globu,
By złotym sercem uroda stała.
Skoro nie można wybrać ich obu,
Którą by wola bardziej zechciała?
Chcę piękną duszę - najgłośniej słychać,
Zacne wyznanie z trudem zdobyte,
Wszak nie wypada za ciałem wzdychać,
Piękno urody – pragnieniem skrytym.
Wyobraź sobie sklep z życzeniami.
Oczy zdziwione, co mówią ustna.
Gną od ciężaru się te z duszami,
Gdy większość półek z urodą…, pusta.
Popyt i podaż…, wręcz niesłychane,
Dusze wypada jedynie chwalić.
Urody, bardziej są pożądane
Zwłaszcza gdy stanem zdolne rozżalić.
Nie łatwo chwalić się charakterem
Urody powab częstszy w tej roli.
Cóż, że morale zacnym walorem,
To powierzchowność przyciągać woli.
W cenie uroda, nie piękno duszy,
Ciału, estetka poświęci życie,
I cóż, że za to krytykę słyszy,
Zalety ciała to dla niej – bycie.
Fanka fitness, w tra, la, la powiecie
oświadczyła, że skoro na diecie…
pączków nie chcąc pochłaniać w ostatki,
Jak i śledzia z cebulką i wódki,
bo to dziwne, i rodzi złe skutki,
będzie odtąd owsiane jeść płatki.
Na pytanie – co z dawną tradycją…?
Posiłkując się swą erudycją,
niech tradycją – odrzeka – się stanie,
o kondycję i zdrowie staranie.
Ostatki (2)
I cóż, że ostatki?…
Wcale nie w sekrecie,
Bez względu na skutki,
Rzekł facet na diecie;
Miast śledzia i wódki,
Owsiane zjem płatki.
Pączki Pani Jadzi
Smaczniejszych od Jadzi
Pączków nikt nie smaży.
Każdy, dreszczyk budzi,
Z apetytem gwarzy.
Rozum podpowiada,
Zbyt dużo w nich werwy,
Choć to zasad zdrada,
Jadłbym je bez przerwy.
Wciąż przełykam ślinkę
Bez opamiętania,
Pączki, a nie szynkę
Jadłbym na śniadania.
Rozsądkowi każę:
Wredny niech nie będzie,
Niech rozpuści straże;
Przybędzie mnie wszędzie,
Zmarszczki się wygładzą,
Dziurek w pasku braknie,
Wielu „spotkań z Jadzią”,
Bom łakomczuch, łaknę.
Pod trzepakiem
Stał, mały, z przejętą miną,
Rumiany, z czerwonym makiem,
Arlekin przed Kolombiną,
Śmiało, choć był jedynakiem.
Ja będę twoim chłopakiem,
Ty zostań moją dziewczyną,
Tak mówił jej pod trzepakiem
Za Walentego przyczyną.
Wyznanie nie było kpiną…,
W sercu odciśnie się znakiem,
Po latach jej zastał maliną,
A ona jego przysmakiem.
Słodka Walentynko
Czemu Walentynko słodka
Twe serduszko zimne takie
Obudź śpiący urok kotka
Moich pragnień sny jednakie.
Smutne muszą być naprawdę
Walentynki w samotności;
Chętnie myśli twe odgadnę,
Rozgrzej moje stare kości.
Chcę się kąpać w twej słodyczy,
Taki – tort urodzinowy,
Wiara już miesiące liczy
Jestem na nią wciąż gotowy.
Nie chcę jawić się natrętem,
Lecz się oprzeć nie potrafię.
Wiem! Z mym dziwnym sentymentem,
Wnet, na czarną listę trafię.
Ale nie odprawiaj miła
Moich próśb do Berdyczowa
Nie wiem ile jeszcze siła
Obietnicy mi dochowa.
Za powiekami
Chowasz je za powiekami…
Czyżbyś ukryć chciała
Prawdę, by się między łzami
jak sen kołysała,
własnym oczom zakazała
mojego widoku?
Powiedz! Coś byś przeciw miała?
Nie odwracaj wzroku.
Lękasz się, że bym zobaczył
ukryte pragnienia?
Z nich bym uprzędł, blaskiem znaczył
Nić porozumienia.
Może byś mnie pokochała
chociaż odrobinkę,
może byś mi swoją dała
posmakować szminkę?
Bo jak poznam, czyś słodyczą,
wiśnią, czy maliną,
czy twe oczy już dni liczą…
czyś ty tą… dziewczyną?
Bądźmy szczerzy
Do Ewy Adaś grzecznie: Bądźmy szczerzy,
Jesteśmy na tym świecie całkiem sami,
we wspólnym, naszym interesie leży
Byśmy dobrymi byli sąsiadami.
Ja ci z pomocą chętnie przyjdę, kiedy
popsuje się coś, lub gdy sił ci braknie,
ty mi pomożesz w razie jakiejś biedy
bo piwa nie ma, dusza wsparcia łaknie.
Jeszcze go Stwórca przecież nie wymyślił
ja też na pomysł by go pić nie wpadłem.
Wiesz Ewuś? Sen mi dziś się dziwny przyśnił,
coś nieświeżego chyba wczoraj zjadłem.
Strasznie tu nudno, nie ma, z kim pogadać,
trzeba się wspólnie jakoś dopasować.
ja obiecuję zawsze ci dogadzać,
a ty przede mną się nie będziesz chować.
…I tak po roku Kain się urodził
Adaś nie wiedział jeszcze, co go czeka,
Bo po min Abla nierozważnie spłodził,
Piwo wynalazł, na młodych narzeka…
Banalna prawda często brzmi brutalnie:
Do przeludnienia, wcale już bez cudów,
Bez podpowiedzi, całkiem naturalnie
Doszło, o dziwo, rzec by można – z nudów.
Coś takiego
Więcej urody w jednym ciele
Chciał stwórca zmieścić – nie dał rady,
Bo w jednym… więcej? – to zbyt wiele,
Wszak sam uzbroił świat w zasady.
Zdradzę wam – pierwsza była Ewa,
Ale czy może Ewa sama…?
Sama i smutna Ewa ziewa,
Więc dodał stwórca jej Adama.
Szybka decyzja: więcej ludzi…
Pragnę by ożył ten zakątek.
Zmęczony nieco – „week” się trudził –
Nowego sensu nabrał wątek:
Na Boga! Wszak nie będę tyrał,
Bo bogu tyrać nie wypada.
Któż by się z resztą ze mną spierał?
Bo na cóż komu z bogiem zwada?
…Dam Adamowi coś takiego,
Co zwieńczyć dzieło mi pomoże,
Niby takiego niedużego,
Lecz gdy urośnie – O mój Boże!
…I aby Adaś się nie lenił,
By Ewa nań nie narzekała,
W sąsiada jedną małpę zmienił,
I patrz! Dziś ludziom Ziemia mała.
Jak bez wiosny…
Czy to możliwe…? – Pytam.
Pytam, bo wiedzieć pragnę.
Z nadzieją wiosnę witam.
Czy idzie już? Niech zgadnę.
Niby, co rok tak kroczy…
Wiedzą to wszyscy – niby.
Co roku mydli oczy,
I zewsząd słychać: Gdyby
Zimy wcale nie było,
Lepiej by było znacznie.
Czasem i mnie się śniło…
Lecz jak się wtedy zacznie…?
Czym się będziemy cieszyć,
Maj przecież taki tkliwy,
I jak bez wiosny grzeszyć?
Mnie by brak wiosny zdziwił.
Bo nawet, gdy się przyśni,
Ma we mnie wiosna piewcę,
Chcę wierzyć, że coś wyśni…
Lecz zwlekać – niech już nie chce.
Jeszcze nie…
Ja jeszcze nie chcę manatków pakować.
Już pora…? A gdzie tam?!
Dzieci mych wnuków jeszcze się urodzą.
Z nadzieją zaczekam.
Dom zbudowałem – jeszcze do poprawki.
Wszystko kończyć trzeba.
Drzew nasadziłem – jeszcze nie urosły.
I wszak sięgać nieba.
Tysięcy kwiatów brak jeszcze w ogrodzie.
Obietnic dotrzymam.
Czy ja praw nie mam do ambitnych marzeń?
Może je otrzymam?
Nie jestem ciekaw, czy coś będzie potem.
O to się nie spieram.
Zdmuchnąłbym chętnie sto świeczek na torcie.
Powietrza nabieram.
Zbierać manatków ja nie mam zamiaru.
Żyć chcę bez umiaru.
Jeszcze
Jeszcze chwilą podnieceni
Wierzą, że im los odmieni…
Wciąż zauroczeni sobą,
Własnych marzeń ramy zdobią.
Jeszcze do Facebooka hasło…
Proszą słońce by już zaszło…
Ona pragnie…, i on głodny…
Taki wierszyk nowomodny.
Taka miłość wirtualna,
Dotąd – niewyobrażalna,
Dziś się staje codziennością.
Dziwne – mówię to z przykrością.
Nie ma ojców znikły matki…
Świat odmienia przez przypadki
Każde narodzone dziecko
By jak oka odtąd strzec go.
W spadku dadzą mu „smartfona”
By dołączyć mógł do grona
Wirtualnej armii trolli.
Patrzeć na to – serce boli.
Będą babcie już od maja
Listy słać do Mikołaja,
By im bocian przyniósł wnuczka.
Tfu! Paskudna czasów sztuczka.
Kto mi podpowie, czemu w wielu
Skądinąd całkiem sprawnych głowach
Rodzi się wiara w puste słowa,
Jak można ufać kłamstwom tylu?
Zwłaszcza, gdy życie w świecie baśni,
Cudownych zdarzeń niepojętych,
Wśród nietykalnych i „krów świętych”
Skutkuje całym morzem waśni.
Dlaczego władcy gnębić mogą
Każdego, kto się im nie kłania,
A jadu pełne słowa drania
Nienawiść sieją wciąż – złowrogą?
Kłamstwo, zbyt wielkim interesem…
Powala wiara w proste drogi,
Przez zbyt wysokie wiedzy progi
Polec przychodzi jej z kretesem.
Prawda brzmi gorzko, nie smakuje…
Wiara nie znosi słów krytyka…
To się nazywa – polityka.
…Co lud chce słyszeć – pewnie snuje.
Tym pewniej, że już… z własnej woli
Lud finansuje sobie fanty
Jedni są za, a inni anty…
Kredyt nad miarę wnet zaboli,
Bo wszystkie długi trzeba spłacać;
Nadzieja jeszcze wątki przędzie,
Że młody, zdrowy, że tak będzie…
Że głowy nie ma czym zawracać.
Gabaryty Afrodyty
Zamiast wierzyć lepiej zmierzyć
gabaryty Afrodyty.
Na 8 marca
Pięknym paniom w dniu ich święta,
Czyli wszystkim – nie znam innych –
Życzę, żeby uczuć silnych
Nie skąpiła droga kręta.
Cieszcie się swym własnym szczęściem.
Niech pamięta, niech przyklei
Się na zawsze łut nadziei,
Słodkim Was obarczy wzięciem!
Niech mężczyźni Was kochają!
Niech spełniają wciąż zachcianki!
Z odrobiną niespodzianki,
Niech się wiecznie zalecają.
Ja, dziękuję, że jesteście,
Bez Was życie nie ma sensu,
Jest, jak kuchnia bez kredensu;
Kto przypomni nam o geście?
O tym, że wstać rano trzeba,
Nawet, kiedy brak ochoty
Wziąć się wreszcie do roboty.
Kto otworzy wrota nieba?
Kiedy życia droga nie ta,
Kiedy smutna dusza błądzi,
Szczęściem naszym, kto zarządzi?
Przecież wiemy – to kobieta!
Na Prima Aprilis
Oddech zimy, tej wiosny,
wschodni przyniósł nam wiatr,
zęby szczerzy zazdrosny…
Z rewizytą śnieg wpadł.
Jeszcze wczoraj zielono…
Kto by myślał, że znów
wróci chłodem zwiedziona
biała kołdra? – Brak słów.
Jeszcze wstrzymać się chwilę
musi wiosna – to nic…
Ją i tak czuć na milę;
Marzec tyle ma lic.
Bocian jakby przeczuwał…
Skąd on wie, że nie czas…?
Za to żuraw głos zrywa
Używają dwóch fraz.
Śnieg na Prima Aprilis –
Częsty gość – Co mi tam…
Podpowiada mi irys:
Ja go też dobrze znam.
On, co roku tak straszy,
No, bo któż jest bez wad?
…A nietoperz z poddasza:
Nie pomylił mróz dat…?
Pewnie to wiecie…
Pewnie to wiecie…
Wolno poecie
Błądzić wśród gwiazd.
Choć życie w stresie…
Kręgosłup gnie się…
Przybyło miast,
Ja pamiętam o ogrodzie…
Każdy może być poetą,
Choćby strunę wciąż trącał nie tą,
Byle zawsze z sobą w zgodzie.
Popatrz! Glob cały,
Jakby za mały…
A ludzi w bród.
Cierpi przyroda,
Rośnie niezgoda,
Topi się lód.
Chociaż krętą drogą szliśmy,
Ogród wszystko wynagrodzi,
Choć dziś cierpieć nam w smutku przychodzi,
Nikt nie powie – to nie myśmy…
Srebrzą się włosy,
Wołają głosy:
Żyć chce się wciąż,
Jeszcze popatrzeć…
Wspomnień nie zatrzeć…
Jak jeden mąż.
Mimo wiosny wieje chłodem,
Słychać zewsząd trwożne wieści,
Ból kojące odświeżyć czas treści
Każdy może być ogrodem.
Czas spętać chęci
Bo choć się kręci,
Odlicza czas,
To Ziemia mała,
Jeszcze wspaniała,
Śmieje się z nas.
Starość
Starości nigdy nie mów – musisz!
Jej żadne „musisz” nie pogoni,
Do ustępstw żadnych już nie skłoni,
Że ślepa… powie, że nie słyszy…
Jej, ważny powód już nie trzyma,
Zbyt dużo pięknych wspomnień gubi,
I samej siebie już nie lubi;
Za ciężki kostur dla pielgrzyma.
Bierz – mówi – taką, jaką jestem!
Co mi innego pozostało?
…Że pragnie jeszcze… że jej mało,
Znać nie da jakimś znacznym gestem.
Czuje oddechy rychłej ciszy,
Na ogród popatrzy przed rozstaniem.
Cisza nie jawi się jej draniem,
Chociaż dobrego nic nie wróży.
Targi z losem
Poważny człowiek taguje się z losem?
I tak nie pozna ostatecznej ceny.
Los, z niepewnością jednym mówią głosem,
Łzy nie uronią, gdy zejdzie ze sceny.
Ty sobie planuj… one decydują,
Czy szczęścia zaznasz, czy zapłaczesz rzewnie,
Im obojętne, nigdy nie współczują,
Złe wiadomości przekazują śpiewnie.
Każdy od losu czegoś się spodziewa,
Ręce wyciąga, woła: Zgoda! Zgoda!
Od ćwierci więcej, bo połowę, miewa
Szans, że go spotka stosowna nagroda.
Może by „babka” rąbka uchyliła…?
Prosty z dwóch wybór – dwa się kłócą „uda”,
Chwilę mruczała nim z gwiazd wywróżyła:
Albo się uda… albo się nie uda.
Prośby, raz z niebem, a raz z piekłem swata;
Nogami tylko w miejscu przebierając
W warkocz tęsknotę z marzeniami splata;
Pech i fortuna pasjanse stawiają.
…Bo czy wypada z losem się targować?
On przecież ślepy, na błagania głuchy.
Nadziei krztynę wypada zachować,
Takie o losie wokół krążą słuchy.
Wirus w koronie
Nie dżuma, nie cholera…
W koronach to wirusy.
Choć wirus… stworek kusy,
Ziemianom dech zapiera.
W niespełna trzy miesiące,
Bynajmniej nie z doskoku,
Świat podbił – krok, po kroku.
Nadzieje rozwiał tlące…
Co robić – strach zapytał –
Jak się przed wrednym… bronić?
Trzeba się mydłu skłonić –
Namawia celebryta.
Trzeba unikać tłumu.
Z tłumów się wirus cieszy,
Tłum nonszalancją grzeszy,
Tłumowi brak rozumu.
Skoro lekarstwa nie ma…
Skutecznej brak szczepionki,
Chudną półki Biedronki,
Lidl nie wie, co to trema.
Wirus już nie odpuści…
Apetyt jego wielki,
Więc na wypadek wszelki.
Płaczą szczupli i tłuści.
Kler powagę zrozumiał:
Nie wierzcie byle komu,
Módlcie się wierni w domu;
Las szumi tak, jak szumiał.
Trele, morele…
Wolisz trele,
czy morele?
Truskaweczkę…?
Zjem troszeczkę,
Nadstaw uszko:
Dam jabłuszko.
…Wolę śliwkę.
Mam pokrzywkę
Po jabłuszkach
i po gruszkach.
Mandarynkę?
Zjadłbym skrzynkę,
Dla poziomek
Sprzątnę domek,
na jeżynkę
łykam ślinkę,
lecz gorliwi
jedzą kiwi
za banana
– dobry z rana –
wcina żona,
winogrona,
lub borówki,
dla wymówki,
a dla klasy –
ananasy.
Z wiśnią – draka,
kwaśna taka!
Z ust dziewczyny,
zjem maliny,
żurawiny
też – bez kpiny.
Pomarańczę,
kiedy tańczę,
zaś czereśnie
jadłbym we śnie,
nektarynki
zamiast szynki.
Myśli ściga
słodka figa,
Sok z cytryny
kwasi miny,
A z limonek –
cały dzionek.
Choć pomelo
„rozweselo”,
radzi tata –
zjedz granata,
mus z poziomką
wciągaj słomką –
równie zdrowy,
porzeczkowy.
Na daktyle
znajdę chwilę,
Marakuję
rad smakuję,
Pyszne mango
dumne rangą,
avocado –
z małą swadą,
bardziej wolę
karambolę;
Bez agrestu
nie zdam testu.
Nawet liczi
smak mój ćwiczy.
Jeszcze pigwa,
jeszcze morwa,
nawet młokos
wie, co… kokos,
I jojoba
się podoba
i guajawa
rzadka zjawa.
Dla odmiany
Mam: duriany,
lub pitaję,
smaczną zgraję
persymonów,
stos melonów.
Za brzoskwinię
oddam świnię,
za borówkę,
choćby stówkę,
za arbuza
wezmę guza…
jak z apteczki
jem porzeczki
bo owoce
karmią moce.
PS
Kto nie jeleń
weźmie dereń,
Garść tarniny
Kilo goja
I do słoja…
Spirytusu,
Bez przymusu,
Równe z wódki
będą skutki,
Bo duch wina
Wszystko spina
W moc nalewki;
Glos przyśpiewki
się rozlegnie…
Wirus legnie!
Ja się słowami bawię,
Niczym poeta, prawie.
Poezja… nie zabawa?
To poważniejsza sprawa?
Wiem. Potrafi być taka,
Zachwyt budząc w rodakach.
Z poezją się nie spieram,
Mam wybór, więc wybieram,
Choć, które struny trąca
Sama nie wie do końca,
Jedną wspomoże smyczkiem,
Inną traktując pstryczkiem.
A mnie tam wszystko jedno,
W tym mojej rzeczy sedno,
Ja się rymami bawię,
Ocenę Wam zostawię.
Zakochana
Zakochana – a zatem
On jedynym tematem…
On, bo jakże inaczej?
A właściwie to raczej
Być inaczej nie może.
No, bo jakże? Mój Boże!
Jeszcze szumi mi w głowie
Po ostatniej rozmowie.
Jak mam mu odpowiedzieć?
Przecież musi to wiedzieć,
Że to sprawa poważna;
Jestem nazbyt rozważna?
Czy wypada się zdradzić…?
Cóż ja mogę poradzić,
Wszak obiecał mi z rana –
Przyjdę dzisiaj kochana.
Że go pragnę – powiedzieć?
Sam powinien to wiedzieć!
Dobry Boże! – Co będzie…?!
Jeszcze ksiądz po kolędzie…
Co powiedzą sąsiedzi,
Gdy się u mnie zasiedzi?
Przecież kocham go! Kocham!
A gdy kocham – to, co tam…
Życie bez kobiet? Nie wiem, po co ono…
Dokąd by wracał facet bez kobiety?
Ja nie boleję – wyznaję – niestety,
Wolę mą głowę na jej złożyć łono.
Bo wegetacja… na co komu ona?
Bez kobiet trwanie byłoby nonsensem.
Skoro żyć trzeba, to wypada z sensem...
Ja, bez płci pięknej już po dwóch dniach konam.
Co mi z kolegów…? Z piwa zrezygnuję!
Dla dobra sprawy wszystko bym poświęcił.
Prawdę wam wyznam. Nie! Nie będę kręcił.
Chłopu bez baby najszczerzej współczuję.
Choć to niewola, ale jakże słodka,
Niech mnie z niej nigdy żaden nie ratuje!
Innego życia nawet nie spróbuję
Niech dzisiaj jeszcze nagroda mnie spotka.
Życie bez kobiet…(2)
Życie bez kobiet sensem ktoś obarczy?
Kłaść się… i wstawać nie byłoby, po co.
Spać nie pozwoli chęć zbudzona nocą,
Słów by opisać tę zgrozę nie starczy.
Kto by przypomniał, co to obowiązki?
Kto by wyprawił, co rano do pracy,
I skąd by wiedział Andrzej, czy Ignacy,
Jak rozpiąć stanik, czy jak zdjąć podwiązki?
A, tak, co wieczór miłe te czynności
Przypomną całej brzydszej ludzkiej części,
Że i ślepemu czasem się poszczęści,
Że życie piękne… w swej okazałości.
Łatwo mi wielbić wszystkie niemal panie
Każdą z nich, co dzień kwiatem bym obdarzał
Nadziei pełen bym o szczęściu marzył
I godzinami gapiłbym się na nie.
Ale mi na to żadna nie pozwoli:
Wstawaj leniwcu! Bierz się do roboty!
Na darmozjada nie czuję ochoty,
Myślałbyś więcej o kondycji roli.
Wracając z pracy pomyśl o zakupach,
Obiadu nie mam, z czego ugotować,
I racz się dobrze cały dzień sprawować,
O innych, radzę ci nie myśleć zupach.
A mnie…
Kiedy chandra nadchodzi,
Gdy z tęsknoty wyć chce się,
Ja, w złych wieści powodzi,
Myślę o jej adresie.
Tak daleko” Ciasteczko”…
Szkoda! Mogłaby bliżej…
Choć troszeczkę, choć deczko,.
A mnie pies mordę liże.
Wyszedłbym z tym psubratem…
Przecież z psem jeszcze można…
Już pal licho z mandatem,
Czemu taka ostrożna?
Adam i Ewa
Rzekła dama do Adama:
Och! Adasiu. Jestem sama.
Tyle pragnień w sobie noszę,
Tyś też jeden… Zrób coś! Proszę.
Ależ, co ja zrobić mogę?
Ewo! Budzisz we mnie trwogę.
Żebro jeszcze trochę boli,
A poza tym, nie znam roli.
Patrz Adasiu. Oto jabłko.
Rzadka w całym Raju gratka.
Z zewnątrz ładne, ale wnętrze…?
Spróbuj! Wnętrze jest gorętsze.
Wysil nieco męskie ramię,
Chociaż ugryź, sprawdź czy kłamię.
No i ugryzł… Z miejsca pojął,
Że odnalazł Panią swoją,
Gdy w owocu zasmakował,
Wykręt mu się dziwny wydał
Wkrótce on swe prośby zgłaszał,
Wyposzczony na noc wpraszał…
W raju miejsca nie zagrzała.
Szybko błąd swój zrozumiała,
Głowa, Ewę rozbolała,
Trudno – sama tego chciała.
Dobry tata
Dobry tata z wielką wprawą
Umiejętność wielce rzadką
Posiadł, przez co „zgrzeszył” sławą –
Będąc ojcem, został matką.
Za tę rzadkość nad rzadkości,
(Częściej zdarza się odwrotnie)
Jak nikczemnik bez litości
Świat wyśmiewał go sromotnie…
Swoim bliskim zręcznie robił
Na dwóch drutach rękawiczki,
Ornamentem pięknym zdobił
To czapeczki, to szaliczki,
Ale słynął ze skarpetek.
Pełniąc trudną rolę szefa,
Nianią był, dla dwóch smerfetek,
Oraz dla jednego smerfa.
Wiele w ojcach śpi talentów,
Dobrze dostać taki spadek,
Tak dalecy od lamentów,
Są podporą własnych stadek.
Gość nie w porę
Trudno się godzić z przeznaczeniem…
Nie w porę gość o każdej porze,
Kładzie się nieprzekupnym cieniem,
Wszystkich wypatrzy, wszystkich zmoże.
Hiobowe wieści precz odeślę,
Głośno zawołam: Nie czas jeszcze…!
Smutki z mej listy gości skreślę.
Plik dat w mym kalendarzu zmieszczę.
Na ogród jeszcze raz popatrzę
By jego pamięć zabrać z sobą,
I czas niech nigdy jej nie zatrze,
Życia mojego był ozdobą.
Ciężko poddawać się losowi…
W kwiatów objęciach łatwiej będzie
Pomału kroczyć ku kresowi,
A domu zapach piękny wszędzie.
Trudno trwać w wiecznym niedosycie,
W ciągłej pogrążać się w rozterce,
Gdy pora przyjdzie, żegnać życie
Kwiatom bym chciał przekazać serce.
Duszę niech głaszczą nieba blaski,
Reszta niech spocznie w cieniu drzewa,
I choć bezgłośne me oklaski,
Niech każdy ptak mi arie śpiewa.
Każdemu…
Każdemu może się tak zdarzyć,
Jak pewniej całkiem ślepej kurze,
Że wprawdzie musiał się odważyć,
Nie mając głosu, śpiewał w chórze.
I choć ustami tylko ruszał
Żadnego nie wydając dźwięku,
Niejedną pannę nawet wzruszał,
Dodając swoim akcjom wdzięku.
Nieśmiałym dowód dał niezbity,
Że załamywać się nie można,
Że nie zwycięży taki skryty…
Nie zawsze można tak z ostrożna…
Bo gdy z talentem skąpo bywa,
Wypada się podeprzeć sprytem,
Bo szczęście, niczym puszka piwa,
Ulotnym wśród spragnionych bytem.
Kiedy jeden…
Patrz! Bociany gniazdują,
Orłom w chmurach współczują,
Maj się z kwietniem już nie chce pogodzić.
Wiosna w zieleń ubiera,
Ślady zimy zaciera,
Czas stracony próbuje nagrodzić.
Kiedy jeden zbyt mało,
Trzy, stanowczo za dużo,
Na połówki się serce nie godzi,
Zegar splącze czas wkrótce
Młodzieńcowi i młódce,
Znak, że miłość do głosu dochodzi.
Już nie będą straszyły,
Z obaw będą już drwiły
Samotności największe koszmary,
Choć się zaczną pytania:
Czemu nie ma śniadania?
Miłość lubi dobierać się w pary.
Może jutro
Może jutro bym dla draki
Zasiał w rowach polne maki,
W kwiaty chodziłbym w sukience,
Może sroki brał na ręce…
Nie wiem, co bym zrobił jeszcze,
Żeby tylko spadły deszcze,
Żeby Biebrza się napiła,
Żeby tylko znów ożyła.
Łąkom dałbym, co by chciały
By się tylko lepiej miały,
By swe blizny zagoiły,
By się znowu ptakom śniły,
Żeby bielik nam wybaczył
I na niebo wrócić raczył,
Poczuł się tej rzeki królem;
Dziś żegnamy orła z bólem.
Mój kochany
Czerpać chciałbym z twej studzienki,
Boską upić się słodyczą,
Wszystkie, precz odgonić lęki;
Zmysły się w rozkoszy ćwiczą.
Palce lizać… niebo w gębie…
Słów brak, trudno to opisać.
Mógłbym badać doznań głębię,
Ale wolę z oczu czytać,
Bo w rozwartych wrotach duszy
Spokój się rozgościł błogi,
Obraz każdą zbroję skruszy.
Słowa nie znajdują drogi,
Grzęzną gdzieś wśród doznań szczytu
Wszystkich zmysłów rozedrganych.
Cicho i bez niedosytu
Usta szepną – mój kochany.
Mów do mnie…
Mów do mnie jeszcze…
Z dreszczem myśl pieszczę,
bezgłośnie – wrzeszczę…
mów do mnie jeszcze.
Echo nie niesie
bez słów – błagania;
Bolą rozstania,
gdy serce rwie się…
Gdy na nic łkania,
gdy w duszy wrzesień
gdy barak uniesień –
próżne starania.
Choć gorzką jeszcze,
z nadziei dreszczem,
łzę mieszam z deszczem,
mów do mnie jeszcze…
Oj! Chłopie, chłopie…
Czy się spotkamy jeszcze kiedykolwiek,
Czy się rozejdą jutro nasze drogi?
Bynajmniej – mówi dodając – aczkolwiek…
Kto wie, gdzie jeszcze poniosą nas nogi?
Póki co, skarbie, z wyznaniem nie zwlekaj,
Bo czas nie z gumy… a zegar wciąż cyka,
Jemu nie powiesz – daj spokój, zaczekaj!
Nie stój jak w grochu, w kapeluszu tyka.
Kobieta nie ma przecież tyle czasu,
Żeby potulnie czekać nieskończenie,
O wszystkim musi pomyśleć zawczasu,
A każde słowo ma dla niej znaczenie.
W decyzjach – skarbie – muszę być poważna,
Więc może rychła czekać cię dymisja.
Złotko… nie jestem flądra nierozważna…
Miłość, to więcej niż prosta seksmisja.
Nie myśl kochanie, choć się z prawdą spierasz,
Byś kiedykolwiek biedaczku miał rację,
Nie ty kobietę wśród wielu wybierasz,
Tu nie ma miejsca na improwizację.
Prowokacja
W życiu niespodzianek chce się,
Lecz nie wszystkie są przyjemne,
Mało kto je godnie zniesie,
W skutkach mogą być brzemienne.
Ważne, żeby się z frustracją
Bez potrzeby nie obnosić,
A jeżeli już… to z gracją,
By móc czoło z dumą nosić,
Są być może prowokacją,
Każdy zmysł potrafią zwodzić,
Tanią, staniesz się sensacją…
A z nią trudno się pogodzić.
PS
Zawsze warto mieć to coś,
Co pozwala żyć z dystansem,
Gdy twą godność depcze ktoś
Pomyśl, czy się bić z szympansem?
Strzała Amora
Nim wypuszczona z łuku draśnie, lub ugodzi,
Nikt zapytać nie zdąży, o co strzale chodzi.
A Amor nie wysyła ostrza – ot, tak sobie…
Na kilku się nie skończy krótkich chwil ozdobie,
Bo gdy tylko dosięgnie… życie w podroż zmienia,
Z jaką nigdy żeś wcześniej nie miał do czynienia.
Obok, odtąd nie przejdziesz – ot tak, obojętnie…
A przy każdej rozłące serce, zda się, pęknie.
Nie zaśniesz zanim o Niej, choć raz nie pomyślisz,
I noc przeklinać będziesz skoro Jej nie wyśnisz,
I tak już pozostanie… i cóż Amor pocznie?
Strzał niech już nie marnuje… długo nie odpocznie.
Ludzi, uczuć spragnionych, czekają miliony,
Łuk, zatem, wciąż napina, grot w różne śle strony,
Celować już nie musi – ot tak, przypadkowo,
Strzały zwykle trafiają – to w serce, to w głowę,
I bywa, że na zawsze tkwić będą, jak w tarczy,
A jedna strzała sercu jednemu wystarczy.
Nikt wyrwać jej nie zdoła, bez dotkliwej blizny
Bo miłość jest egidą i mieczem mężczyzny,
Źródłem marzeń dziewczyny, pragnieniem kobiety,
Bo czy któraś miłości odpowie – niestety…
To nie dla mnie, ja wolę żeglować samotnie.
Amora to nie zwiedzie, choć słyszy… stukrotnie.
Wiem
Wiem, że nie będę Mickiewiczem,
Tuwimem ròwnież nie zostanę,
Tak, jak Gałczyński... też nie liczę,
Lecz głową bił nie będę w ścianę.
Przestworza piękna widzę wszędzie,
Szczegòlne względy mam dla kwiatòw,
Poezja pewnie nie zdobędzie
Piękniejszych pośròd mòrz tematòw.
Opiszę wszystkie tak, jak umiem,
Może wiersz komuś się spodoba.
To przecież takie proste w sumie,
Ze słòw to tylko jest ozdoba.
Wystarczy, że się z marzeń zwierzą,
W tysiące rymòw je ubiorę,
Przedstawię wszystkie wszystkim szczerze,
To pewne... poza wszelkim sporem.
I to nie będzie czasu strata
Bo kwiaty się odnajdą wszędzie,
Tematòw starczy mi na lata,
Až każdy, sonet swòj zdobędzie.
Za dwie pierwsza…
Za dwie pierwsza…
Noc bez wiersza?
Ni to huczy,
Ni to mruczy
Głowa chłodna.
Wena głodna:
Jesteś siwy
I leniwy!
Daj mi spokój
Twój niepokój
Niezasadny
Bezpodstawny,
Niepoważny,
Rzekłbym dziwny,
A żądania
Godne drania.
Krew się burzy…
Źle to wróży.
Na cóż draka?
Czemuś taka
Niecierpliwa,
Nieżyczliwa?
Jesteś zmora!
Spać już pora.
Czas już …
Już czas by Polak nie pluł w twarz
drugiemu Polakowi
Skoro już Niemiec przestał pluć,
jak sąsiad żyć już woli,
By nigdy nie wywyższał się
i nie narzucał woli,
Życzenia dzisiaj złożyć chcę
każdemu rodakowi.
O pokój prosi dumny kraj,
aż nazbyt już zorany.
Niech każdy, kto rozsiewa ból,
następstwa też rozważa,
Bo cóż, że zdanie inne ma,
niech ludzi nie obraża,
Niech nie poniża innych, gdy –
być nie chce poniżany.
Bo Polska, to nie tylko wy,
‘jedyna słuszna racja’
Nikt w Polsce nie ma większych praw,
nikt nie dał wam patentów,
Nie dopisujcie własnych słów
do cudzych testamentów,
Nie mówcie do mnie: „Z kraju won!”
…też jestem dumna nacja.
Czas już najwyższy zmienić styl
rządzenia Polakami,
Jak nie, to usłyszycie: Dość!
Nie wam już władać nami.
Ja nie mogę…
Ja nie mogę… jak tak można? Ja nie mogę.
Może, chociaż… chociaż trochę im pomogę.
Dwóch miliardów… ni jednego, chociaż nie mam,
Gdybym nie dał, chyba nie miałbym sumienia.
Gdzie sumienie? Bez sumienia? Tak nie można!
Wiemy wszyscy… wszyscy wiemy… tak nie można,
I gdy naród, choć sort wtóry, mocno tupnie,
To coś pęknie, lub przynajmniej krzyż mu łupnie.
A jak łupnie… to zwyczajnie już nie wstanie.
No i dobrze… no i dobrze, niech nie wstaje,
Bo i po co, niech nie wstaje, choć był butny,
Za bezprawie niech przywdzieje wór pokutny.
Dyktatora czeka ciasny worek zgrzebny,
Do pokuty zasłużonej tak potrzebny.
Tyle mogę… tyle mogę… tyle mogę!
Choć w ten sposób… choć w ten sposób mu pomogę.
Gdyby cudem jakimś wybrał lepszą drogę,
Gdyby stał się bardziej ludzki… ja pomogę,
Pod warunkiem, że już nigdy, bździć nie będzie,
Nawet kotów nie ustawi w jednym rzędzie.
Jak tu wierzyć…
Jak tu wierzyć, jak tu wierzyć Anżejowi,
Gdy mi rozum, bez wahania podpowiada,
Że chce ze mnie – i nie tylko – zrobić dziada,
Że to tylko malowana jest fasada.
Za fasadą, malowaną coś się kryje,
Fantów łasa gawiedź chętnie chłonie wątki,
Darmowego rabarbaru cudze grządki…
Anżejowe porażają mnie porządki.
Doświadczenie, coś przeczuwa – jak tak można? –
On ze wszystkich oszczędności nas okradnie.
A, żem zacnie wychowany pytam ładnie:
Czy na przednie łapy spadnie, czy na zadnie?
Maj
Maj, mimo groźby przymrozków
Magnolii nie wystraszył,
Nie zniechęcił pierwiosnków,
Narcyz mu to wybaczył.
Krokusy zmarzły już dawno,
Tulipan – cóż tam… odpowie,
Pogodzić trzeba się z prawdą,
Przymrozki, z zimą są w zmowie.
Nie pierwszy raz… nie ostatni…
Po prawdzie, tak jest co roku
Lipa się czuje jak w matni,
Stoi, nie zrobi ni kroku.
Poczeka – jej się nie śpieszy,
Do lipca z kwiatem wszak zdąży.
Pszczoły to nigdy nie cieszy,
Nieśmiało wokół niej krąży.
Michałek
Michałek książki tomami pochłania,
Jakby to były pączki z dziką różą.
Cieszą mnie jago w tej mierze starania;
Książki niezmiernie człowiekowi służą.
W nich świat zamieszkał przygód niesłychanych
Dziecięcą wsparty mocą wyobraźni,
Niezwykłych odkryć jeszcze nienazwanych,
Wszelkich niuansów prawdziwej przyjaźni.
Książki się dzielą pokoleń dorobkiem
Z wszystkimi, którzy wiedzy są spragnieni,
Gdy się z bajecznym pożegnali żłobkiem,
Nim za mąż wyjdą, albo się ożenią.
Misiek już nigdy się nie będzie nudził,
Skarby odnajdzie na swych książek stronach.
Kiedyś dinozaur w nim ciekawość wzbudził,
Dzisiaj o orłach czyta i gawronach.
Bo jak się uczyć nie czytając biegle…
Człowiek bez wiedzy nie poradzi sobie,
Bo skąd się dowie gdzie turnie, gdzie regle…
Książki nie służą półkom ku ozdobie.
Czytaj Michałku książek jak najwięcej,
Niech ci ten wierszyk w czytaniu pomoże
Bo, gdy czas minie beztroski dziecięcej,
Na mocne barki los wyzwania złoży.
Tułów bez głowy w ciemnogrodzie błądzi
Niczym kaleka… biedny w każdym względzie,
Szybko i ostro życie go osądzi,
Szczęścia nie znajdzie… szczytów nie zdobędzie.
Dziadku. Święto wielkie dzisiaj –
Już od rana babcia woła…
Jakie?! Urodziny Krzysia!
A tu wiosna dookoła.
Zaraz…! Chwilkę…! Dzwonić trzeba,
Że kochamy go szalenie
Trzeci wnuczek spadł nam z nieba,
Ja tam na nic go nie zmienię.
Z utęsknieniem Go czekamy…
Zaśpiewamy mu radośnie,
Że go zawsze wyglądamy,
Że szczypiorek nowy rośnie,
Że mu dziadek kluski z dziurką,
Sorbet z mango zaserwuje…
Szybko minął tydzień z górką;
Babcia wspomnień wątki snuje.
Kiedy Krzysio – Baja szczeka –
Znów przyjedzie, bo mi smutno.
Ranczo w kwiatach Krzysia czeka,
Mówię Bai – może jutro…?
Słowo
Słowo narobić szkód potrafi
Więcej niż nam się wydać może,
A kiedy w czułe miejsce trafi,
Nie zawsze starczy sił pokorze.
Na jedno… całą serią pluje,
Palce się zaciskają w pięści,
Bo duma zagrożenie czuje,
Rozbiera sens na drobne części.
Słowo, do słowa… „więdną” uszy,
Złe podpowiedzi z każdej strony…
Gniew, cierpliwości zbroję kruszy,
Budząc się, prężą smycz demony.
Mocno gęstnieje atmosfera,
Krok w tył się staje niemożliwy,
Bywa – honorem poniewiera,
Wrogiem się jawi głos uczciwy.
Zawsze, nim zacznie być rozmową,
Uważnie zbada otoczenie,
Bo kiedy srebrem bywa słowo,
Złotem potrafi być milczenie.
Znowu mili?
Psią grypę jeszcze pamiętacie?
O swoje wtedy walczyliście.
Krótko i zwięźle w tym temacie…
zbyt praworządni nie byliście.
Gdy inni dziś o swoje walczą,
wy na nich gazem… sanepidem…
Twarze skrywając za mur tarczy
nikt z was nie powie – z nimi idę.
Ty, tam… bez maski! Leż spokojnie!
Skuć s…syna, niech nie wierzga!
I tak upływa dzień wam znojnie.
Szybki protokół… szybka ścieżka…
Za rok, za dwa, gdy się znajdziecie
po drugiej stronie barykady,
co wtedy ludziom tym powiecie?
Nie dostrzegacie cienia zdrady?
Jak Piłat umyjecie ręce?
Bo epidemia… taki rozkaz…
Czy wasze serca nie w rozterce?
Gdzie wasza dziś o godność troska?
„Za nielegalne zgromadzenie”…
czyżbyście „Poli” gdzieś zgubili,
kara za protest…? Gdzie sumienie?
Chcecie być znów jak dawniej „mili”?
Zosia dziś pragnie iść do spowiedzi,
iść do spowiedzi,
iść do spowiedzi.
Liczy na Waszą pomoc – sąsiedzi,
pomoc – sąsiedzi!
Dziś!
Dawno już chciała grzechy swe wyznać,
grzechy swe wyznać,
grzechy swe wyznać,
ale się nie ma do czego przyznać,
do czego przyznać.
Dziś!
Gdyby czerwoną sukienkę miała,
sukienkę miała,
sukienkę miała,
to by codziennie się spowiadała,
się spowiadała,
Dziś!
Do nieba zatem o łaskę szlocha,
o łaskę szlocha,
o łaskę szlocha,
by zgrzeszyć mogła, pobożna Zocha,
pobożna Zocha,
Dziś!
Czy to się godzi drogi sąsiedzie,
drogi sąsiedzie,
drogi sąsiedzie,
własną sąsiadkę zostawić w biedzie,
zostawić w biedzie?
Dziś!
Sołtysie, czemu nie pomożecie,
nie pomożecie,
nie pomożecie?
Poświęcić, czy się raz nie możecie,
raz nie możecie?
Dziś!
Miała by Zofia czyste sumienie
czyste sumienie,
czyste sumienie,
gdyby dostała raz rozgrzeszenie,
raz rozgrzeszenie.
Dziś.
Nie o takiej wciąż śniłem,
Nie za taką mi tęskno,
Znowu czuję się jak w Pegeerze.
W PRL-u już żyłem,
I życzyłem mu klęski;
Bolszewikom z zasady nie wierzę.
Nigdy nie dość wolności!
Wolność jest najważniejsza!
Z niej nie dajmy się nigdy okradać!
Wtedy uśmiech zagości,
Ale dziś o to mniejsza,
Dziś na duchu nie można upadać.
Trzeba przegnać partaczy
Zanim będzie za późno,
Zanim kneble nam w usta założą.
Róbmy Polskę inaczej,
Z pełnym kontem, wręcz luźną...
Bo już łapy czyhają z obrożą.
Takiej Polski nie chcemy,
Nie o takiej marzymy,
Kto by takiej oddawał swe siły?
Z taką się nie zwiążemy,
Takiej się sprzeciwimy
Bo nie takiej nam matki życzyły.
W siedmiu boleściach
Odkąd spełnić się w Unii próbuje
Nie śni Polska kremlowskich porządków,
Od soboty dzień w dzień tak do piątku
- Że się „braci” pozbyła - świętuje.
A więc może nadeszła już pora
By stosowne poczynić już kroki
Skoro płyną już ważne wyroki...
Kiedy zieje już paszcza potwora.
W aurze wyzwisk myślących inaczej,
Całkiem serio i bez niedomówień,
Zrzutkę winien lud zrobić - po stówie -
Żeby pozbyć się wreszcie partaczy.
Z całych sił „Info” zadmie w łże-tubę:
Że paskudnej to podstęp idei,
Że oszczerstwa to, że się nie klei...
Że prowadzi nas Unia ku zgubie.
Kto by jeszcze w te brednie mógł wierzyć,
Prócz nieuków i armii nierobów,
Fanów „samotuczących się żłobów”
Braknie skali by wszystkich ich zmierzyć.
Marzy cnota, że znowu zapłonie,
Bo plugastwo się pod nią podszywa.
Rozzuchwala paskuda się krzywa
Nie zhańbiły się pracą jej dłonie.
Zbudź się Polsko! Odnawiaj przyjaźnie!
Nigdy przestróg rozumnych za dużo,
Jak wciąż mało jest ludzi, co służą;
Niż głupota nic bardziej nie drażni.
Znów musimy na bój być gotowi
W wojnie z duchem zawziętej ciemnoty,
Nam nie może brakować ochoty
Żeby drogi znów słać postępowi.
Wolę mocne dwa złote dwadzieścia...
Cóż mi z pięciu gdy tymfa są warte,
Dość obietnic, jak z płyty mam zdartej,
Ja mieszkałem już w „siedmiu boleściach”.
Żuraw
Każdy, kto w marcu nad Biebrzą się stawi
Naocznym będzie tej powiastki świadkiem
I wyśmienicie - wierzę - się zabawi,
Rzeczy niezwykłych znajdzie pod dostatkiem.
Codziennie będzie zdziwiony wrażeniem
Gardeł żurawi wielkich możliwości.
Chętnie by został niewidzialnym cieniem
By z bliska poznać uskrzydlonych gości.
Jak wtedy, kiedy z niezwykłym patosem
Żali się żuraw żurawim panienkom
A przenikliwym czyni to tak głosem,
Że trudno lekko przejść nad tą udręką.
„Miesiąc już niemal wołam cię od rana
Po późny wieczór póki oczy służą.
Spotkania pragnę - moja ukochana -
Skoro nam szczęście przepowiednie wróżą.
Wybrałem miejsce z widokiem uroczym
Gdzie dzieci będą hasały bezpiecznie
Lis, który rudych nóg nie lubi moczyć
Przeklinał będzie, że jest głodny wiecznie.
Będę o ciebie troszczył się. Przyrzekam.
Chwili nie będziesz jednej żałowała.
Zdrowie mi służy... Silny jestem... Czekam...
Jeszcześ takiego chłopca nie poznała.
Słyszysz? Donośnie klangorzyć potrafię...
Popatrz na lśniące pióra w mym ogonie...
Chcesz, to ci wysłać mogę fotografię?
Nie widzisz ognia, co dla ciebie płonie?
Długo mi każesz czekać zmiłowania?
Nie pragniesz chyba był pofrunął dalej.
Tyle was wokół jest do przekonania...
Z niedostępnością najmilsza nie szalej...”
I tak codziennie woła niestrudzenie
Póki nie skusi jakąś żurawinkę,
I się narodzi nowe pokolenie,
Żeby powiększyć biebrzańską rodzinkę.
I nagle zrobi się nad Biebrzą cicho
Każdy doczekał uroczej wybranki,
Więc, po co kusić czyhające licho
Gdy pełnić trzeba rolę dobrej niańki.
Szukać jedzenia - dokarmić mamusię
I wkrótce głodnych piskląt całe stadko.
I to nie ważne - chce, czy nie chce mu się
Ze wszystkim żuraw radzi sobie gładko.
Biebrza wykarmi żurawi tysiące...
Łąk wokół mrowie, kukurydzy łany...
W sumie dość długo - przez osiem miesięcy -
Wciąż zachwyt budzi ptak z bliska nieznany.
Czujne żurawie podejść się nie dają.
Śmieszne są ludzi nieudane próby.
W teleobiektyw, kiedy spoglądają
Zdjęcie powodem stanie się do chluby.
Jako trofeum, na ścianie zawiśnie,
Przypomni piękną, wiosenną przygodę
I długo jeszcze Biebrzy czar nie pryśnie
Choć nikt nie pytał żurawia o zgodę.
Sople
Sople zwisające z dachów
Niczym straże... Czy to brednie?
Schyłku zimy aksjomaty,
Rychlej wiosny przepowiednie?
Mija pół lutego właśnie,
Wokół biel aż razi w oczy
Zima, nim do grudnia zaśnie,
Z marcem bój ostatni stoczy.
Myśli wokół wiosny krążą
Jak tęsknota za kochanką,
Nocne mrozy ręce wiążą,
Śliską gołoledzi szklanką.
Na tych, co potrafią wytrwać,
Czeka śpiąca wciąż nagroda.
Dzisiaj jeszcze niezbyt bystra...
Zimno przecież.... kwiatów szkoda.
Ale…
Ale się Polsce pomieszało…
A mogło przecież być tak pięknie;
Niejedno czułe serce pęknie.
I cóż nam starym pozostało?
Karły się stają jeszcze mniejsze,
próbują podciąć orłom skrzydła,
wolność się dusi w ustaw sidłach,
podstęp i hejt od prawd ważniejsze.
Smutkiem się kończy konstatacja…
Kopernik odkrył ważną prawdę:
Zły pieniądz wyparł – niech odgadnę –
dobry… Ot, taka demolacja.
Prometeusze chronią ogień,
wiara się w jego cieple grzeje
Bo może świeży wiatr powieje,
Może znów cnota będzie bogiem…
Nadzieja żyje, myśli zdobi –
spółka z nią zawsze będzie w cenie –
urośnie nowe pokolenie
i może ono coś z tym zrobi,
kiedy mu dziadek z babcią szczerze
o zniewoleniu opowiedzą,
jak złu zaradzić – podpowiedzą…
Polska znów będzie piękna – wierzę.
Bez urazy
Raz rzeknij – dziś nie mogę… zachęcisz go tylko.
Policzek raz wymierzysz, usłyszysz – dziecinko…
Raz, każesz mu zaczekać – nie bój się – zaczeka.
Najpewniej raz wybaczy, gdy się nie doczeka.
Raz lekko upokorzysz – nawet flirtem trąci…
Raz powiesz głośno – odejdź! Uporu nie zmąci,
Ale powtórz to wszystko jeszcze kilka razy,
A odejdzie… i nie miej do niego urazy.
Dlaczego się kłócą nam sny.
Dlaczego się kłócą nam sny?
Dlaczego złość nie chce przejść?
Gdy znów zapytam cię, czy…?
Ty znowu odpowiesz mam dość.
W szarości smutek ubrany,
Nadzieja wciąż zaspana
Tęskni i liże rany,
Od błagań bolą kolana.
Nikt nie chce do żalów wracać?
Niech śpią, i niech je licho…!
Któż nie chce cierpień skracać,
Lecz czemu wokół tak cicho?
Gdy dni się poniewierają
Nikomu niepotrzebne,
Radości już nie dają,
Jak stroje pokutnie zgrzebne,
Nikt ich nie zdoła zawrócić,
Powtórki nie oczekuj.
Czy warto dni wciąż smucić,
Gdy szczęściu brakło oddechu?
Po trzykroć śnić próbowałem
Uroczy sen od nowa,
Po trzykroć jej nie zastałem.
Nie czuła się gotowa.
Już wiemy
Naród po przejściach spokój sobie ceni.
Kiedy snem tylko nić porozumienia,
Myśl zaświtała – coś się rychło zmieni
Bo dzisiaj płacze dumne pokolenie.
„Chamska hołota” cicho winna siedzieć,
„Sukcesy” bardziej docenić „doniosłe”
Bo cóż „hołota” może lepiej wiedzieć,
„Gorszego sortu” – żal się boże – pośle.
Skoro rozwiane wolności nadzieje,
Wszystko już jasne – cisną ciasne ramy,
Bengalski ogień serca nie ogrzeje –
My z tym ”niziołkiem” już nie rozmawiamy.
Guru pociąga sznurki, rząd tańcuje,
Łże propaganda suto opłacona,
Własna orkiestra – w dudy dmąc wtóruje.
Polska łzy łyka – jakże smutna Ona.
Nie pytaj
Nie pytaj, czy cię zapamiętam…
Ja cię zapomnieć nie potrafię.
Większego nie ma dla mnie święta,
Jak, gdy na ślad twój choćby trafię,
Jak kiedy zapach twój rozpoznam,
Kiedy mnie głaszczesz swym uśmiechem…
W niewolę wszystkie zmysły oddam
Choćbym miał śledzić tylko echo.
Na smutki nie chcę trwonić czasu,
Tęsknota długą noc wypełnia.
Kochać cię pragnę bez hałasu,
Chciałbym w rozkoszach twych się spełniać.
Bez ciebie każdy dzień zbyt długi –
Obojgu nam samotność szkodzi –
Jeden się kończy, wstaje drugi;
Już nie będziemy bardziej młodzi.
Wróżka nie taka pewna siebie…
Ja, do podróży gotów stale…
W każdej twej pragnę być potrzebie,
I wierz mi – mniejsza o detale.
Nie szukaj nigdzie… będę wszędzie.
Miłości zbędne są powody,
Jak długo każesz, czekać będę,
Brak mi jedynie twojej zgody.
Masz czas?
Czas to pieniądz… mówicie
Nie! Wy bardzo błądzicie!
To najcichszy w świcie złodziej,
Żaden z niego dobrodziej.
Czas ma rany nam leczyć?
Łatwo temu zaprzeczyć.
Zapytajcie starego
Co czas niesie dla niego.
Czas jest wieczny… prawicie.
Jeszcze bardziej błądzicie!
Zbyt krótko serce bije,
Dla wszystkiego co żyje.
Czasu masz dość, powiadasz.
Tak tylko sobie gadasz,
Bo czasu nikt nie kupi,
Ani mądry, ni głupi.
Ciągła czasu premiera,
Chorym na Alzcheimera,
Zdrowym, doba za krótka…
Rano czeka pobudka.
Nie masz czasu na stratę!
Święta prawda… a zatem
Własną szybko rusz głową,
Szyją, ręką i nogą,
Bo dobre te nauki
Poznają twoje wnuki
Im egzystencja biedna
Do szczęścia niepotrzebna.
Czas na Ziemi każdemu
Młodemu i staremu
Liczony jest tylko raz.
Aby na pewno masz czas?
O doktorze
Gdy rad doktora słuchasz, szczerze cię pochwali.
Tylko on wie, dlaczego chore serce wali,
Lecz przykładu brać z niego, niech ci chęć nie przyjdzie,
Zapewniam. To nikomu na zdrowie nie wyjdzie,
Bo gdybyśmy się mieli za przykład odpłacać,
ZUS miałby z czego reszcie miliony wypłacać.
Szczęściem… doktor nielicznych skusi swym przykładem,
Liczyć możesz na tysiąc, z niewielkim okładem.
Pamiętaj! Gdy się udasz do zdrowia zakładu,
Pilnie słuchaj, lecz nie bierz z doktora przykładu.
Och!
Różnią się rożnie powody
Roztargnień, a z nich najlepsze –
Marzenia, nawet bez zgody,
Kto by je pytał zresztą.
Pomarzyć nikt nie zabroni,
Bo niby jak? Niby po co?
Gdy dzień do marzeń nie skłoni
Pomarzyć można nocą.
Nic to, że różnią się różnie.
Ucieszą, ale nie tylko…
Wszelkie nadzieje wręcz próżne,
Że w każdą wnikną chwilkę.
Jak marzyć, gdy dni zostało
Do wypełnienia zbyt mało.
Och! Jak by mi się marzyło,
Gdyby ich więcej było.
Różnią się rożnie powody
Roztargnień, a z nich najlepsze –
Marzenia, nawet bez zgody,
Kto by je pytał zresztą.
Pomarzyć nikt nie zabroni,
Bo niby jak? Niby po co?
Gdy dzień do marzeń nie skłoni
Pomarzyć można nocą.
Nic to, że różnią się różnie.
Ucieszą, ale nie tylko…
Wszelkie nadzieje wręcz próżne,
Że w każdą wnikną chwilkę.
Jak marzyć, gdy dni zostało
Do wypełnienia zbyt mało.
Och! Jak by mi się marzyło,
Gdyby ich więcej było.
Smutek z przykrością
Smutkiem się karmią, gdy prośby nie znaczą
Więcej niż zwykłe, pośród wielu, słowa.
Jak to miłości młodej wytłumaczą,
Gdy na rozłąkę żądna nie gotowa?
Kiedy pragnienie się z obawą spotka,
Że nie jest wieczna, trudno się nie liczyć.
Nic to, że wizja była taka słodka,
Gdy cierpliwości już niezdolna ćwiczyć.
Gdy kres poznała zanim się zaczęła,
Zamiast się cieszyć nowych ról odsłoną,
Na nic pytania – Czemu? Skąd się wzięła?
Ani tym bardziej, dlaczego skończona?
Nie pierwsza, która próby nie przetrwała,
Jak kwiat bez wody, drzewo bez korzeni,
Gdzieś w zakamarkach pamięć ją upchała,
Może nie umrze… może w sen się zmieni.
Ratujmy Polskę!
Ratujmy Polskę bo ją zniszczą,
I w kozi róg zapędzą,
Moskala niecne plany ziszczą,
Zapachnie w kraju nędzą.
Nie czas na znaki zapytania,
Potrzebne wykrzykniki!
Niech znają kłamcy smak wygnania
Niech znikną z polityki.
Przegnajmy zgraję popaprańców
Zanim nam wszystko zburzą,
Dość nad chorego łóżkiem tańców!
Nie Polsce one służą.
Niełatwo...
Niełatwo wyzbyć się siebie.
Tkwi zawsze zbyt głęboko.
Atutem bywa w potrzebie,
W tym, lub w kolejnym kroku.
Nawet, gdy nie ma widoków
Na losu pogorszenie,
Ukrywa się to coś w mroku...
Trudno. Siebie nie zmienię.
Może tej jednej się uda...
Lecz niech pamięta, wtedy
Dżinna mieć będzie za sługę
Z dziwnych fochów czeredą.
Myśl się po latach kolebie:
Życia mógł być ozdobą,
W każdej się sprawdził potrzebie
Gdyby był tylko sobą.
Ukradkiem
To czego zostałem świadkiem
Zostawia piętno w pamięci.
Dobrze, że świat się wciąż kręci
Każdym przejmując przypadkiem...
Rodacy! Los w dłoniach waszych.
Jest was w systemie tak wielu.
Źle wam w państwowym burdelu?
Ponurych lat wizja straszy?
Ruszajcie! Przyda się werwa
Bo, gdy zwycięża miernota,
Łzy leje rozum i cnota.
Zbyt długa rozsądku przerwa...
Na zegar patrząc ukradkiem,
Nie czekaj, że wpadnie coś w łapę!
Gdy pegaz zamienia się w szkapę...
Nie można niemym być świadkiem.